Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Recenzja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Recenzja. Pokaż wszystkie posty

piątek, 13 marca 2020

COŚ DLA UCHA i podniebienia

Mimo, że – jak się często mawia „czas nie stoi w miejscu”, to … niektóre rzeczy pozostają jednak niezmienne w moim życiu. Jak choćby to, że – nadal nie jestem znawcą muzyki. Daleko mi też, do zaszczytnego miana Smakosza. Wieść rodzinna niesie zresztą, że w dzieciństwie byłam strasznym niejadkiem – niewykluczone zatem, że ten brak zainteresowania kulinarnymi tematami pozostał we mnie do dziś. Co jeszcze udało mi się zachować? Chyba coś takiego, co nazwałabym krótko:
„Dusza Powsinogi”.

Może będą Tacy, którzy się ze mną zgodzą, że – nie jest łatwo robić coś przeciw własnej Naturze … mnie, odkąd pamiętam ciągnęło do innych Ludzi – chyba byłam Ich ciekawa.
Przy okazji mogłam ZOBACZYĆ nowe miejsca, posłuchać opowieści z klimatem i sprawdzić się w werbalnych interakcjach.
Ostatnimi czasy jednak, stałam się … hmmm … powiedzmy, że dość wybredna i swój udział w takich kulturalno-towarzyskich wydarzeniach – na które ostatnio jestem zapraszana – dokładnie analizuję pod kątem własnych korzyści, przyjemności. Cóż, samo życie …

Trzeba przyznać Robertowi, że format organizowanych przez Niego koncertów Zespołu o nazwie  „Sunset Bulvar”, z którym dość blisko obecnie współpracuje – spełnia moje oczekiwania.
Fajnie, że tę Muzyczną Grupę można spotkać w różnych warszawskich lokalach (przykładowo
w Centrum-StareMiasto – „U pana Michała” oraz obok stacji Metro ONZ – „La Lucy”
- oba występy widziałam na własne oczy, o czym pisałam na blogu w grudniu oraz w lutym.
Może już wkrótce – trzymam mocno kciuki! – będą pojawiać się również na Mokotowie.

Skąd ta Euforia?
Odpowiedź jest dość prosta – przyjeżdżając na Ich koncerty, mam też możliwość poznania nowych miejsc. A nie oszukujmy się … z czasem człowiek „wypada z obiegu” (innymi słowy więcej czasu spędza w pracy i domu), a gdy chce wreszcie! spotkać się ze Znajomymi, to nie wie, gdzie pójść. Można więc powiedzieć, że te moje podróże po Warszawie – dzięki Robertowi – mają nie tylko kulturalny wątek, ale też i edukacyjny charakter.
Przynajmniej dla mnie.


Poza tym …  czasem dobrze jest wyjść z tzw. „strefy komfortu”, czyli poza znajome okolice i – jak w tym przypadku, ja – pojechać na Mokotów. Tę warszawską dzielnicę co prawda znam średnio, ale główne „szlaki komunikacyjne” ogarniam. Ponadto … nazwa ulicy – Bobrowiecka (10) – kojarzyła mi się z siedzibą pewnej Uczelni. Można więc było wysnuć przypuszczenie, że tym razem nie ma opcji, abym się gdzieś po drodze zgubiła. I proszę!
Ileż to może dobrego zdziałać takie „pozytywne nastawienie” … - mimo bowiem pewnych zawirowań w „komunikacji naziemnej”, z której korzystam obecnie dużo rzadziej, bez większego trudu trafiłam pod właściwy adres!
Restauracja Bianco-e-Verde, w której miał wystąpić wspomniany wcześniej Zespół Sunset Bulvar okazała się – z wielu powodów – bardzo sympatycznym miejscem. Tym, którzy będą chcieli po raz pierwszy dotrzeć tutaj innym autobusem niż 107 lub 119 wspomnę tylko, że idąc
od skrzyżowania do przodu, będą musieli minąć szereg budynków mieszkalnych, które przebojem wdarły się w krajobraz ulicy. A tuż niemal za nimi przycupnęła sobie wspomniana włoska knajpka o całkiem sporej przestrzeni, która pozwala nie tylko na to, aby swobodnie tutaj zjeść
w trochę większym towarzystwie, ale również zorganizować koncert.


