Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zima. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zima. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 8 marca 2020

Nabrałam chęci na ...

Lubię niekiedy celebrować pewne chwile. Tak przyjemnie jest usiąść w wolny dzień z kubkiem gorącej kawy z dodatkiem mleka i bez pośpiechu podumać.


O czym? A choćby o tym, że …
dołączając do projektu „Rok w Lanckoronie” wiedziałam, że będę miała okazję więcej podróżować. Nie przypuszczałam jednak, że po jakimś czasie kierunek naszych wspólnych wypraw z Małgosią i Anią dość radykalnie się zmieni. Propozycja współpracy, którą otrzymałyśmy od poznanego w ubiegłym roku Waldka – mieszkającego na co dzień w Malborku – była na tyle intrygująca, że postanowiłyśmy w przedostatni dzień lutego ruszyć nie na południe, lecz na północ.

Tym razem nie musiałyśmy się specjalnie spieszyć, ponieważ pierwsze spotkanie zaplanowane było dopiero po południu. Fakt ten jednak nie wpłynął w żaden sposób na standardową godzinę naszego wyjazdu z Warszawy. Wkrótce miałam zrozumieć, dlaczego Małgosia zarządziła wczesną pobudkę. Dzień – wbrew wcześniejszym prognozom – zapowiadał się całkiem sympatycznie, niewykluczone że za sprawą budzącego się powoli słońca.


To miłe, że zechciało nam towarzyszyć podczas podróży, a nawet zgodziło się pozować do zdjęć na tle pozawarszawskich krajobrazów – znalazł się bowiem czas na małe sesje plenerowe.
Oto i cała tajemnica porannej godziny wyprawy.




W sumie, to nie dziwię się Dziewczynom, że uległy swojej fotograficznej pasji.
Podczas naszych dwóch ostatnich podróży nie było możliwości zrobić tego rodzaju przystanków. Poza tym teraz jechałyśmy w zupełnie innym kierunku, więc nowe widoki aż się prosiły, by je zachować w kadrze. Taki swoisty przedsmak tego, co czekało nas na Żuławach.
To tam się wybierałyśmy. 

Jedną z pierwszych rzeczy, które nas chyba urzekły, to właśnie krajobrazy. Trudno jest przejść obojętnie obok takich widoków.

Na drodze w kierunku Białej Góry

Okolice śluzy, gdzie Wisła łączy się z Nogatem

Przed wyjazdem Dziewczyny lojalnie mnie uprzedziły, że nie pozwolą mi na zbyt długi sen. Jak można się domyślać, perspektywa kolejnych wczesnych pobudek – na dodatek w weekend – nie wydawała mi się specjalnie atrakcyjna. Gdy jednak moim oczom ukazały się takie obrazy, szybko zapomniałam o śnie i wybaczyłam swoim Koleżankom, że wyrwały mnie z objęć ciepłej pościeli.

Droga do śluzy

Droga do śluzy

Zapewniam, że te moje zdjęcia to zaledwie namiastka tego, co zobaczyłyśmy podczas naszej wyprawy. Dziewczyny zatrzymały w obiektywach swoich aparatów dużo więcej wspaniałych widoków. Będzie je można już niedługo oglądać na nowej stronie naszego wspólnego projektu
pt. „Rok na Żuławach”. Serdecznie zachęcam, aby polubić tę stronę na facebook’u 

Żuławy po tej zimowej podróży będą mi się jednak kojarzyć nie tylko z pięknymi krajobrazami. Moja sympatia do tej krainy powstała także dzięki poznanym tam ludziom.
Zasłuchałam się w opowieściach pana Bernarda – kustosza Muzeum Zamkowego, historyka
i kolekcjonera, który okazał się niezwykle sympatycznym i interesującym człowiekiem.
Mam nadzieję, że przy kolejnej naszej wizycie uda się nam dłużej porozmawiać i zobaczyć zbiory, o których tak ciekawie opowiadał.  
Nić porozumienia szybko nawiązała się również z Beatą prowadzącą pracownię ceramiczną i to nie tylko ze względu na tak pięknie przygotowany poczęstunek oraz sympatię do Lanckorony, którą też kiedyś odwiedziła.


