Listopad zbliżał się, przypominając o sprawach, o których starała się na co dzień nie pamiętać. Wywoływały niepotrzebne zmiany nastroju. Nie chciała tego. Czuła, że musi wreszcie zamknąć ten rozdział i rozpocząć nowy. W końcu czające się za ramieniem losu pół wieku nie musiało być takie straszne. A może miało jakąś magiczną moc. Może była to jakaś czarodziejska liczba. Chciała w to wierzyć. Stała bowiem już zbyt długo na „rozstaju”. Należało się wreszcie ocknąć, a przynajmniej podjąć ostateczną decyzję, dokąd iść. Westchnęła dramatycznie. Wygodna kanapa, z której tak się cieszyła, teraz wydawała się zbyt ogromna na jej potrzeby i przez to także … pusta. Oczywiście w tej rzeczywistości, bo w jej równoległej „alternatywie” – wyglądało to zupełnie inaczej.
„Skąd przyszedł jej do głowy pomysł, aby mnie zabrać do ZOO?” – to pytanie uparcie krążyło wokół jej głowy, choć minęła niecała godzina od momentu zakończenia rozmowy z córką. Nurtowało ją, bo dawno nie miała tyle problemu, aby domyślić się motywów działania swojego dziecka. Jedynego dziecka. Następcy. „Następczyni” – automatycznie poprawiła się w myślach. Ona swoje zadanie wykonała, choć nie było proste. Była zdziwiona tym, że się jej udało, bo jeszcze te … trzydzieści lat temu nie dopuszczała możliwości, że się na to zgodzi. Buntowała się. „Zmieniaj to, co jest możliwe do zmiany, a z tym, czego zmienić w danej chwili nie możesz, nie walcz. Przyjdzie czas, że Twoje „puzzle przeznaczenia” wskoczą na odpowiednie miejsca. Pamiętaj, że Kobiety w naszym Rodzie są silne” – mawiała jej, dawno już nie żyjąca prababcia. Olimpia odnosiła czasem wrażenie, że tylko Ona chciała ją zrozumieć tak naprawdę. Jakby łączyła je wyjątkowo silna moc – taka, która zdarza się wyłącznie w opowieściach snutych w gronie mniejszych lub większych społeczności. Czuła, że prababcia Marianna kocha ją tak, jak nikt inny by nie był w stanie ...
Dla niej, było niemal cudem, że staruszka dotrwała tak sędziwego wieku, jak 103 lata, zachowując jasność umysłu lepszą, niż ludzie o połowę młodsi. Te jej kojące zielone oczy pozostały bystre do ostatniego oddechu. Olimpia wiedziała to najlepiej. W końcu była przy tym, gdy najstarsza w rodzie zamknęła na zawsze rozdział życia swojego ciała na tym świecie. Co do ducha, to Ola – jak lubiła skracać swoje imię – nie była pewna. W rodzinie od dawna wyznawano teorię reinkarnacji, a magia oplatała ich mniej lub bardziej delikatnie. Ona sama też miała pewne „moce”. Jednakowoż, nie lubiła ich używać za często. Nie wszystkie w Rodzie potrafiły to uszanować, a od zrozumienia dzieliła je niemal przepaść. Trzymały się jednak przekazywanych z pokolenia na pokolenie zasad. One co prawda też musiały się trochę zmieniać, bo świat szedł naprzód, a ludzie wciąż żyli nadzieją odkrycia wszystkich tajemnic wszechświata. Szkoda, że nie zastanowili się, co będzie wtedy, gdy je rozgryzą … Poza tym źle się czuła z myślą, że mogłaby manipulować życiem tych, którzy byli inni od niej. To byłoby bardzo nie w porządku wobec nich. Czasami dopuszczała jednak odstępstwa od wpojonych tradycji. Najczęściej robiła to w jakimś szczytnym celu – oj, tak … wtedy nie miała skrupułów. Potrzebowała czasem pomóc tym, których lubiła, szanowała i kochała.