To naprawdę sympatyczny lokal – kto wie, może zadomowił się tu dawno temu „Anioł Miejsca”, o którym kiedyś podczas wykładu w Lanckoronie mówił prof. Mirek z Krakowa i dlatego restauracja ma taką pozytywną energię. A może stało się tak za sprawą samego Właściciela, który jednocześnie jest Szefem Kuchni i wkłada serce w to, co robi …

Domowy obiad wypełnił mnie po brzegi, więc tym razem opinia o serwowanych tu daniach opiera się wyłącznie na zdaniu moich Znajomych.
A ci wydawali się bardzo zadowoleni z zamówionych potraw. Podobno warto zainteresować się makaronem carbonara


oraz pizza’mi.


Także … jeśli szukacie miejsca na spotkanie w gronie Znajomych, gdzie można zarówno smacznie zjeść, jak i pogadać, warto rozważyć ten właśnie lokal. Ja z przyjemnością go jeszcze kiedyś odwiedzę – szczególnie wtedy, gdy Sunset Bulvar zdecyduje się tu znowu wystąpić.


Pewnie nie raz to powtórzę, ale dla mnie każdy Ich koncert jest wyjątkowo miłym wydarzeniem. Zespół nie tylko odkrywa przede mną nowe miejsca w Warszawie, ale także wprawia w dobry nastrój swoją twórczością. Kolejnym plusem jest fakt, że nie posiadają sztywnego repertuaru - zmienia się on na każdym Ich występie. Owszem, niektóre piosenki weszły do niego na stałe
– ale to w sumie dobrze, bo brzmią moim zdaniem nawet lepiej od oryginałów.  A myślę tu choćby o utworach: „Be the one” (Dua Lipa) oraz „September” (Earth, Wind & Fire) – uwielbiam oba te covery. Podobnie jest z utworem „Purple Rain” (Prince) – którego mogłabym w Ich wykonaniu słuchać bez końca. Ostatnio nawet przychylniejszym okiem patrzę na utwór „Taka Warszawa” (Beata Kozidrak) oraz piosenkę „Prowadź mnie” (Kasia Kowalska).


Myślę, że to zasługa jedynej w tej Grupie Kobiety, która oprócz wspaniałego głosu, ma piękną dykcję i wymowę. Nie trzeba się domyślać, o czym śpiewa – co ma największe chyba znaczenie podczas prezentacji autorskich piosenek, do których polski tekst stworzył wspomniany Robert. Może podczas jakiegoś występu Zespół skusi się na ograniczenie liczby angielskich coverów,
na rzecz rodzimych utworów lub właśnie tych swoich. Prace nad materiałem na płytę wszak już trwają, a te ich wspólnie stworzone piosenki brzmią rewelacyjnie. Jednym z moich ulubionych jest utwór „Na rozstajach”, choć i „Mania” – ma swój niezaprzeczalny czar.

Fajnie, że Grupę coraz częściej można oglądać na żywo i czerpać z Ich koncertów pozytywną energię. Gołym okiem widać, że odczuwają prawdziwą radość z występowania
przed publicznością, szybko zjednując sobie takim zachowaniem jej przychylność. Może też dlatego, że wszyscy starają się zachować z nią kontakt – choćby zachęcając do wspólnego śpiewania, czy rozdając – jak Jowita – cudownie promienne uśmiechy.