Nasza nowa Znajoma zarówno tworzy piękne prace, jak również bardzo aktywnie działa na polu edukacji regionalnej w szkołach. Z przyjemnością słuchałam o realizowanych przez Nią projektach, takich choćby jak „Mistrz Tradycji”. Podejrzewam, że jeszcze wiele ciekawych rzeczy mogłaby opowiedzieć i liczę na to, że wkrótce uda się nam spotkać ponownie.
Przyznam, że z lekkim ociąganiem żegnałam gościnne progi pracowni – było na co popatrzeć …


Kolejnych Pasjonatów poznałyśmy w Miłoradzu. Jeśli będziecie w okolicy, koniecznie zajrzyjcie do niezwykłego miejsca, które zwie się Dawna Wozownia. Powstało dzięki pani Kasi oraz panu Jankowi i pełne jest pamiątek z dawnych lat, o których Gospodarz mógłby opowiadać bez końca.




Tam nawet stół, przy którym siedzieliśmy, zajadając pyszne domowe ciasteczka ma swoją niesamowitą historię. Z pewnością i tu chętnie wrócimy, może nawet nie raz.

Na długo zapamiętam także spotkanie z panią Danutą, która jest sołtysem w miejscowości Lubieszewo i zgodziła się pomóc nam w obejrzeniu gotyckiego kościoła z XIV wieku, pełniącego rolę Sanktuarium. Nie miałam pojęcia, że każdego roku w lipcu odbywa się tutaj największy
na Żuławach odpust. Wnętrza kościoła są naprawdę przepiękne. Dziewczyny robiły zdjęcia, a ja ucięłam sobie w tym czasie pogawędkę z panią Danutą, która okazała się istnym wulkanem energii i chętnie dzieliła się różnymi ciekawymi informacjami. Przyznam, że z niekłamanym podziwem słuchałam opowieści o podejmowanych tu inicjatywach – z przyjemnością poznałabym bliżej tę miejscowość oraz jej tak aktywnych mieszkańców.
Osobą, która po tym weekendzie będzie mi przychodziła na myśl, gdy wspomnę o Żuławach jest także pan Mariusz z miejscowości Żuławki – właściciel jednego z charakterystycznych dla tego regionu domów podcieniowych. Trochę spontaniczne spotkanie w kroplach deszczu – pogoda bowiem sobotnim popołudniem jednak się zmieniła – zaowocowało wymianą kontaktów, jak również obietnicą pokazania wnętrz tego pięknego budynku, odbudowanego i podobno w pełni wyposażonego na wzór z dawnych lat.

Żuławy mają bowiem wiele ciekawych miejsc, które warto odwiedzić ze względu na historię oraz architekturę. Oprócz wspomnianych wcześniej zabytków z Lubieszewa i Żuławek warto zobaczyć największy na tym terenie cmentarz mennonicki w Stogach.



Kim byli Mennonici? Z opowieści, które miałam okazję usłyszeć wyłania mi się obraz niezwykłych osadników, którzy potrafili dzięki ciężkiej pracy z sukcesem zagospodarować ziemie w dużej mierze depresyjne i zalewowe. Mam nadzieję, że z każdą wizytą będę dowiadywać się więcej na ich temat od ludzi tu mieszkających. Osobiście uważam, że o wiele przyjemniej jest zdobywać wiedzę w taki sposób, niż szperając w internecie.

Miejscem, do którego moim zdaniem należy też zajrzeć jest kościół poewangelicki w Nowym Stawie, który od 2012 roku pełni rolę Galerii Żuławskiej, popularnie zwanej „Ołówkiem”.
W sobotnie słoneczne przedpołudnie budynek prezentował się wspaniale.


Dzięki pomocy jednego z mieszkańców oraz pana Bartka z Nowostawskiego Centrum Kultury
i Biblioteki mogłyśmy przekonać się również, co kryją jego wnętrza




– także te mało dostępne. 


Przyznaję, że na początku zejście z lekka mnie przeraziło, ale ostatecznie ciekawość zwyciężyła. Jak widać moje Koleżanki poszły za moim przykładem.


Trochę żałuję, że nie dałam rady wejść na samą wieżę zegarową, choć postanowiłam podjąć taką próbę. Dość wąskie i kręte drewniane schody oraz panujące - od pewnego momentu ciemności, skutecznie jednakowoż, obniżyły moją motywację do zdobycia szczytu. Może następnym razem wykażę się większą odwagą.
Tej trochę zabrakło mi także w Kleciu, gdzie miałyśmy zobaczyć kolejny dom podcieniowy. Wyszłam co prawda z samochodu, ale wyjątkowo podejrzliwe zachowanie tubylców sprawiło, że szybko skryłam się w nim ponownie. 


