i bezkompromisowa. Zrozumiał, że naprawdę sam musi podjąć decyzję i zmierzyć się ze swoimi wewnętrznymi lękami. Czy był gotów?
Pojedynczy sygnał świetlny oznaczał, że może bez przeszkód usiąść za kierownicą.
Zrobił to z ulgą. Zatrzasnął drzwi samochodu i wręcz zapadł się w fotel. Przymknął oczy i trwał tak przez dłuższą chwilę, czekając aż przestanie pulsować mu w głowie. Sam już nie wiedział, czy był to efekt trawki, którą zapalił wcześniej, czy może jednak rozmowy z Izą. A może to była wina kartki wyrwanej z brulionu, którą znalazł dziś rano przez przypadek? Wydawało mu się,
że usunął już z mieszkania wszystko, co się wiązało z byłą żoną. Zapomniał jednak, że niektóre publikacje uważali za wspólne i na równi z nich korzystali. To w jednej z nich zachowało się właśnie to, co teraz powoli wyciągał z portfela i rozkładał przed sobą. Napisane przez nią - dawno temu, słowa …
***
- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego mu na to pozwalasz. Jesteś przecież dorosła i możesz stanowić sama o sobie. Czy na serio nie możesz wyjść na koncert bez niego? Myślałam, że zrobimy sobie „siostrzany wieczór” – w głosie Izy słychać było irytację. – Marek zupełnie nie ma nic przeciwko moim indywidualnym wypadom. Szczególnie, jeśli wie, że idę z Tobą. Co prawda nie możemy liczyć, że nasi Panowie się kiedykolwiek polubią – zaśmiała się trochę złośliwie – tym niemniej nie widzę przeszkód, abyśmy jednak jutro wyszły razem. Powiesz mu to dobitnie sama, czy może jednak ja mam wykonać telefon, co? – popatrzyła surowo na Aśkę.
- Fakt, że jesteś kilka lat ode mnie starsza nie daje ci prawa do dyrygowania mną – odgryzła się nagle jej rozmówczyni, co lekko Izę przystopowało. „A więc jednak … na szczęście” – pomyślała i pozwoliła sobie na delikatny, pojednawczy uśmiech.
- Przepraszam, trochę się zagalopowałam – fakt. Ale znasz mnie już trochę i wiesz, że taki mam już charakter. Lubię „grać pierwsze skrzypce” – zaśmiała się, po czym szybko spoważniała. – Wiesz, że w tym zespole jeden z gości gra właśnie na nich? – zadała pytanie, bacznie się przyglądając, czy Aśka złapie przynętę. Wiedziała, że przed urodzeniem Maksa nieźle sobie radziła z tym instrumentem. Podobno nawet miała kilka propozycji zawodowych i to takich dość rozwijających. Tak się jednak złożyło, że w urzeczywistnieniu marzeń przeszkodziła … Natura.
Aśka się zakochała. Bez pamięci.
A później już brakowało jej czasu, siły i może nawet wewnętrznej potrzeby, aby ponownie chwycić za instrument. Tak naprawdę znowu się z nim … zespolić podczas gry. Trudno bowiem nazwać ćwiczeniami te, które czasem podejmowała przy dziecku. Co prawda synek za każdym razem wodził roziskrzonym wzrokiem za jej dłonią ze smyczkiem i nie przeszkadzał, jednak … nie mogła sobie pozwolić na to, aby pozostawić odłogiem domowe sprawy. Nie było nikogo innego, kto mógłby ją odciążyć od prozaicznych obowiązków, które coraz bardziej ją męczyły. Niekiedy odnosiła wrażenie, że jest jak ta księżniczka uwięziona na wysokiej wieży lub inna postać z bajki, która ma oddzielić od siebie drobne ziarenka, jeśli chce opuścić swój „areszt”.