Osobiście będę długo wspominać ten niedzielny marcowy wieczór – wspaniałe zakończenie „Dnia Kobiet”. Indywidualne rozmowy z Jowitą, Krzyśkiem, Markiem i Marcinem oraz Robertem pozwoliły mi lepiej poznać każdą z osób. Zaciekawili mnie tak bardzo, że chyba …

… ale to już inna historia 😊

niedziela, 23 lutego 2020

Pobudzające dźwięki

Staram się dotrzymywać danego słowa. A jedną z obietnic, złożoną sobie w ubiegłym roku była moja obecność na kolejnych koncertach Zespołu, który zobaczyłam po raz pierwszy w grudniu. Nie jestem znawcą muzyki, ale potrafię chyba w miarę jasno określić, co mi się podoba.
Tamten występ ludzi tworzących Grupę o nazwie Sunset Bulvar naprawdę mnie zachwycił. Chciałam zatem znowu wejść w świat, tworzonych przez Nich dźwięków. Na moje szczęście Robert, który zaprosił mnie wtedy, zrobił to ponownie. W taki oto sposób znalazłam się 22 lutego na ulicy Freta, gdzie mieści się lokal „U pana Michała”.

foto: Urszula Lasota

Nie przypominam sobie, abym tam kiedykolwiek gościła, choć oczywiście okolice były mi znane. Zdjęcia w internecie obiecywały sympatyczną przestrzeń, zatem nie mogłam doczekać się tego wieczoru. Szybko przekonałam się, że osób, które chciały zobaczyć kolejny występ wspomnianego Zespołu było bardzo dużo – niewykluczone, że od tamtego wydarzenia zyskali całkiem spore grono sympatyków. Być może to z tego powodu – choć do początku koncertu było sporo czasu – wcale nie było mi tak łatwo znaleźć dogodne miejsce. Sala, mimo że klimatyczna


była trochę mniejsza, niż w moich wyobrażeniach i obawiałam się, czy nie będzie dla mnie zbyt głośno. Okazało się jednak, że osoba która podjęła się zapewnienia dobrej akustyki, świetnie się wywiązała z tego zadania. Kolejnych gości z każdą minutą przybywało i w pewnym momencie nawet naszły mnie wątpliwości, czy wykonawcy będą mieli wystarczająco miejsca.
Nie doceniłam Ich jednak …

Szybko przekonałam się, że nawet w takiej mocno okrojonej dla siebie przestrzeni potrafią dać świetny koncert. Energia perkusisty znowu sprawiła, że cajon ożył pod dotykiem jego sprawnych rąk, wydobywając z siebie fajne dźwięki. Przyjemność, czy może nawet radość z grania widać było też po basiście Marku, który co jakiś czas pozwalał sobie nawet na spontaniczne wywijanie gitarą – choć w mojej ocenie za wiele miejsca na to nie miał. Mój wzrok często zatrzymywał się też na skupionej twarzy gitarzysty, ale wciąż powracał do wokalistki.
Nieodmiennie jestem pod wrażeniem siły i barwy Jej głosu oraz tego, z jaką swobodą zaśpiewała te wszystkie zaprezentowane piosenki. Z pewnością jest to wyłącznie moja subiektywna ocena, ale myślę, że taki utwór jak „Be the one” (Dua Lipa) nie jest tak łatwo wykonać. Bardzo fajnie brzmiał mi też w uszach „September” (Earth, Wind & Fire), który – jak podejrzewam – wszystkich obecnych lekko rozbujał, wprowadzając w dobry nastrój.
Największym zaskoczeniem był dla mnie cover jednej z moich ulubionych piosenek, a myślę tu
o „Enjoy the silence” (Depeche Mode). W głowie tkwił mi bowiem uparcie oryginał i nowa aranżacja była sporą niespodzianką. W sumie jednak całkiem udaną, choć … pewnie potrzebuję czasu, aby się z taką jej wersją oswoić. Świetnie na pewno – i to nie tylko w moim odczuciu, sądząc po reakcjach zgromadzonych osób, które dołączyły do wspólnego śpiewania – zabrzmiał utwór „Purple Rain” (Prince).
Tych piosenek zachęcających gości do większej aktywności było oczywiście więcej. Niektórzy to nawet dali się im tak porwać, że nie byli w stanie usiedzieć i znaleźli sobie miejsce na całkiem żwawe pląsy.