„Co się stało, że zadzwoniła tak nagle? Czyżby … ?” – kolejne pytanie bez odpowiedzi, niebezpiecznie zawisło w powietrzu. Po chwili jednak słaba nadzieja, która zakiełkowała w jej sercu, poczuła się trochę pewniej i zaczęła zagarniać coraz więcej miejsca – także w głowie. „Cóż, nie dowiem się tego, jeśli zostanę w domu”- pomyślała i spojrzała na stojący na szafce pękaty zegar. Lubiła go, choć budził też trochę bolesnych wspomnień. Miała półtorej godziny, aby podjąć ostateczną decyzję. Wstała z kanapy i wyjrzała przez okno. Niebo szykowało jakieś niespodzianki. Czuła to. Słońce droczyło się z chmurami, a może przeciwnie – to one z nim. Do tego wszystkiego jeszcze wiatr nie mógł się chyba zdecydować, czy chce mu się angażować w te „przepychanki” na nieboskłonie, czy jednak nie. Westchnęła raz jeszcze, po czym ponownie usiadła na kanapie. Głowa niby w obłokach, ale w otoczeniu stad różnych myśli. Była tym zmęczona. Nie chciała już doznawać zbyt gwałtownych emocji. Czyżby powoli przekraczała jakąś magiczną granicę? A może jednak traciła siły z zupełnie innych powodów? Długo trwało, zanim przyznała przed samą sobą, że ostatnio brakowało jej motywacji. Do czegokolwiek …
„Co ja sobie myślałem? Wariuję chyba na stare lata” – Olaf stał przy wejściu do Ogrodu, czekając wraz z innymi, aby kupić bilety. Kolejka posuwała się wyjątkowo wolno, choć niby były czynne dwie kasy. Ta powolność nie byłaby w sumie nawet taka zła - dawała szansę, aby odwlec moment zawodu. Jednak towarzystwo dwóch rozbrykanych kilkulatek, do którego nie był specjalnie przyzwyczajony, był trudny do zniesienia. Rozglądał się więc nerwowo nie wiedząc, czy i jak radzić sobie z czasem. Nie był przyzwyczajony do odmowy ze strony kobiet. Nawet tych w jej wieku. Miał świadomość, że jest wciąż całkiem atrakcyjnym mężczyzną. Na różnych polach – wyglądu, tężyzny fizycznej, doświadczenia, majętności i … czaru, który niewątpliwie posiadał, jak każdy facet w jego Rodzie.
Był dumny ze swojego pochodzenia. Na tyle, że kiedyś to uczucie uderzyło mu lekko do głowy i się totalnie zapomniał. „Dałeś się ponieść, stary” – zwrócił się w myślach, do samego siebie. Wzrok automatycznie powędrował na podskakującą obok niego jedną z dziewczynek. Miał podejrzenie, że jego wnuczka w jakiś przedziwny sposób i wbrew niejako naturze, przejęła część rodowej mocy. Była inna. Fascynowała go. Może dlatego tak chętnie zgodził się na odnowienie swoich kontaktów z córką. Dzięki nim miał możliwość obserwowania Zuzy. Co zrobi z tą wiedzą? Jeszcze nie wiedział.
Zadumał się na chwilę. Nagle poczuł delikatne szturchnięcie mężczyzny w zbliżonym do siebie wieku, stojącego za nim wraz z podobnym kilkulatkiem – ale jednak tylko jednym. Na dodatek - chłopcem. Co prawda lekko naburmuszonym lub wręcz urażonym faktem, że on tyle musi czekać wraz z innymi, ale jednak jakimś męskim potomkiem. Pomyślał o Łukaszu, ale zaraz uwaga skupiła się na poprzednich rozważaniach. Co go opętało, aby dobrowolnie zgodzić się na spędzenie sobotniego wczesnego popołudnia w towarzystwie czyichś przyszłych żon? Te małe kobietki mogły się kiedyś przecież nimi stać. Zadrżał. Sam nigdy się nie ożenił, choć niewiele zabrakło, by zmienić ten status. Przynajmniej kilka razy.