Przytłaczało ją to uczucie i przekonanie, że niestety nie za bardzo może liczyć na wsparcie
ze strony męża. Miała wrażenie, jakby dla niego życie niespecjalnie się zmieniło. Może tylko zamieszkał w innym miejscu i z innymi osobami. Wciąż miał jednak zapewniony przysłowiowy „wikt i opierunek”, więc tak naprawdę to zajmował się głównie pracą i swoimi towarzyskimi spotkaniami. Choć szczerze mówiąc wolała już, jak wychodził. Wtedy chociaż nie musiała martwić się o przygotowanie poczęstunku i zabawianie gości. Zdecydowanie wolała ten czas spędzać z dzieckiem, które było spragnione uwagi i miłości. Ich obojga tak naprawdę …
Wyczekany powrót do pracy nie okazał się tym, za czym faktycznie należało tęsknić. Przerwa
w wykonywaniu zawodowych obowiązków była na tyle długa, że nie potrafiła odnaleźć się
w niby znanym sobie miejscu. Co prawda i ono się zmieniło od czasu, gdy była tu ostatnio. Nie tylko chodziło o zmianę lokalizacji samego biura, a co za tym idzie przestrzeni, wyposażenia itp. Zaczęli tu pracę nowi ludzie, którzy mieli inne spojrzenie na wiele spraw, niż ona.
Czasem odnosiła wrażenie, jakby brała udział już w dwóch wyścigach – tym właśnie w pracy
i tym w domu. Prawda była bowiem taka, że z zegarkiem w ręku niemal odmierzała swój dzień, dopasowując się do ważnych jego punktów w postaci odprowadzenia syna do przedszkola (później szkoły), pracy, zakupów, obiadów, sprzątania, prania i wielu innych bieżących spraw, pojawiających się znienacka. Jak choćby sytuacje, w których jej szanowny małżonek informował ją w ostatniej chwili, że zostaje dłużej w biurze, więc dochodzi jej jeszcze obowiązek odebrania dziecka. A potem robienie dwóch obiadów, bo przecież … on wraca taki głodny i zmęczony dłuższym pobytem w pracy, że sam nie może odgrzać tego, co mu zostawiła.
Tak więc jej życie przez kilka następnych lat specjalnie się nie poprawiło. Było inaczej, może nawet trudniej, bo doba jakby się znacznie skróciła. Teraz już nawet nie pamiętała, gdzie leży jej – tak kiedyś kochany instrument. Czy gdyby go znalazła, potrafiłaby na nim jeszcze coś zagrać? Spojrzała na swoje dłonie, znowu szorstkie od płynów, których używała podczas sprzątania. Dawniej smukłe i delikatne palce potrafiły z niezwykłą siłą i energią przesuwać po strunach smyczek. Jak byłoby teraz? A może jednak muzykę nosi się w sercu i ciało nigdy o niej nie zapomina? Nie wiedziała tego. Przestała zresztą ostatnio myśleć na ten temat. Życie toczyło się wartko – dni upływały niepostrzeżenie, a ona dawała swoje przyzwolenie na to, by możliwości przeciekały jej przez palce. „Jak długo jeszcze będę trwała w tym maraźmie?” – zadała sobie nagle w duchu pytanie. Spojrzała Izie w oczy.
- Masz rację. Jestem dorosła i coś mi się też od życia należy – uśmiechnęła się wesoło. – Gdzie
i o której się spotykamy?
- To mi się podoba – Izka spontanicznie pokazała kciuka i odwzajemniła uśmiech. – Przyjadę
po Ciebie. Bądź gotowa jutro na 19.00. Całus! – rzuciła jeszcze, po czym wskoczyła na siedzenie czekającej już od kilku chwil taksówki. Podała adres kierowcy, po czym zadowolona rozsiadła się na tylnym siedzeniu. Cieszyła się na myśl o koncercie. Niewiele brakowało, aby ją ominął.
„Jak to się czasem dziwnie plecie” – pomyślała, przypominając sobie zdarzenia sprzed może 2-3 miesięcy.
***
„Jak dobrze, że nie jestem sama” – pomyślała Aśka, rozglądając się nerwowo dookoła. Nie sądziła, że tyle ludzi zechce – podobnie jak one – pojawić się na tym wydarzeniu. Wydawało się jej, że muzyka wykonywana przez zespół nie należy do gatunku tych, które są zbyt popularne. Udało się jej znaleźć w necie trochę informacji na temat artystów i wysłuchała kilku utworów. Roziskrzonym wzrokiem patrzyła na fragmenty nagrania, na których jeden z mężczyzn grał
na skrzypcach. Były piękne, choć zupełnie nie przypominały tych posiadanych przez nią.
„Jak wiele się zmieniło …” – pomyślała z lekką nostalgią i cichutko westchnęła. Już niedługo będzie miała okazję zobaczyć występ na żywo i może nawet … nie chciała sobie robić nadziei, ale opowieść Izy faktycznie nią potrząsnęła.