Cieszę się, że Zespół po raz kolejny umieścił w swoim koncertowym repertuarze autorskie utwory, stworzone wspólnie z Robertem Baranowskim – odpowiedzialnym za teksty. Brzmią naprawdę rewelacyjnie i jak dla mnie były taką swoistą „wisienką na torcie” tego sobotniego wydarzenia. Śmiało mogę też napisać, że ponownie pobudziły mój apetyt na płytę tej Grupy. Mogę się domyślać, że praca nad nią wymaga czasu, ale mam jednak nadzieję, że Muzycy będą mieli na względzie oczekiwania Swoich sympatyków, których pewnie będzie przybywać z każdym Ich występem.
A te już w sumie niedługo:

29 luty 2020 – godz. 20.30 – „U Pana Michała”
7 marca 2020 – godz. 20.30 – Pub „Warsaw”

Szczegółowe informacje zapewne wkrótce znajdziecie na stronie Zespołu.

Osobiście uważam, że to świetna propozycja na spędzenie najbliższych sobotnich wieczorów i ze swojej strony POLECAM serdecznie wpisać daty do kalendarza. A jeśli Ktoś z Was miałby chęć już teraz pobudzić z lekka swoje zmysły, to zachęcam do obejrzenia tego oto filmiku autorstwa pana Stanisława Dominiaka - LINK

czwartek, 6 lutego 2020

spontaniczne Tajemnice

Czasem pewne rzeczy można zaplanować – jak choćby to, że danego dnia gdzieś się wybierzemy, coś zobaczymy, z kimś się spotkamy lub … jednak zostaniemy w domu, aby przykładowo poczytać ciekawą książkę. Co człowiek, to pewnie inny pomysł na spędzenie weekendu.
Ja na pierwszą niedzielę lutego miałam swój.

Postanowiłam pojawić się na spektaklu moich Koleżanek z Teatru Improwizacji „Afront”  i to tym najbardziej tajemniczym – z serii „Nie mów nikomu”. Dziewczyny mają bowiem w swoim repertuarze różnego rodzaju przedstawienia. Jeśli wejdziecie na Ich stronę -  KLIK! - możecie sami się przekonać, ile ich jest i jakie. Każda z prezentowanych form spektaklu ma swój indywidualny charakter. Ja byłam już na improwizowanym musicalu „M!”, „Rodzinnych rewolucjach” oraz „Nienapisanych dziełach Szekspira”. Teraz więc nabrałam chęci, aby poznać kolejny, czyli wspomniany "Nie mów nikomu". Moją ciekawość podsycił dodatkowo opis wydarzenia na facebook’u, a brzmiał tak:

„(…) Jest to spektakl, w którym sami aktorzy nie do końca wiedzą, o co toczy się stawka. Traktuje on o najskrytszych tajemnicach naszych bohaterów, które nie powinny ujrzeć światła dziennego, a więc na pewno wszyscy się o nich dowiedzą...
Całą sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że rzeczoną tajemnicę znają wszyscy POZA aktorem, który odtwarzać będzie postać z sekretem. Zasada jest prosta - na czas ustalania tajemnicy wybrany aktor opuszcza salę, a potem przez cały spektakl gra tak, jakby doskonale wiedział, o co chodzi, podczas, gdy tak naprawdę cały czas usilne próbuje się tego domyśleć! (…)"

Byłam prawdziwie zaintrygowana, jak to będzie wyglądało. Wiedziałam już, że każde przedstawienie niesie za sobą masę niespodzianek. To najbardziej mnie urzeka w spektaklach tego Teatru - ich nieprzewidywalność i spontaniczność. Nigdy nie wiadomo, jak rozwinie się sytuacja, bo choć – jak wcześniej wspomniałam – mają jakąś myśl przewodnią, to już same tematy pojedynczych sztuk oraz odgrywane na scenie postacie w dużym stopniu zależą zarówno od kreatywności artystów

od lewej: pan Wojtek odpowiedzialny za muzyczną oprawę oraz aktorki - Kasia, Agnieszka i Dorotka
jak również od wyobraźni i zaangażowania publiczności.
To ona wspólnie z aktorami tworzy zarys historii, dzieląc się pomysłami i własną energią. A ta rozbudzana jest od samego początku przez różne zabawne ćwiczenia. Tak było i tym razem



co oczywiście zaprocentowało potem przeróżnymi sugestiami, kim ma być postać odgrywana przez Kasię (to Ona bowiem opuściła na jakiś czas salę) i jakie tajemnice może ukrywać.