Jak automat podszedł do kasy i uiścił stosowną opłatę. Za chwilę miał przejść ciężką próbę. Rozejrzał się po raz ostatni dookoła, po czym podał bilety mężczyźnie przy wejściu. Ten uśmiechnął się do całej trójki i życzył miłego pobytu. Olaf westchnął. Jak się można było domyślać, obie dziewczynki ledwo przekroczyły próg ZOO, pobiegły do najbliższego wybiegu. Był prawie pewny tego, że nie było dla nich aż tak istotne, kogo tam znajdą. Liczyło się tylko to, że będzie to po prostu zwierzątko. Żywe, tajemnicze, może nawet pierwowzór bohaterów jakiegoś filmu lub zabawkowych bożyszczy małych kobietek. W sumie jednak nie było w tym nic złego. Uważał, że najszczęśliwszy okres życia każdego niemal człowieka, to zapamiętane wspomnienia z dzieciństwa. On sam w ich wieku wierzył w różne dobre postacie. Jasne, zdecydowanie inne od tych dzisiaj prezentowanych na ekranach różnych nośników elektronicznych, ale … gdzieś tam zawsze pozostają jakieś punkty styczne. Na pewno tak było i tym razem.
Choć przekroczył „półwiecze”, nadal potrafił przywołać wspomnienia z tamtych lat – wyjątkowo szczęśliwych okresów jego życia. Teraz miewał jego zaledwie namiastki. Nie chciał jednak narzekać, tylko starał się jak najbardziej świadomie cieszyć tymi chwilami. Najważniejsze, że mógł wciąż ich doświadczać. Rozumiał więc te dwie drobne panienki. Może dlatego zgadzał się czasem, by owijały go wokół swoich szczuplutkich paluszków. Na dodatek, nic nie chciał z tym robić – rozczulał go widok słodkich dziecięcych minek, a ich sporadyczne „damskie fochy” bardziej rozśmieszały, niż irytowały. Pozwolił więc – im na radość i swobodę, a sobie na to, aby jednak delikatnie lustrować wzrokiem otoczenie.
Nie miał numeru jej telefonu – jakoś nie złożyło się, aby z prawdziwą galanterią go zdobyć. A on miał się za 100% gentelmen’a. Tak był wychowany. Z tego choćby względu dopuszczał możliwość, że nie potraktuje propozycji wspólnej wycieczki poważnie. Nie zamierzał jej podrywać – coś mówiło mu, że nie zasługuje na taką przygodną znajomość z nim. Nie chciał jej w żaden sposób skrzywdzić, a to czasem mu się jednak zdarzało – brakowało mu niekiedy świadomości skutków własnych wyborów. Tym niemniej coś jednak „zmusiło” go do tego, aby rozstając się z nią poprzedniego dnia, wyjść z taką właśnie propozycją – spędzenia wspólnie paru sobotnich godzin.
Otrząsnął się ponownie z rozmyślań. Należało zaopiekować się dzieciakami, które oczywiście już pobiegły gdzieś dalej. Gdzie? Rozejrzał się. Nie był zdenerwowany tym ich zniknięciem tak, jak wczoraj, w przypadku Zuzki. Zaaplikował sobie mały wdech i ruszył drogą ozdobioną strzałkami. Okazało się, że dokonał właściwego wyboru, gdyż już po chwili ujrzał swoje podopieczne przed klatką z jaszczurkami.
- Oli, zobacz jakie one śmieszne! – cienki głosik wydobył się z jednej z postaci i poczuł małą rączkę, ciągnącą rękaw jego sztruksowej marynarki.
- A co takiego w nich zabawnego? – Olaf lekko się wzdrygnął. Nie był pewien, czy tę reakcję wywołał zwrot, którego użyła wnuczka, czy to obraz gada tak na niego podziałał. Nerwowo zaczął obracać w myślach tytuły dziecięcych bajek. Od niedawna namiętnie je zgłębiał, aby móc w jakimś momencie zaimponować Zuzce. Żaden niestety nie kojarzył mu się z jaszczurką.
- Dziadku – Zuzka zdała sobie nagle sprawę, że lekko przesadziła ze swoją bezpośredniością wobec starszej od siebie osoby. Refleksja przyszła na szczęście wystarczająco szybko. Zanim Olaf wydobył jakikolwiek dźwięk z siebie, już złapała go drugą rączką za rękaw. Musiała jakoś odwrócić jego uwagę od siebie. W końcu nie zamierzała odkrywać, bądź co bądź obcemu sobie mężczyźnie własnych tajemnic. Niby był jej dziadkiem, ale tak naprawdę pojawił się w jej życiu zaledwie pół roku wcześniej. Mama nigdy o nim nie opowiadała. Wyjątkowo umiejętnie też wykręcała się od udzielenia określonej i jasnej odpowiedzi na pytania o niego. Próbowała jeszcze wypytać babcię Tessę, czyli matkę swojej mamy, ale ta też jakby … „nabrała wody w usta”.