- Jak tam? Podekscytowana? – zagadnęła ją w tym samym momencie Iza, jakby szóstym zmysłem wyczuła, że myśli Aśki podążyły w kierunku jej osoby. - Pamiętaj, że po koncercie nigdzie nie uciekamy, tylko idziemy porozmawiać z artystami. Obiecałam Marcelowi, że pojawimy się dziś i znajdziemy czas na pogawędkę. Myślę, że i ty na tym skorzystasz – mrugnęła do niej żartobliwie, po czym odwróciła się w stronę sceny. Właśnie wkraczali na nią muzycy
ze swoimi instrumentami. Aśka dojrzała ten, który przyprawił jej serce o szybszy rytm.
Za chwilę nic nie liczyło się oprócz dźwięków.
Koncert miał trwać 1,5 godziny, ale Aśce wydawało się, że upłynął może kwadrans odkąd popłynęły pierwsze nuty. Siedziałaby zapewne dłużej na swoim miejscu, gdyby nie Iza, która teraz popychała ją nieznacznie w kierunku wyjścia z sali koncertowej. Szła posłusznie przed siebie, starając się wymijać napotykane po drodze osoby. Miała wrażenie, jakby powoli budziła się z jakiegoś snu. Potrzebowała czasu, aby oswoić się z otaczającą ją rzeczywistością. Mechanicznie rozdawała zdawkowe uśmiechy tym, którzy kiwali jej głowami, mniej lub bardziej przyjaźnie. Nikogo oprócz Izy tu nie znała, więc może bardziej witali się z jej towarzyszką, niż
z nią. Nie miało to jednak większego znaczenia. Nie przyszła tu po to, aby nawiązywać nowe znajomości i błyszczeć towarzysko. Miała nadzieję odetchnąć dźwiękami i to się jej udało. Była nimi oszołomiona, ale to było niezwykle przyjemne uczucie.
„Jakbym była na jakimś niezłym haju, albo nieźle ubzdryngolona …” – zaśmiała się mimowolnie do siebie i z tym wyrazem twarzy stanęła nagle „oko w oko” z jakimś wysokim szczupłym mężczyzną. Miał jasne włosy i – co wydawało się jej trochę zaskakujące – oczy w kolorze miodowego brązu, dającego poczucie jakiegoś spokoju, bądź wręcz odprężenia. Na twarzy nieznajomego pojawił się nieoczekiwanie szeroki, radosny uśmiech.
- Iza! Jakże się cieszę, że jednak udało Ci się dziś pojawić na naszym koncercie – wykrzyknął
i lekko odtrącając Aśkę złapał w objęcia jej towarzyszkę. Uniósł ją spontanicznie w górę, czym wywołał cichy okrzyk zaskoczenia, a potem śmiech.
- Puszczaj, Wariacie – Izka próbowała wyzwolić się z silnych, męskich rąk, które wciąż trzymały ją nad podłogą, choć może już nie tak wysoko, jak w pierwszej chwili. – Natychmiast postaw mnie na ziemi, Ogrze – zakomenderowała wesoło, nie przestając się śmiać. – No już, ludzie się
na nas gapią – dodała proszącym tonem.
- No, dobra, dobra … ja tam mam niezłe wytłumaczenie, jakby co – mrugnął do nich porozumiewawczo – jestem Artystą, a wiadomo nie od dziś, że takim jak my … odbija! – roześmiał się spontanicznie. Miło pobrzmiewał jej w uszach ten objaw naturalnej radości. Wrażliwy słuch nie był obojętny na brzmiące w nim ciepłe tony, które mogły świadczyć
o poczuciu humoru i zdrowym dystansie do siebie. Kim był człowiek stojący przed nią?
- Tak w ogóle, to nie jestem dziś sama – Iza postawiona z powrotem na pewnej powierzchni odzyskała dawny rezon. – Chciałam, aby poznała Cię moja bratowa. Joanno, oto Marcel, dzięki któremu właściwie mogłyśmy uczestniczyć dziś w tym pięknym koncercie – dokonała prezentacji.
- Zaiste, cudowne wydarzenie – odezwała się Aśka, podając jednocześnie dłoń właścicielowi oczu o niezwykłym kolorze. – Bardzo dziękuję, to … to … przepraszam, ale chyba wciąż jakoś nie mogę oswoić się z myślą, że tamta muzyczna rzeczywistość jest przeszłością – dodała, uśmiechając się przepraszająco.