Osobiście uważam, że improwizacja jest nie lada sztuką. Za każdym razem jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co prezentują Dziewczyny na scenie. Tu trzeba wykazać się wyobraźnią, pewnym luzem i poczuciem humoru, a jednocześnie umiejętnością słuchania i refleksem – aby szybko reagować na zachowania innych osób. Podczas tego przedstawienia natomiast, Kasia miała nie tylko za zadanie dopasować się do wymyślanych naprędce koncepcji swoich Koleżanek, ale jeszcze odgadnąć kim właściwie jest. Rodziło to wiele zabawnych sytuacji i cała widownia bawiła się znakomicie, zastanawiając się pewnie przy okazji, czy i kiedy tajemnica zostanie odkryta.
Też byłam tego ciekawa, bo zadanie do łatwych nie należało. Bohaterka grana przez nieświadomą sytuacji Kasię, wymyślona przez publiczność miała być bowiem około sześćdziesięcioletnią panią o imieniu Grażyna, która właśnie przeszła na emeryturę, pracując wcześniej jako piekarz. Tajemnicą zaś, którą skrzętnie skrywała była … kontrabanda!
Według pomysłu widzów pani Grażyna miała pewnego razu udać się do Kolumbii, aby stamtąd przemycić w kurze, jajo Faberge – jako prezent urodzinowy dla pewnego Andrzeja, do którego miała słabość. Cała akcja miała mieć natomiast kryptonim „UR.AN”.

Gdy powracam wspomnieniami do tamtego wieczoru od razu robi mi się wesoło. Szczególnie, gdy przypomnę sobie Dorotkę w roli kury


i to Jej fenomenalne gdakanie, które wywoływało niekontrolowany śmiech nie tylko u mnie.
Wciąż też nie mogę się nadziwić, że prawie wszystkie – a przyznacie chyba, że jako widownia daliśmy się ponieść wyobraźni – tajemnice zostały przez Kasię odkryte.

To był niezwykle udany czas i z pewnością będę się pojawiać na kolejnych Afrontach.
Każdy z nich jest zupełnie inny, niepowtarzalny. Jeśli chcecie Sami się o tym przekonać, wybierzcie się na jakiś spektakl. W najbliższym czasie można pojawić się na:

  • 8 luty 2020 - "Co dozwolone w karnawale?"
  • 23 luty 2020 - "Po Troopach"
  • 29 luty 2020 - "Pokój numer ..."
  • 7 marca 2020 - "Nienapisane dzieła Szekspira"
Szczegółowe informacje znajdziecie na stronie Teatru 

niedziela, 22 grudnia 2019

Udana Premiera

Niekiedy w mojej głowie pojawiają się myśli, które mam potrzebę zanotować. Bywa, że przyjmują formę wierszy, choć daleko mi do talentu mojego Literackiego Eksperta – Tadzia  (projekt „Zabawa z Piosenką”) lub Zosi , której twórczość nierzadko inspirowała zaprzyjaźnionych muzyków do oprawienia słów w dźwięki. Nie uważam się za wielbicielkę poezji, aczkolwiek lubię czasem zaglądać na Ich fejsbukowe profile. Potrafią zatrzymać mnie w pędzie codzienności i nierzadko na dłużej zadumam się nad przekazywanymi przez Nich odczuciami. Podobnie jest z utworami mojego kolejnego Znajomego – podziwiam sposób, w jaki odmalowuje emocje bliskie niejednemu z nas.

Wiem, że Robert czasem uczestniczy w wieczorach poetyckich – przy okazji zapraszam na jeden z najbliższych, który jest zaplanowany na 3 stycznia 2020.
Nie miałam jednak do tej pory sposobności wziąć udziału w tych, na które mnie zapraszał. Gdy jednak niedawno wspomniał, że rozpoczął współpracę z nieznanym mi zespołem Sunset Bulvar, który miał mieć 20.12.2019 swój koncert – zaciekawił mnie.