Odwiedzając Żuławy koniecznie trzeba też pojechać do Malborka, choć odnośnie przynależności tego miasta do regionu, zdania są podzielone.
Zamek – największa chyba atrakcja – robi wrażenie zarówno w godzinach wieczornych


jak i porannych


Co jeszcze pozostanie mi w pamięci z tego zimowego wyjazdu?
Z pewnością pierwszy kontakt z kuchnią żuławską. Tej miałyśmy okazję spróbować, odwiedzając dom podcieniowy „Mały Holender” w miejscowości Cyganek/Żelichowo. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że – w przeciwieństwie do moich Koleżanek – fanką zupy klopsowej nie zostanę. 


Może jednak dlatego, że jej smak za bardzo przypomina mi żurek, tudzież barszcz biały,
za którym zwyczajnie nie przepadam. Może następnym razem spróbuję innej potrawy – choćby babki ziemniaczanej z boczkiem, przyrządzanej wg przepisu osadników z Wileńszczyzny, którzy przybyli kiedyś na Żuławy.

Jedno wiem na pewno. 
Nabrałam chęci, aby częściej tu się pojawiać.  





poniedziałek, 27 stycznia 2020

odzyskany obraz

Ten krótki wiersz powstał w pierwszym miesiącu 2014 roku. Wtedy też zima nie mogła się chyba zdecydować, czy pokazać swoje prawdziwe oblicze, czy może już ustąpić pola kolejnej porze roku.
Kiepski ze mnie fotograf, więc obraz z tamtego dnia próbowałam zachować chociaż w słowach.
Dziś - dzięki zdjęciu Ani z „Rok w Lanckoronie” - na nowo do mnie powrócił.

Dziękuję, Moja Droga, że zgodziłaś się na tą wspólną kompozycję.

***

Wystroiły się krzewy oraz młode drzewka
W drobne brylanciki ze styczniowej mżawki

W swoich naiwnych marzeniach
Tęskniąc za wiosną
Ubrały swe gałązki w wierzbowe kotki –

- jakże zazdroszczę im ... wyobraźni

foto: Anna Gawryszewska 

niedziela, 5 stycznia 2020

Był taki dzień ...

Zauważyłam niedawno na profilu mojej ulubionej kawiarni spoza Warszawy - Cafe Pensjonat bardzo sympatyczne podsumowanie ubiegłego roku. Fotografie wraz z krótkimi opisami przypominały różne ciekawe wydarzenia powiązane z tym właśnie lokalem. Ich widok podziałał tak, że nagle sama sięgnęłam pamięcią do dni wyjątkowych dla mnie.
Jednym z nich był 6 grudnia 2019.
Jeżeli myślicie, że to ze względu na „Mikołajki”, to nie do końca tak było. Choć … można byłoby rzec, że pewien prezent od Losu otrzymałam – znowu jechałam do Lanckorony.
Tym razem na zimowy Festiwal „Anioł w Miasteczku”, o czym po cichu marzyłam.

Od kiedy rozpoczęłam bliższą znajomość z Dziewczynami z Rok w Lanckoronie, miałam kilkakrotnie okazję pojawić się w tej uroczej miejscowości. Ta jednak grudniowa wyprawa
z Małgosią i Anią miała inny charakter niż poprzednie. Sympatycy projektu zaglądający
na powyższą stronę zapewne domyślają się już, czego dotyczyła. Tym, którzy nie do końca wiedzą o czym piszę, polecam ten LINK

Wernisaż fotografii projektu "Rok w Lanckoronie" - 7 grudnia 2019

To było naprawdę fantastyczne wydarzenie i bardzo się cieszę, że miałam swój mały udział
w jego przygotowaniu. A zaczęło się tak …


Emocje związane z moim ostatnim w 2019 roku wyjazdem nie pozwoliły mi zasnąć, choć domyślałam się, że czeka mnie pracowity dzień. Taksówka z mojej ulubionej korporacji miała czekać pod blokiem przed czwartą nad ranem i zawieźć mnie na spotkanie z Anią, z którą dalej jechałyśmy na "miejsce zbiórki”, czyli do Małgosi. Grudniowe poranki są jednak szczególne. Słońce często nie ma ochoty na wczesne pobudki, zatem noc dość długo okrywa szczelnie swoim ciemnym płaszczem wszystko dookoła. Na naszej trasie latarnie tylko z rzadka rozświetlały ten mrok, co oczywiście zupełnie nie przeszkadzało ustalać strategii działania moim Koleżankom.