- Aśka kiedyś grała na skrzypcach, wiesz? – Izka skorzystała z okazji, aby wtrącić swój komentarz.
- Naprawdę? – Marcel aż się zachłysnął z wrażenia. – Koniecznie w takim razie powinnaś poznać naszego skrzypka. Wreszcie będzie miał komu opowiadać ze szczegółami o zaletach swojego nowego instrumentu. To podobno „ostatni krzyk mody” – mrugnął porozumiewawczo i znowu się roześmiał.
Aśka patrząc na jego twarz miała wrażenie, jakby lubił to robić, nie zważając na przybywające mu przez to, zmarszczki mimiczne. Sympatyczne zresztą. Jak w sumie cała postać. Mimowolnie pomyślała, że chyba drzemie wciąż w niej jakiś taki „urwipołeć”, skory do żartów i psot. Wzbudzał jednak zaufanie. Uśmiechnęła się więc lekko i skinęła głową w podziękowaniu.
- Z przyjemnością zobaczę go z bliska – potwierdziła jeszcze słowami.
- Instrument, czy skrzypka? – prowokacyjnie zapytał Marcel, ciekawy reakcji kobiety. Spodobała mu się od pierwszej chwili. Trochę udawał, że nie wie kim jest. Nie chciał jednak zdradzić się zbyt szybko ze swoimi odczuciami, więc obrał trochę inną strategię. Aby nie wypaść z roli, pozwolił sobie na tę małą zaczepkę, podszytą jednakże humorem.
- To się okaże na miejscu, czyż nie? – roześmiała się wesoło, podchwytując żart. Ujęła go tym. Miał nadzieję, że jest dokładnie taka, jaką odmalowała w jego wyobraźni Iza, gdy wspominała
z kim przyjdzie.
***
- Przypominam, że wyjeżdżam w przyszły piątek na koncert i wrócę pewnie w niedzielę w nocy – usłyszał, ledwo postawiła przed nim parujący talerz zupy. Wziął mechanicznie łyżkę do ręki, myślami błądząc wciąż jeszcze wokół innych spraw. Z pewnością nie związanych z rodziną.
- Gdzie tym razem będziecie grać? Przywieziesz mi pamiątkę? – Maks przełknął i spojrzał
na matkę z ciekawością.
- Postaram się znaleźć chwilę, aby poszukać czegoś wyjątkowego – Aśka uśmiechnęła się
do syna. – Mamy jednak zaplanowanych kilka koncertów w różnych miejscach i trudno spamiętać wszystkie nazwy. Może okażą się na tyle sympatyczne, że kiedyś razem tam pojedziemy? Chciałbyś? – spojrzała na Maksa. Był jej Skarbem. Podporą. Bezgranicznie zakochanym Fanem. Cieszyła się, że choć dorastał i zmieniał powoli w młodzieńca, nie tracił swojej wrażliwości. Szczęśliwie wszedł w „okres nastolatka” dość łagodnie. Przynajmniej ona nie miała żadnych problemów, aby się z nim wciąż dobrze dogadywać. Była mu wdzięczna, że potrafi mimo swoich 13-stu lat tak wyrozumiale podchodzić do jej pasji. W sumie to nawet sam zachęcił ją ponad dwa lata temu, aby odnowiła znajomość ze swoimi skrzypcami. Także on dodawał otuchy, gdy wahała się, czy przyjąć propozycję Marcela i zastąpić w zespole jednego
z muzyków.
- Ktoś będzie Was nagrywał? Szkoda, że nie mogę jechać z tobą – Maks znowu przerwał posiłek.
Podobnie jak on, gdyż nie wierzył własnym uszom. Gdzieś znowu wyjeżdżała? Powoli ogarniała go wściekłość. Myślał, że te jej próby i sporadyczne wieczorne wypady, będące w rzeczywistości koncertami to taki przelotny kaprys. Może nawet chęć odegrania się na nim za to, że coraz częściej urywał się z domu, albo przedłużał pobyt w pracy. Nie sądził, aby znała prawdę. Nigdy zresztą nie musiał się jej tłumaczyć z niczego, co robił. Zawsze był „lekkoduchem”, który jak kot – „spadał na cztery łapy”. Uważał, że takie życie mu się należy, więc brał z niego całymi garściami. Rodzina była ważna, ale najpierw liczyły się jego potrzeby lub zachcianki.