Niekiedy odnosiła wrażenie, że te wszystkie rodzinne lub rodowe tajemnice muszą pozostać ukryte przed nią tak długo, aż osiągnie pewien wiek. Tylko nie była pewna, ile to mogło być właściwie lat. Dziesięć? Piętnaście? Osiemnaście? Nie mogła się doczekać, kiedy nadejdzie jej dzień i smak „dorosłości” pozna i ona. Zamrugała szybko powiekami i skupiła się na Olafie. Czuła, że jest inny i to sprawiało, że starała się jeszcze bardziej kontrolować swoje zachowanie.
– Tym razem chodzi o postać z książki. Takiej całkiem niezwykłej… Wiesz dlaczego? Ta książka naprawdę pomaga. A główna bohaterka nazywa się …. – nagle jej słowa zostały zagłuszone przez pisk koleżanki. Na szczęście wyłącznie z zachwytu co prawda, ale jednak dźwięk rozproszył go na tyle, że nie był pewien, czy dobrze zrozumiał imię postaci, której trzecia część przygód miała wkrótce ukazać się na rynku wydawniczym. Zresztą teraz ważne było tylko to, że zwierzątko podbiło jej serduszko. Podejrzewał, że uważała je za niezwykle przyjazne małym ludziom. Takie w końcu bywają bajki dla małych dzieci, wyczarowują im zawsze takie opowieści, w których można liczyć na szczęśliwe zakończenie.
Może znowu zamyśliłby się na dłużej, gdyby naraz powietrze nie zawirowało od przeciągłego skrzeku papug w oddali. Dziewczynki, jak na sygnał odwróciły się i pobiegły w tamtą stronę. Nie miał więc czasu na zastanowienie. Pożegnał wzrokiem jedną z „gadzin” i skierował kroki do klatek, skąd dochodziły nawoływania tych barwnych ptaków. W jego ocenie niesamowicie pojętnych – miał kiedyś okazję przekonać się, jak szybko potrafią się uczyć.
„Muszę zobaczyć na własne oczy tę jaszczurkę. Poszperam w necie w wolnej chwili.” – przyrzekł sobie w duchu. Przytomniejszym wzrokiem objął najbliższe otoczenie Ogrodu i wtedy … Raptownie się zatrzymał, zapominając zupełnie o wszystkim, co zaprzątało jego umysł chwilę temu. Kątem oka dostrzegł ją wśród innych. Przynajmniej taką miał nadzieję. Chciał jej podziękować za pomoc Zuzce – w końcu wcale nie musiała tego robić. Wyglądała tego dnia na zmęczoną, a jednak nie odmówiła prośbie małej dziewczynki. Najbardziej chyba ujęła go … jej kruchość, pod którą niewątpliwie czaiła się jakaś bliżej nieokreślona moc. Czuł to. Ta siła przyciągała go do niej. Zdjął słoneczne okulary, aby mieć lepszy widok. Tak, niewątpliwie zbliżała się do niego.
Nie była jednak sama. Towarzyszyła jej równie wysoka, ale trochę starsza kobieta. Siostra? Przemknęła mu ta myśl przez głowę, bo łączyło je pewne podobieństwo w rysach twarzy, figury, sposobie poruszania się. Szły obok siebie, obydwie niezwykle piękne. Zajęte rozmową. Dużo by dał, aby dowiedzieć się o czym tak rozprawiały z uroczymi uśmiechami na swoich delikatnych obliczach. Słońce oświetlało ich sylwetki od tyłu, nadając im jakiegoś magicznego blasku. Przypominały mu Anioły, które nagle zeszły z niebios, aby wypełniać swoje "powinności" wobec ludzi. Chciał jak najszybciej przywitać się z nimi i poznać bliżej towarzyszkę Meli. Musiał jednak najpierw odnaleźć dziewczynki. Miał nadzieję, że jednak zostanie zauważony – podniósł wysoko rękę i pomachał nią energicznie. Potem szybko się odwrócił i odszedł.