Zdjęcie ze strony zespołu, promujące grudniowy koncert

Na tyle, że postanowiłam tym razem zrobić wszystko, aby się pojawić w grudniowy piątkowy wieczór w lokalu o sympatycznej nazwie „La Lucy" .
Co mnie najbardziej w tej propozycji zaintrygowało?
Informacja, że wykonawcy przymierzają się do wydania płyty z utworami, do których słowa napisał właśnie Robert. Czyli coś bliskiego idei projektu „Zabawy z Piosenką”.

Koncert zgromadził całkiem spore grono ludzi – jak to zwykle bywa, głównie znajomych zespołu i autora tekstów. Takie wydarzenia to w końcu świetna okazja do towarzyskich spotkań. Przyznam, że z niecierpliwością czekałam na moment, w którym muzycy podejdą do swoich instrumentów.


W sieci znalazłam kilka coverów w ich wykonaniu. Już wtedy moją uwagę zwrócił głos wokalistki. Mocny, a jednocześnie niezwykle przyjemny dla ucha. Niedługo mogłam się przekonać osobiście, jaki talent drzemie w artystach. Ich interpretacja znanych piosenek okołoświątecznych – tego bowiem dotyczyła pierwsza część koncertu – bardzo mi się spodobała. Podziwiałam skupienie gitarzysty, zaangażowanie basisty, wspaniały głos wokalistki i energię perkusisty. Szczególnie ten ostatni bardzo mnie zadziwił. Pierwszy raz w życiu widziałam kogoś, kto zamiast pałeczek używa własnych rąk i potrafi stworzyć takie efekty przy mocno ograniczonym sprzęcie.


Druga część wydarzenia była dla mnie kolejną ucztą. Co prawda nie dosłyszałam wszystkich słów napisanych przez Roberta – a nie ukrywam, że byłam bardzo ciekawa tekstów – jednak całość zrobiła na mnie wrażenie. Każda z pięciu zaprezentowanych piosenek miała swój własny urok i naprawdę się cieszę, że miałam okazję uczestniczyć w tak wspaniałej premierze. Jeden z utworów udało mi się nagrać i od piątkowego wieczoru lubię do niego wracać. Mam nadzieję, że zespół nie ustanie w pracy nad swoim autorskim materiałem i za jakiś czas będzie można wziąć do ręki ich płytę. Ja na pewno chętnie wejdę w jej posiadanie i z przyjemnością będę się pojawiać na kolejnych koncertach.

Od lewej: Robert Baranowski - autor tekstów, gitarzysta, wokalistka i basista


bo kiedy wrażliwość
ujętą w słowa
otoczą sobą
instrumentów dźwięki
wtedy to właśnie
mogą się narodzić
zupełnie nowe
niebanalne piosenki


Dziękuję Wam za ten wspaniały wieczór

środa, 28 sierpnia 2019

Warto przeczytać

Dość często mówimy, że coś w naszym życiu zdarzyło się przez przypadek. Sama tak czasem twierdzę, choć tak naprawdę przecież to, co się nam przytrafia, jest niczym innym, jak wypadkową naszych własnych decyzji i wyborów. A moje w tym roku sprowadziły mnie po długich latach do … Malborka. Gdybym nie skorzystała z zaproszenia moich nowych Przyjaciół, tworzących młodą jeszcze organizację – stowarzyszenie „Wiatr Kultury”, pewnie jeszcze długo nie poznałabym osobiście Izy. I zapewne nie miałabym okazji otrzymać pewnej niesamowitej książki, którą napisała pt. „O czym się nie mówi …”


Gwoli ścisłości, jako pierwszy sięgnął po nią mój nastoletni syn, urzeczony otwartością i gościnnością Izy oraz Jej domu pełnego naprawdę przeróżnych zwierząt. Jeśli Wasze dzieci są w podobnym wieku, prawdopodobnie zauważyliście, że częściej wezmą do ręki komórkę, pilota lub pada do konsoli, niż książkę. Widok czytającego na wakacjach syna, miło mnie więc zaskoczył. Gdy zaciekawiona zapytałam Go o pierwsze wrażenia, odpowiedź była – jak to u nastolatka – bardzo krótka i rzeczowa, a brzmiała mniej więcej tak: „Fajna!”

Dziś mogę powiedzieć, że opinia mojego dziecka była słuszna, choć – jak dla mnie – zdecydowanie zbyt lakoniczna. Po przeczytaniu tej książki odczułam wewnętrzną potrzebę, aby coś napisać na jej temat. Dlaczego? Uważam bowiem, że powinno ją poznać jak najwięcej osób.

Jest to zbiór 12-stu niezbyt długich opowiadań – nie mamy zatem do czynienia z żadnym przerażającym swoją objętością tomiszczem. Głównymi bohaterami są bardzo młodzi ludzie, przede wszystkim uczniowie podstawówek i gimnazjów. Historie dotyczą ich problemów rodzinnych oraz trudnych nierzadko relacji z rówieśnikami. Tytuł jest naprawdę adekwatny, ponieważ książka porusza wiele kwestii, nie będących tematem codziennych rozmów. A szkoda. Szczególnie bowiem w młodym wieku nie jest łatwo radzić sobie z „zaszufladkowaniem” przez otoczenie i „łatką” nieudacznika, zbira, kujona, czy pedała. Trudno zareagować na obserwowaną przemoc fizyczną i psychiczną w sytuacji, gdy sami potrzebujemy akceptacji ze strony innych ludzi. Ciężko jest rozmawiać o uczuciach, tudzież targanych nami emocjach, gdy dzielą nas różnice pokoleń i borykamy się z różnymi problemami.

Nie wszyscy bohaterowie z przedstawionych historii wychodzą z nich zwycięsko, choć przeważająca liczba opowiadań ma jednak optymistyczne zakończenie. Z pewnością jednak skłaniają do refleksji. Młodym pokazują, że warto pozostać sobą i walczyć o własne marzenia oraz życie, bo ono jest jedno. Jednocześnie uwrażliwiają i uczą empatii, ukazując trochę inną perspektywę – zachęcają tym samym do zweryfikowania pewnych własnych poglądów o innych ludziach. Myślę, że niektórym mogą otworzyć oczy, bo świat nie jest czarno-biały, jak niekiedy wydaje się nastolatkom.
Tym starszym natomiast, czyli rodzicom lub nauczycielom uświadamiają, że pewne emocje i problemy dotykają każdego z nas – niezależnie od wieku i zmian zachodzących na świecie. Jakże często my – dorośli zapominamy, jak trudno sobie radzić z huśtawkami własnych nastrojów, typowych dla młodego pokolenia i bagatelizujemy pierwsze oznaki problemów, dotykających nasze dzieci. A czasem po prostu nie potrafimy otwarcie i szczerze o pewnych sprawach mówić.

Niewykluczone, że ta pozycja może stać się pewnym pomostem między starszym i młodszym pokoleniem oraz takim swoistym pretekstem do tego, aby poruszyć trudne tematy i obudzić w nas na nowo wewnętrzną wrażliwość. Przyznam się Wam, że podczas czytania miałam kilka momentów wzruszeń.

Książka wciąga od pierwszych stron. Jest napisana w bardzo fajny sposób i naprawdę dobrze się ją czyta. Czcionka jest dobrze dobrana, dzięki czemu wzrok zupełnie się nie męczy. Format bardzo poręczny, więc można spokojnie zmieścić ją w torebce, teczce lub plecaku jeśli ktoś - podobnie jak ja - lubi czytać w drodze do szkoły lub pracy.
To naprawdę piękna i mądra książka, którą powinno się umieścić na liście lektur obowiązkowych – także dla rodziców, wychowawców i nauczycieli.

Zainteresowanym podaję najważniejsze informacje:
Tytuł: „O czym się nie mówi …”
Autor: Izabela Chojnacka-Foerster
Wydawnictwo: SDK /Sprzedaż Dobrej Książki Alicja Bartosińska/
I jeszcze link do strony Autorki:  https://www.facebook.com/Izabela-Chojnacka-strona-autorska-472428412815450/