Ktoś mógłby doszukiwać się w tym zachowaniu syndromu tzw. „najmłodszego dziecka”, które przyzwyczajono do tego, że wszyscy mu usługują i jest najważniejsze.
- O czym, wy do cholery mówicie! – nie wytrzymał i uderzył pięścią w stół, wywołując strach
w ich oczach. – Chyba nie chcesz mi wmówić, że poważnie należy traktować tę twoją … ekhm – zaśmiał się ironicznie – „karierę muzyczną”. Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, bo popadniesz
w samo-zachwyt. Może i wystąpiłaś kilka razy przed jakimiś znajomymi Marcela, czy nawet Izki lub Marka, ale nie myśl, że pozwolę ci „szlajać się” po jakiś spelunach, nie wiadomo gdzie … Nigdzie nie pojedziesz – dodał na koniec wierząc, że dobitnie wyraził swoją opinię.
- Po pierwsze nie musisz podnosić głosu. Po drugie nie musisz używać pewnych słów. Po trzecie, co może jest teraz! Najważniejsze … nie będziesz mi dyktował, co mam robić. Szczególnie, że
od dawna zupełnie nie liczysz się z nami. Zachowujesz się niczym gość hotelowy, któremu się wydaje, że jego pieniądze wystarczą na pokrycie wydatków związanych z jego pobytem. Choć wierz mi, że jakbyś miał zamieszkać w takim miejscu ze swoimi oczekiwaniami, to na pewno dużo drożej by cię to kosztowało – Aśka patrzyła mu prosto w oczy, ze spokojem wymieniając kontrargumenty. Zatkało go. Jego potulna zwykle żona nagle śmiała mu się przeciwstawić?
- Nigdzie nie pojedziesz. Koniec dyskusji – wycedził przez zęby, z trudem panując nad gniewem. Dostrzegł jej zaskoczony wzrok, ale zanim otworzyła usta …
- Dlaczego zabraniasz mamie rozwijać jej pasje? – syn niespodziewanie włączył się do rozmowy. – Poradzimy sobie przecież sami. Zawsze możemy odwiedzić ciocię Izę lub dziadków, prawda? – spojrzał na ojca proszącym wzrokiem i uśmiechnął się delikatnie.
W takich momentach tak bardzo był do niej podobny …
- Rób, jak uważasz … - odsunął z hukiem krzesło i wyszedł do przedpokoju. Nie chciał znowu wszczynać awantury, choć wszystko w nim wrzało. Resztki zdrowego rozsądku podpowiadały mu, że „szuka dziury w całym” ze zwykłej zazdrości. Nie chciał jednak dopuścić ich do głosu. Wolał poddawać się emocjom, które coraz bardziej rozpalały jego serce – podobnie, jak ciążące na sumieniu „grzeszki”, które usłużnie podsuwały obrazy żony w ramionach Marcela. Ubrał się szybko. Chciał je zamazać lub usunąć – alkohol nadawał się do tego znakomicie.
Złapał w przelocie klucze i na koniec trzasnął drzwiami.
***
Światła przejeżdżającego ulicą samochodu, wyrwały go z rozmyślań. Spojrzał na trzymaną
w ręku kartkę i raz jeszcze przebiegł wzrokiem po skreślonych piórem słowach …
… kiedy się spalę
w Twoim sercu
gdy się rozwieję
z Twym oddechem
kiedy rozpłynę się
w Twoich myślach -
gdy stanę się tylko
wspomnień echem ...
nie zniknę całkowicie
nie zapadnę się –
głęboko,
jak w wodę kamień
odnajdziesz mnie
w uśmiechach dzieci –
tam właśnie, pozostanę…
Co czuła, pisząc ten wiersz? Kiedy to było? Pytania wirowały mu w głowie. Czy tego chciał, czy nie … pod powiekami i w snach zachował jej obraz – wrażliwej, eterycznej postaci, którą rozkochał w sobie, a potem … unieszczęśliwił. Czuł do siebie niesmak.
Także dlatego, że domyślał się już, dlaczego nie potrafi znieść widoku uśmiechniętej twarzy syna …
Żuławy, okolice Białej Góry - miejsce skłaniające do refleksji |
Przeczytałem .Polecam innym.
OdpowiedzUsuń