„Od dziś kocham papugi najbardziej ze wszystkich ptaków” – obiecał sobie zmianę poglądów po tym, jak ujrzał Zuzkę i Majkę przy klatkach. Fakt, że paleta kolorów ptasich strojów zasługiwała na podziw. Szczególnie w oczach kobiet - nawet tych bardzo małych. Tylko, że nigdy nie było wiadomo, jak długo może on potrwać. Zachwyt pojawiał się znienacka i znikał równie szybko. Trudno było go utrzymać dłużej, niż kilka chwil. Czasem obserwował zachowania innych dzieciaków i coraz częściej dochodził do wniosku, że te małe żywiołowe postacie są z innego świata. Nie nadążał za nimi. Taka była prawda.
- Zuzka, a może wrócimy do jaszczurek? – zaproponował znienacka.
- Eeee … nie, tu jest ciekawiej – odezwała się, nie odrywając wzroku od jakiegoś większego ptaszyska.
- Majka, a może ty chciałabyś zobaczyć raz jeszcze bohaterkę tej książeczki? – postanowił się nie poddawać, tylko zmienić taktykę.
- Cziczi? – Majka „złapała przynętę” i na moment oderwała wzrok od ptaków. – Nie, jednak też podziękuję – odpowiedziała i powróciła do papug.
„No, masz … i co mam teraz zrobić?” – zmartwił się brakiem planu. Ten stan smutku szybko na szczęście rozproszył dźwięk słów i delikatny dotyk, który poczuł na ramieniu. Mela najpierw przywitała go serdecznie, a potem zaczęła mu przedstawiać tajemniczą nieznajomą. Na tych komunikatach pragnął skupić się najbardziej. Musiał przecież dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Od chwili, gdy ją zobaczył w promieniach jesiennego słońca, jakaś struna drgała wciąż w jego sercu i umyśle. To uczucie nie było mu znane i aż zabrakło mu na moment tchu. Wzruszenie odebrało mu na ułamki sekund jasność umysłu. Jeszcze bardziej zaczął się obawiać. Najbardziej tego, że ta kobieta nie zwróci na niego uwagi lub – co gorsza, dostrzeże w jego oczach dotychczasową „płytkość” relacji z płcią przeciwną. „Ciążą stare grzeszki, co?” – sumienie nieoczekiwanie poderwało głowę i nie dawało o sobie zapomnieć.
- Ach! Cóż za wspaniała niespodzianka! – wykrzyknął tylko teatralnie, aby zwrócić swoim zachowaniem zainteresowanie Zuzki. Czuł, że „odsiecz” ze strony wnuczki jest mu teraz wręcz niezbędna. W końcu więzy krwi coś powinny i dla niej znaczyć, czyż nie? Miał taką nadzieję.
Nie zawiódł się. Dziewczynka widząc swojego „żołędziowego Anioła” – bo taki przydomek zyskała młodsza z kobiet od dnia poprzedniego – oderwała się od papug i uradowana zawisła jej na szyi. Dobiegł go jeszcze przenikliwy pisk, aż ponownie zabolały go uszy. Mimowolnie wykonał ruch, aby ochronić te swoje wyjątkowo wrażliwe na dźwięki części ciała. Nie uszło to uwadze starszej z kobiet, która na ten gest lekko się uśmiechnęła. „Pierwsze lody” zostały przełamane. Potem, nie wiadomo kiedy, minęły dwie godziny.
Dostrzegł, że dziewczynki powoli traciły siły. Należało więc pomyśleć o zakończeniu sobotniej wycieczki. Olaf czuł się rozdarty. Sam odczuwał pewne zmęczenie, a jednocześnie pragnął pozostać dłużej w towarzystwie Olimpii. Jak się okazało nie starszej siostry Meli, a matki. To zwiększało szansę na kontynuowanie znajomości. Byli bardziej zbliżeni wiekiem, mogli mieć podobne doświadczenia życiowe – zauważył, że nie nosiła obrączki, tylko drobny, wręcz skromny pierścionek na serdecznym palcu lewej ręki. Liczył, że ten dzień nie zakończy tworzącej się relacji. Chciał więcej.