Gdy wcześniej podróżowałyśmy wspólnie – mimo podobnie wczesnej pory „startu” – pojawiałyśmy się na miejscu zwykle wieczorem. Przekonałam się, że okazji do robienia nowych zdjęć Dziewczyny nigdy nie marnują. Tym razem jednak przewidziany był tylko jeden przystanek i to nie na plenery …


Czas mijał niepostrzeżenie i przed godziną 11.00 śmignęła mi tabliczka informująca, że już wkrótce ujrzę znajome widoki. Lanckorona powitała nas zimową aurą i słońcem, jakby cieszyła się na to kolejne spotkanie. Dobrze było znowu ujrzeć Leśny Ogród, choć w zupełnie innej odsłonie. 


Cieszyłam się, że wreszcie zagoszczę u Renaty i Franka. Pierwsza redagowana przeze mnie notatka dotyczyła właśnie tego miejsca, schowanego pośród drzew porastających Lanckorońską Górę. 
Od tamtej pory miałam nadzieję, że kiedyś będę mogła dłużej porozkoszować się klimatem, jaki wspólnie tutaj stworzyli. Już niedługo to małe marzenie miało się spełnić, chociaż nie tak od razu. Tego dnia bowiem więcej czasu spędziłam w starym Dworze u Dagmary i Piotra – to u Nich
po raz kolejny moje Koleżanki organizowały wernisaż swoich fotografii. 

Gosia uprzedziła mnie, że czeka nas bardzo pracowita reszta dnia. Nigdy nie zdarzyło mi się uczestniczyć w takim przedsięwzięciu, zatem miałam nikłe pojęcie o tym, ile wysiłku trzeba włożyć, aby osiągnąć zamierzony efekt. Wkrótce mogłam się o tym przekonać na własnej skórze. Szczęśliwie taki widok pomagał poskromić emocje związane z ferworem przygotowań – może mają rację ci, którzy twierdzą, że „ogień uspokaja”. 

moje ulubione miejsce we Dworze w Lanckoronie

Podobnie działały na mnie dźwięki muzyki, którą włączył nam Piotr. W takiej atmosferze, jak również z takimi ludźmi, z jakimi pracowałam żadne wyzwanie nie wydaje się takie straszne. Patrzyłam na stare ściany Dworu i próbowałam sobie wyobrazić, jak będą prezentować się
na nich wybrane zdjęcia. Dziewczyny chciały – oprócz tematycznej anielskiej ekspozycji na stojakach – pokazać choć część tych, które można było podziwiać w Piwnicy pod Baranami (wystawa we wrześniu 2019). Klimatyczne wnętrza Dworu świetnie się do tego nadawały.


Musiałam jednak poskromić trochę swoje rozmarzenie. Podział zadań został ustalony i miałam swoje własne. Było nim przycięcie wydrukowanych opisów i dołączenie ich do zdjęć. Szczęśliwie dla mnie – choć nie mam nic przeciw nożyczkom – Piotr znalazł urządzenie, które pomogło mi dość sprawnie uporać się z wyzwaniem. Wierzcie mi, że szybko doceniłam walory niezawodnej … gilotynki.



W tym samym czasie Gosia z Asią i Anią układały według określonego schematu wydrukowane zdjęcia, a potem pracowały w skupieniu obmierzając i dopasowując fotografie do ramek.




Po paru godzinach, dzięki pomocy naszego Gospodarza można było na ścianach wyeksponować część zdjęć.


Powiem Wam jednak, że zawieszanie ich na specjalnej siatce wcale nie okazało się takie proste. Czujne oko Małgosi wyłapywało wszelkie nieodpowiednie odstępy między fotografiami. 
Cóż mogę rzec ponad to, że … oj, nie jest łatwo zadowolić Perfekcjonistę. 


A gdy już udało się to zrobić, nadszedł czas na ustawienie zdjęć na stojakach.


Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że ta czynność wcale nie okazała się prostsza. Odkręcanie i przykręcanie śrubek w deszczułkach przytrzymujących zdjęcia w ramkach było nie tylko żmudną pracą, ale czasem wymagało też sporej siły. Kolejne godziny mijały i nagle okazało się, że piątek dobiega końca. 

Byłam skonana, ale gdy rozejrzałam się wkoło wiedziałam, że było warto. 

Końcowy efekt wspólnej pracy

Anioły z Powązek zagościły w Lanckoronie

"To był naprawdę niezwykły dzień ..." - powtarzałam sobie w myślach, siedząc jeszcze jakiś czas przy cudownie ciepłym piecu.





wtorek, 3 grudnia 2019

"zostań ze mną"

Uwielbiam pisać.
To jak podróż w nieznane - nigdy nie wiadomo, gdzie się dotrze i kogo spotka po drodze, choć ...
najbardziej prawdopodobną towarzyszką tych wypraw jest "Wena". A ta bywa raz przychylna, a innym razem dość kapryśna.
Dlaczego o tym piszę?
Ten utwór i to zdjęcie mają bowiem swoją własną opowieść.
Można ją poznać (czytając cały wpis) lub stworzyć własną - wybór pozostawiam Tym, którzy mnie tu ponownie odwiedzą.

A oto opowieść ...

Moje Koleżanki z projektu "Rok w Lanckoronie"  kończą przygotowania do swojej ostatniej w tym roku wystawy - nadmienię, że Ich fotografie od dawna wzbudzają mój zachwyt. Najbliższa jest organizowana w ramach kolejnego Zimowego Festiwalu "Anioł w Miasteczku". Jak się można zatem domyślać, motywem przewodnim tego wydarzenia będą oczywiście ... Istoty z Nieba.
Podczas wernisażu (7 grudnia 2019 o godz. 11.30) zostaną zaprezentowane zdjęcia, które powstały w ramach wspomnianego projektu. Ale ... 
/ napiszę to w sekrecie /:
Dziewczyny - Małgorzata Gajos, Anna Gawryszewska i Joanna Przygodzka lubią zaskakiwać gości na swoich wydarzeniach i mają dla nich zawsze jakieś niespodzianki.

Oto jedna z nich - fotografia Małgosi, którą ja miałam przyjemność otoczyć własnymi słowami. Ciekawe, jakie emocje wzbudzi to połączenie u Tych, którzy przybędą na wernisaż do starego - niezwykle klimatycznego - lanckorońskiego Dworu.


kolejna noc
maluje nasz świat
ciemnymi kolorami

kolejny dzień
straszy pytaniem –
co teraz będzie z nami?

przychodzę więc
do Ciebie –
z nadzieją …
że oddam Ci
wszystkie swoje lęki

a Ty z uśmiechem
choć
ciągle milcząc …
odbierzesz je
znowu!

foto: Małgorzata Gajos - Anioł z warszawskich Powązek, który zawita do Lanckorony na wernisaż projektu "Rok w Lanckoronie" (grudzień 2019)
Na zakończenie dodam, że Małgosi od samego początku (chwili zachowania w kadrze obrazu) grały w sercu takie dźwięki: "Zostań ze mną" 

piątek, 15 lutego 2019

też na "L"

Ten utwór stworzył się praktycznie sam pewnego listopadowego poranka, gdy jechałam do pracy. Nie zdążyłam wtedy zrobić zdjęcia niebu, które tego dnia zobaczyłam. Jego barwny obraz pozostał jedynie wspomnieniem, które chciałam zachować choć w paru prostych słowach.

Kilka dni temu ujrzałam ze swojego okna bardzo podobny widok i skojarzenie z napisanym wtedy wierszem nasunęło się samo. Czyżby poranek w Listopadzie i Lutym mógł wyglądać bardzo podobnie?


zaróżowiły się chmury
od komplementów
budzącego się słońca
że tak mu się dobrze spało
pod ich ciepłą pierzynką

zadowolone
nabrały ochoty
by pomalować niebo
poranną paletą barw

jakże pięknie teraz
zapowiada się dzień
w Warszawie …


Warszawa, listopad 2018



wtorek, 5 lutego 2019

a gdy ...


za oknem
odcienie szarości
choć to zima przecież …

a mnie
pociemniała dusza
od
nagromadzonej złości
nagannych skłonności
braku wyrozumiałości
zwykłej przyziemności
zaskakującej wrogości
męczącej niepewności
ukrywanych słabości
urażonej godności

poczekam 
a gdy ...

za oknem
same odcienie bieli
wszak to zima przecież …

a mnie
może najdzie ochota
by
przejść się na spacer
znów poczuć na skórze
dotyk płatków śniegu
ubrać się w całości
w ich mroźną niewinność
spróbować po raz kolejny
przywrócić swojej duszy
jaśniejszy kolor


Warszawa, luty 2019




piątek, 11 stycznia 2019

Trzy gołębie

Trzy gołębie
usiadły na dachu –
toną po pióra w śniegu
ale wyobrażają sobie, że
siedzą na mokrym piachu
że zimy wcale nie ma
i zaraz znajdą coś –
do przekąszenia
więc …
czujnym oczkiem zerkają
czy, aby na dole czegoś
smacznego nie dają
i siedzą tak
i czekają
lekko nastroszone
wśród białej plamy …

… jaka szkoda!
że w codziennym pędzie –
my! Dorośli?
tego wcale
nie zauważamy


Warszawa, 10.01.2019

Rys: Marcin