Miała świadomość jego zewnętrznej atrakcyjności, a także i tej … wewnętrznej. Na początku była trochę zła na córkę, że nie zdradziła jej prawdziwych motywów wspólnego wyjścia. Potem jednak obecność rezolutnej wnuczki Olafa i jej koleżanki osłabiła tę emocję. Z każdą minutą wspólnego spacerowania po Ogrodzie przekonywała się też do mężczyzny. Mimo początkowych obaw nie miała poczucia, że stosuje jakieś „tanie chwyty”, aby ją poderwać. Nie dla niej samej oczywiście, tylko tak bardziej chyba dla … sportu.
Zdarzało się jej poznawać podobnych facetów. W ich źrenicach można było dostrzec, że mimo upływających lat, wciąż mają tą samą - niezrozumiałą potrzebę. Udowadniania sobie i innym, że ich urok wciąż działa na kobiety. Nie szukała takich znajomości. A może wciąż nie była gotowa na żadne. Choć coraz częściej dokuczało jej poczucie osamotnienia. Nie była do tego stanu przyzwyczajona. Potrzebowała towarzysza podróży. Kogoś, przy kim mogłaby swobodnie się czuć, wyrażając swoje opinie lub opowiadając o swoich planach. Bo takowe znowu miała. Dość ambitne zresztą.
Do niedawna traktowała pojawiające się w jej życiu zmiany, jako karę. Nie wiedziała co prawda, z jakiego powodu miałaby ją otrzymać od losu, ale … z odczuciami trudno było walczyć. Za dużo spraw poszło nie tak. Inaczej je sobie wymarzyła. Ukochane mieszkanie przestało cieszyć, choć nadal lubiła do niego wracać, by odnajdywać tam kojącą, ale ulotną obecność Piotra. Praca, którą sobie wybrała, zaczynała coraz bardziej męczyć. A przecież do emerytury pozostawał jeszcze całkiem pokaźny „szmat czasu”. Wizja tkwienia w tym samym miejscu przez kolejne lata, a może i kolejną dekadę jej życia, przerażała. Nieznane pociągało.
Z bilansem coś było jednak nie w porządku. Ciągle coś w nim się nie zgadzało, przynosząc kolejne zaskoczenia. Miała nadzieję, że te najistotniejsze sprawy ułożą się już niedługo. Była gotowa zaryzykować. Tylko, czy wystarczy jej odwagi, aby iść za ciosem i zmienić także coś w swoim życiu prywatnym? Nie była tego pewna. Co prawda, niby wyczuwała, że ten spacer może być dla niej przełomowym zdarzeniem, a jednak … miała masę wątpliwości. Pytanie, czy też prośba Olafa o podanie jakiegoś kontaktu do siebie, wywołała w niej panikę. Zamarła na dłuższą chwilę, a świat jakby zatrzymał się razem z nią. Może nie trwało to tak długo. Wystarczyło jednak, by Mela zadecydowała niejako za nią, dyktując numer jej komórki. Gdy skończyła to robić, filuternie na nią jeszcze spojrzała i puściła oko.
„Jak ja ją wychowałam? Jak mogła mi to zrobić?” – kolejne pytania pojawiały się i znikały, aby ponownie o sobie przypomnieć. Zostawiła w przedpokoju jesienne półbuty i weszła do salonu. Oparła głowę o zagłówek kanapy i przymknęła oczy. Gdy to zrobiła, niemal natychmiast pojawił się pod powiekami obraz Olafa. Leciutko się wzdrygnęła na ten widok i raptownie otworzyła oczy. Podeszła do okna i przystanęła tam na dłuższą chwilę, zapatrzona przed siebie. Natura fascynowała.
Jakiś nagły impuls przywrócił ją do rzeczywistości. Odszukała wzrokiem swój notes z okładką w odcieniu butelkowej, lekko zgaszonej zieleni i otworzyła go na przypadkowej stronie. Sięgnęła po ulubiony długopis i powoli zaczęła dzielić się słowami …
z niepokojem
wyglądam przez okno
obserwując
zmagania słońca z chmurami
- Uda Ci się,
na pewno Ci się uda! -
mruczę pod nosem i …
tylko -
sama już nie wiem
komu
bardziej kibicuję
słońcu, czy sobie …
Foto: Anna Gawryszewska - Pierwszy Oficer na pokładzie projektu "Rok w Lanckoronie", a jednocześnie niezwykle wrażliwa na urok świata Kobieta, która potrafi zatrzymać 'ulotne chwile' |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz