wtorek, 14 kwietnia 2020

POGAWĘDKA Trzecia

Siedzę tak sobie w tym „domowym areszcie” i myślę nad różnymi tekstami – co bardzo mnie 
w sumie cieszy, bo lubię te swoje ‘literackie wyzwania’. 
Aż, tu nagle … słowa – ni stąd, ni z owąd „łamią szyk” i na nowo łączą się w pary …
- a w mojej głowie już zaczyna krążyć piosenka pani Beaty Kozidrak - utwór „Siedzę i myślę”
Po chwili okazuje się, że umysł znowu ma dla mnie niespodziankę – podpowiada kolejne skojarzenie i już inny Jej utwór wkrada się w moje myśli, a mianowicie „Taka Warszawa”. Znajduję go z łatwością na jednym z kanałów. Jest naprawdę piękny …  wywołuje – przynajmniej u mnie – pewien specyficzny dreszczyk.

Jest jednakże jeszcze jedna wersja tego utworu, która wzbudza we mnie podobne emocje, jak opisane powyżej. Prezentuje ją na swoich koncertach Zespół, który – tak, jak żuławski projekt – skrada mi powoli inny skrawek serca i coraz więcej myśli. Pewnie już Niektórzy domyślają się, że oczywiście piszę tu o Sunset Bulvar, który – jak wynika z moich wcześniejszych „Pogawędek” – składa się w sumie z pięciu osób. Może już część z Was zauważyła wśród nich mały rodzynek – a może raczej … „rodzyneczkę”, gdyż osoba o której myślę, jest jedyną w składzie Kobietą.
Domyślacie się może, jak byłam spragniona rozmowy z Nią …

Paulina: Byłam już na trzech Waszych koncertach, za każdym razem w innym miejscu zresztą. Zdarzyło mi się wspomnieć w jednej ze swoich recenzji, że w mojej ocenie nie zawsze te warunki mogłyby być tak sprzyjające, jak tego oczekują występujący Artyści. 
Ani razu jednak nie zawiódł mnie Twój głos. Jest naprawdę niesamowicie silny, a zarazem posiada chyba sporą skalę. Masz świadomość jaki posiadasz skarb?
Jowita Hyska – wokalista Zespołu „Sunset Bulvar”
- Jeśli pytasz o to, czy mam jakiś „papier” pokazujący moje możliwości wokalne i skalę, to go nie mam i tak naprawdę nigdy mi nie zależało, żeby go mieć. Nie miałam też potrzeby nauki w szkole muzycznej, czy na uniwersytecie muzycznym, gdzie  mogłabym w pewien sposób potwierdzić moje umiejętności, czy wiedzę na ten temat. Jakoś nie czułam wewnętrznie, że jest to miejsce dla mnie. Śpiewam odkąd pamiętam. Na początku była to zabawa. Moja mama zapisała mnie i moją siostrę do Skierniewickiego Domu Kultury. Miałam wtedy … hmm – nie pamiętam, może z 6-7 lat. 
Razem z siostrą śpiewałyśmy i tańczyłyśmy w zespole. Ja zostałam, a moja siostra stwierdziła, że to jednak nie dla niej. Później zaczęły się konkursy i festiwale. Gdy miałam 12-13 stwierdziłyśmy z mamą, że czas zabrać się za tę moją pasję „na poważnie”, więc co tydzień jeździłam do Łodzi na lekcje śpiewu. Uczęszczałam na nie – hmmm ... nie wiem, ok 2 lata. Pośpiewałam jeszcze trochę na konkursach i na tym się skończyło. Później już była tylko moja samowolka 😄



- „Samowolka”? Na czym ona polegała?
- Konkursy się zakończyły, ale zaczęło się coś innego. Był zespół w czasach liceum, próbowałam też swoich sił w różnych castingach. Potem nastąpiła chwilowa przerwa, a następnie śpiewanie 
w zespole eventowym … Można powiedzieć, że ta „muzyczna samowolka” trwa do dzisiaj 😀

- Lubię przyglądać Ci się jak śpiewasz podczas koncertów, ponieważ widać na Twojej twarzy autentyczną przyjemność i radość. Czym właściwie jest dla Ciebie śpiewanie? 
- Jest czymś, co było ze mną od zawsze. Czuję się w tym pewnie. Mówi się, że jeśli lubisz swoją pracę, to jest ona dla Ciebie przyjemnością. Może to nie jest coś, co robię zawodowo, ale czuję faktycznie prawdziwą radość śpiewając – szczególnie, gdy publiczność żywo reaguje na nasze występy. Fajnie, że ją po mnie widać.


foto: Klaudia Balko


- W jakim repertuarze czujesz się najlepiej? Jeśli chodzi o gatunek muzyczny oraz język, 
w którym śpiewasz? 
- Szczerze mówiąc, nie mam konkretnego gatunku, który z jakichś względów preferuję. Podobnie jest z językiem. Wystarczy, że dany utwór ma „to coś” co usłyszę i poczuję.

- Cieszę się, że Wasz Zespół podjął współpracę z Robertem. Osobiście bardzo sobie cenię Jego twórczość liryczną, a przede wszystkim fakt, że używa w naprawdę ładny sposób języka ojczystego – jeśli wiesz, co mam na myśli. Autorskie teksty napisane przez mojego Kolegę są też po polsku, a Wam udało się wspaniale oprawić je w dźwięki. Wplatacie często te utwory do swojego repertuaru koncertowego. Lubisz je śpiewać i jeśli tak, to dlaczego? 
- Wierzę w coś takiego, jak "przyciąganie". Jeśli się czegoś bardzo chce i o czymś się myśli, to ... podświadomie się w tym kierunku działa. A wtedy to „coś” się w końcu wydarzy – po drodze spotka nas jakaś okazja czy osoba. Tak było z Robertem. Jak to się mówi: „Spadł nam z nieba”. Spotkanie było bardzo spontaniczne i niespodziewane. Pojawił się na naszym świątecznym występie w pewnym warszawskim pubie. Już nie pamiętam, jak do tego doszło, ale zaczęliśmy rozmawiać i wymieniliśmy się adresami mailowymi. Już wtedy mówił, że pisze i mógłby mi przesłać jakiś własny tekst. Pomyślałam, że warto spróbować. Pamiętam, że jak tylko go przeczytałam, od razu wpadł mi w ucho. Potem pojawiły się kolejne i tak nawiązaliśmy stałą współpracę. Lubię śpiewać te utwory. Przede wszystkim dlatego, że są nasze i przez to wyjątkowe i niepowtarzalne. A po drugie, z łatwością identyfikuję się z nimi – po prostu je czuję i jakoś one tak same płyną, kiedy je gramy.

- Podczas Waszego, jak się okazało ostatniego przed kwarantanną koncertu na Mokotowie w zaprzyjaźnionej w sumie chyba restauracji Bianco e Verde zapytałam Roberta, czy ma jakiś wpływ na wybór Waszego repertuaru, bo ja to chętnie przyszłabym kiedyś na wydarzenie, podczas którego wykonacie wyłącznie polskie utwory, oczywiście włączając w to, te wspomniane autorskie. Jest to możliwe? Kto może o tym zadecydować? 
- Czemu nie…  Utwory tak naprawdę wybieram ja. Głównie interesują mnie te, które są popularne i jakoś mam to przeczucie, że ludzie je znają. Jak się później okazuje, tak jest. Wiesz, ciężko jest oczywiście dopasować repertuar do każdego z osobna i do konkretnego miejsca  – tym bardziej, że nigdy nie wiemy, kto się pojawi na naszych występach. Uważam, że repertuar powinien być mimo wszystko zróżnicowany, bo spotykamy się z publicznością młodą i tą starszą – a każdy ma inny gust i słucha innej muzyki. Jednocześnie musi być trochę wyważony i nie nastawiony na coś konkretnego, chociaż tak jak na wstępie powiedziałam – czemu nie. Można zrobić kiedyś wydarzenie poświęcone tylko polskiej twórczości.



Koncert w "Bianco e Verde" - 8.03.2020


- Jak już wspominamy o decyzyjności. Jesteś jedyną Kobietą w Zespole. Czy masz poczucie, że Twój głos liczy się podczas Waszych rozmów/spotkań?
- Byłam jego pomysłodawczynią, więc myślę, że tak – a przynajmniej mam taką nadzieję (śmiech). A tak na serio, to uważam, że tak jest. Mam fizyczny wpływ na to, co się dzieję, więc mogę powiedzieć, że mój głos jest ważny.


- To teraz tak trochę prywatnie … Powiedz proszę, dbają Chłopaki o Ciebie? W jaki sposób?
- Dbają 😊 Nie mam zastrzeżeń i nie narzekam. Na którejś próbie nasz basista powiedział, że zawsze będzie moim „Zawiszą Czarnym” (śmiech). Pamiętam, że nieźle się wtedy z całym zespołem uśmialiśmy. W jaki konkretny sposób, to Ci nie powiem, bo wiesz … nie jestem małą dziewczynką, o którą jakoś specjalnie trzeba dbać 😏 ale wiem, że szanują mnie i mogę na nich polegać – gdybym potrzebowała pomocy, to bym ją dostała.

- Na Twoim profilu widnieje informacja, że ukończyłaś Akademię Pedagogiki Specjalnej, jak rozumiem na kierunku „Psychologia”. Muzyka – patrząc na Ciebie w trakcie występów – jest Twoją pasją. Co zamierzasz robić w życiu? 
- Jeszcze nie ukończyłam. Kończę dopiero w tym roku 😀 Studiuję psychologię, ale nie będę raczej rozwijać się w tym zawodzie. Prywatnie mogę powiedzieć, że pracuję w zupełnie innej branży i zawodowo jestem aktywna już w sumie od 6 lat. Oczywiście chciałabym wiązać swoją przyszłość ze śpiewaniem, ale wiadomo – różnie to bywa. Na razie próbuję zrobić to, co mogę, żeby jednak to marzenie się spełniło 😏



foto: Krzysztof Węgłowski

- Lekko poruszyłyśmy ten wątek wcześniej. Chciałabym jednak do niego powrócić. Czy jest jakaś data – choćby orientacyjna – która niejako odmierza długość czasu, od jakiego śpiewasz? Marzyłaś o tym jako dziewczynka, czy może zadecydował przysłowiowy „przypadek”?
- Daty nie mam, ale tak jak pisałam wcześniej – to jakiś 6-7 rok życia. Chodziłam po domu, śpiewałam oraz tańczyłam. Mama w końcu „wzięła sprawy w swoje ręce” 😀 i zaprowadziła mnie do miejskiego domu kultury. No i na tym jednak – jak widać  nie zakończyła się moja historia ze śpiewaniem, a wręcz przeciwnie. 


- Dołączając do Zespołu – a poniekąd pewien zarys historii jego powstania opowiedział mi Krzysztof – miałaś z pewnością jakieś Swoje oczekiwania. Możesz zdradzić jakie one były? Co chciałaś osiągnąć? 
- Na początku – nie ukrywam, że myślałam tylko o mnie i Krzysztofie w wersji akustycznej. Później jednak stwierdziłam, że byłoby nam chyba trochę muzycznie smutno i warto by było dodać jakiegoś perkusyjnego brzmienia w formie cajuna. Tutaj zadziałał już Krzysiek i jego znajomości. Później stwierdziłam, że fajnie by było, gdybyśmy dodali do tego wszystkiego jeszcze dźwięk basu. No i mamy, co mamy – nasz cały skład 😀 Wtedy nie myślałam jeszcze o autorskich utworach. 
Na początku chciałam po prostu zrobić repertuar, z którym moglibyśmy "wyjść w miasto" 😉. Reszta pomysłów przychodziła później.


- Masz poczucie, że się spełniasz? Większość osób o artystycznych talentach wspomina, że ważny jest dla nich własny rozwój. Starają się więc choćby uczestniczyć w różnego rodzaju warsztatach bądź też spotkaniach, podczas których mogą wymienić się kontaktami, wiedzą teoretyczną i praktyczną z innymi, niekiedy nawet - samymi Autorytetami w danej dziedzinie. Uczestniczycie, jako Zespół w takich wydarzeniach?
- Szczerze mówiąc, to niestety nie. Z mojej strony jest to po prostu spowodowane brakiem czasu. Praca, magisterka, studia, zespół, moje indywidualne projekty. Poświęcam dużo czasu na różne sfery. Teraz mam akurat taki moment w swoim życiu, ale nie zastanawiam się nad tym. Po prostu działam wtedy, kiedy tylko mogę.


- Myślicie o tym, aby wyjść z koncertami poza Warszawę? Gdzie chcielibyście wystąpić? Jakiś może festiwal? 
- Rozważamy 😀 Chociaż ja nie lubię za daleko wybiegać myślami. Z planami różnie bywa. Mam swoje doświadczenia, dlatego skupiam się bardziej na tym, co jest tu i teraz oraz na najbliższych celach, czyli w tym momencie na nagraniu naszych autorskich utworów. Zobaczymy, gdzie nas poniesie w późniejszym czasie.


- Wspomniałam o Krzysztofie, który pełni w Waszym Składzie rolę gitarzysty i jest chyba poniekąd Liderem Grupy. Wiem, że znacie się kilka lat także na gruncie muzycznym. Jak do tego doszło z Twojej perspektywy? Jak to wspominasz? 
- Poznałam go, gdy dołączyłam do zespołu eventowego. Miałam wtedy 19 lat. Jakoś od razu złapałam z nim dobry kontakt i bardzo szybko się zakumplowaliśmy – mimo zauważalnej różnicy wieku. Jestem osobą, która lubi się wygłupiać i okazało się, że Krzysiek też „nadaje na tych samych falach” (śmiech) no i tak wyszło, że znamy się i utrzymujemy kontakt do dziś.


- Gdy ktoś zajrzy do wpisu zatytułowanego "POGAWĘDKA Pierwsza" zobaczy tam kilka zdjęć, z których wynikałoby, że Ciebie i Krzyśka łączą także prywatnie fajne relacje. Oboje macie chyba poczucie humoru i pewien dystans do świata, a jednocześnie cenicie sobie pewne „poukładanie priorytetów”. Mam lekkiego bzika na punkcie czegoś takiego, jak znaki Zodiaku. Wybadałam już Krzyśka i wiem, że jest Bykiem. Możesz zdradzić, co najbardziej lubisz w swoim koledze? 
- O! ja nie wiedziałam … a może i wiedziałam, ale wypadło mi z głowy. Faktycznie, Krzysiek to typowy Byk (śmiech). Podoba mi się to, że ma do mnie cierpliwość – a do mnie naprawdę trzeba ją mieć 😏 Czasem jestem lekko zakręcona ze względu na ilość obowiązków i niekiedy tracę kontrolę nad tym, co się dzieje. Krzysiek jest tą osobą, co ogarnia i to w nim cenię – że potrafi mnie ustawić do pionu. Lubię z nim rozmawiać. Przegadaliśmy już naprawdę dużo godzin. Rozumiemy się i mamy swoje własne poczucie humoru, więc sprawia mi przyjemność żartowanie z nim. Jest kreatywny i zawsze chętny do działania. Doceniam w nim też to, że mimo wspomnianej różnicy wieku traktuje mnie na równi ze sobą. Ma do mnie szacunek, a ja do niego.


foto: Marcin Wesołowski

- Gdybym poprosiła Cię o podanie 2-3 cech, które podobają Ci się u pozostałych panów – włączając w to Waszego Managera, to co byś powiedziała?
- Marcin – wyluzowany, głodny wrażeń
- Marek – zakręcony, spontaniczny
- Krzysiek – żartowniś, charakterny
- Robert – opanowany, działacz



- Pracujecie obecnie nad autorskim materiałem, choć chyba teraz, gdy nie możecie spotykać się na próbach jest to utrudnione. Podobno idealna wersja jest taka, że nagrywacie płytę,
na której znajdzie się 10 utworów w ramach projektu „MANIA” – tak brzmi zresztą jeden
z utworów. Krzysztof wspomniał mi, że poważnie rozważana jest koncepcja, aby było to
w duchu „elektronicznego grania”. Podoba Ci się ten pomysł?
- Tak i żałuję, że na razie nie możemy grać ich w elektronicznej formie. Brzmią one wtedy zupełnie inaczej. Wersja akustyczna, to wersja bardzo okrojona, więc nie mogę się doczekać momentu, kiedy nagramy te utwory i ludzie będą mogli usłyszeć je w pełnej wersji. Uwierz, że jest to ogromna różnica. 


- Wiem, że miałaś już okazję tworzyć skład muzycznej formacji. Zdaję sobie sprawę, że tamte zespoły nie przetrwały próby czasu. Jaką przyszłość widzisz dla Sunset Bulvar 
i dlaczego tak uważasz? 
- Nie wiem jeszcze, jaka będzie ta przyszłość, ale wiem … że jakaś będzie. Czas pokaże. Jeśli każdemu z nas będzie tak zależeć, jak teraz, to będzie coraz lepiej.  

- Jakie są Twoje aktualne marzenia? Są związane głównie z płytą, czy również dotyczą zupełnie innych obszarów? 
- Z płytą i oczywiście z różnymi innymi aspektami mojego życia. Nie ukrywam, że robię też swoje indywidualne muzyczne projekty, trochę w innym stylu – bez zespołu. Na obecną chwilę lekko wszystko przyhamowało, ale za jakiś czas machina znowu ruszy i mam nadzieje, że wszystko pójdzie po mojej myśli 😃


- W takim razie ze swojej strony trzymam kciuki za to, aby większość z Twoich zamierzeń udało się urzeczywistnić. Dziękuję bardzo za tę sympatyczną pogawędkę i mam nadzieję, że wkrótce znowu się zobaczymy na jakimś Waszym koncercie.


wtorek, 7 kwietnia 2020

... dla zabawy

Ktoś kiedyś odważył się 😎 powiedzieć mi, że mam "przewrotną naturę" ...
Bywa, że zastanawiam się nad tego typu opiniami.
Może faktycznie coś w tym jest, jeśli postanowiłam napisać coś takiego:

***

Na północy
- dla niektórych -
w odległej Żuław Krainie
jest mała miejscowość
o nazwie - Żuławki
która z tego właśnie słynie,
że stoi w niej spory dom podcieniowy
zabytek około 200-letni – piękny, barokowy

dom - jak z obrazka pana Kufla – pięknie malowany
w którym podcień przylega centralnie do ściany
– dzięki trosce pana Mariusza Wiśniewskiego
układ jego wnętrza – klasyczny – został zachowany
pochodzi z XVIII wieku, gruntownie w 1825 przebudowany
– przez Petera Epp’a – inwestora głównego

w tym starym domu można zobaczyć
kawałek historii – wierzcie! – same dziwy
jest stolarka drzwiowa z okuciami z zakładów
elbląskich lub gdańskich z początku XVIII wieku
jest też pomieszczenie przylegające do czarnej kuchni
w którym – wreszcie, ujrzycie fliz holenderski – prawdziwy!

długo zapewne można by jeszcze
o tym zabytku z Żuławek opowiadać
nie ma co jednak „strzępić języka”
więc choć to trudne - będę krótko gadać:

jeśli chcielibyście - Drodzy Turyści - ten piękny obiekt
zobaczyć, zwiedzić lub dowiedzieć się o nim więcej
piszcie do Właściciela – Mariusza Wiśniewskiego
pomoże ten LINK, który oddaję w Wasze ręce …

Warszawa, 7.04.2020

WAŻNE:
powyższy utwór zawiera nie całkiem śladowe ilości 😏 fragmentów pochodzących z opisu strony

foto - źródło: fanpage "Dom podcieniowy Żuławki ..."
#mojaKwarantanna2020

niedziela, 5 kwietnia 2020

"… kiedy się spalę ... "

Nie tak wyobrażał sobie to spotkanie. Liczył na zrozumienie, a może nawet rozgrzeszenie od tej, która od zawsze najbardziej liczyła się w jego życiu. Może zapomniał, jaka potrafi być twarda
i bezkompromisowa. Zrozumiał, że naprawdę sam musi podjąć decyzję i zmierzyć się ze swoimi wewnętrznymi lękami. Czy był gotów?

Pojedynczy sygnał świetlny oznaczał, że może bez przeszkód usiąść za kierownicą.
Zrobił to z ulgą. Zatrzasnął drzwi samochodu i wręcz zapadł się w fotel. Przymknął oczy i trwał tak przez dłuższą chwilę, czekając aż przestanie pulsować mu w głowie. Sam już nie wiedział, czy był to efekt trawki, którą zapalił wcześniej, czy może jednak rozmowy z Izą. A może to była wina kartki wyrwanej z brulionu, którą znalazł dziś rano przez przypadek? Wydawało mu się,
że usunął już z mieszkania wszystko, co się wiązało z byłą żoną. Zapomniał jednak, że niektóre publikacje uważali za wspólne i na równi z nich korzystali. To w jednej z nich zachowało się właśnie to, co teraz powoli wyciągał z portfela i rozkładał przed sobą. Napisane przez nią - dawno temu, słowa …

***

- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego mu na to pozwalasz. Jesteś przecież dorosła i możesz stanowić sama o sobie. Czy na serio nie możesz wyjść na koncert bez niego? Myślałam, że zrobimy sobie „siostrzany wieczór” – w głosie Izy słychać było irytację. – Marek zupełnie nie ma nic przeciwko moim indywidualnym wypadom. Szczególnie, jeśli wie, że idę z Tobą. Co prawda nie możemy liczyć, że nasi Panowie się kiedykolwiek polubią – zaśmiała się trochę złośliwie – tym niemniej nie widzę przeszkód, abyśmy jednak jutro wyszły razem. Powiesz mu to dobitnie sama, czy może jednak ja mam wykonać telefon, co? – popatrzyła surowo na Aśkę.

- Fakt, że jesteś kilka lat ode mnie starsza nie daje ci prawa do dyrygowania mną – odgryzła się nagle jej rozmówczyni, co lekko Izę przystopowało. „A więc jednak … na szczęście” – pomyślała i pozwoliła sobie na delikatny, pojednawczy uśmiech.

- Przepraszam, trochę się zagalopowałam – fakt. Ale znasz mnie już trochę i wiesz, że taki mam już charakter. Lubię „grać pierwsze skrzypce” – zaśmiała się, po czym szybko spoważniała. – Wiesz, że w tym zespole jeden z gości gra właśnie na nich? – zadała pytanie, bacznie się przyglądając, czy Aśka złapie przynętę. Wiedziała, że przed urodzeniem Maksa nieźle sobie radziła z tym instrumentem. Podobno nawet miała kilka propozycji zawodowych i to takich dość rozwijających. Tak się jednak złożyło, że w urzeczywistnieniu marzeń przeszkodziła … Natura.
Aśka się zakochała. Bez pamięci.

A później już brakowało jej czasu, siły i może nawet wewnętrznej potrzeby, aby ponownie chwycić za instrument. Tak naprawdę znowu się z nim … zespolić podczas gry. Trudno bowiem nazwać ćwiczeniami te, które czasem podejmowała przy dziecku. Co prawda synek za każdym razem wodził roziskrzonym wzrokiem za jej dłonią ze smyczkiem i nie przeszkadzał, jednak … nie mogła sobie pozwolić na to, aby pozostawić odłogiem domowe sprawy. Nie było nikogo innego, kto mógłby ją odciążyć od prozaicznych obowiązków, które coraz bardziej ją męczyły. Niekiedy odnosiła wrażenie, że jest jak ta księżniczka uwięziona na wysokiej wieży lub inna postać z bajki, która ma oddzielić od siebie drobne ziarenka, jeśli chce opuścić swój „areszt”.

Przytłaczało ją to uczucie i przekonanie, że niestety nie za bardzo może liczyć na wsparcie
ze strony męża. Miała wrażenie, jakby dla niego życie niespecjalnie się zmieniło. Może tylko zamieszkał w innym miejscu i z innymi osobami. Wciąż miał jednak zapewniony przysłowiowy „wikt i opierunek”, więc tak naprawdę to zajmował się głównie pracą i swoimi towarzyskimi spotkaniami. Choć szczerze mówiąc wolała już, jak wychodził. Wtedy chociaż nie musiała martwić się o przygotowanie poczęstunku i zabawianie gości. Zdecydowanie wolała ten czas spędzać z dzieckiem, które było spragnione uwagi i miłości. Ich obojga tak naprawdę …

Wyczekany powrót do pracy nie okazał się tym, za czym faktycznie należało tęsknić. Przerwa
w wykonywaniu zawodowych obowiązków była na tyle długa, że nie potrafiła odnaleźć się
w niby znanym sobie miejscu. Co prawda i ono się zmieniło od czasu, gdy była tu ostatnio. Nie tylko chodziło o zmianę lokalizacji samego biura, a co za tym idzie przestrzeni, wyposażenia itp. Zaczęli tu pracę nowi ludzie, którzy mieli inne spojrzenie na wiele spraw, niż ona.
Czasem odnosiła wrażenie, jakby brała udział już w dwóch wyścigach – tym właśnie w pracy
i tym w domu. Prawda była bowiem taka, że z zegarkiem w ręku niemal odmierzała swój dzień, dopasowując się do ważnych jego punktów w postaci odprowadzenia syna do przedszkola (później szkoły), pracy, zakupów, obiadów, sprzątania, prania i wielu innych bieżących spraw, pojawiających się znienacka. Jak choćby sytuacje, w których jej szanowny małżonek informował ją w ostatniej chwili, że zostaje dłużej w biurze, więc dochodzi jej jeszcze obowiązek odebrania dziecka. A potem robienie dwóch obiadów, bo przecież … on wraca taki głodny i zmęczony dłuższym pobytem w pracy, że sam nie może odgrzać tego, co mu zostawiła.

Tak więc jej życie przez kilka następnych lat specjalnie się nie poprawiło. Było inaczej, może nawet trudniej, bo doba jakby się znacznie skróciła. Teraz już nawet nie pamiętała, gdzie leży jej – tak kiedyś  kochany instrument. Czy gdyby go znalazła, potrafiłaby na nim jeszcze coś zagrać? Spojrzała na swoje dłonie, znowu szorstkie od płynów, których używała podczas sprzątania. Dawniej smukłe i delikatne palce potrafiły z niezwykłą siłą i energią przesuwać po strunach smyczek. Jak byłoby teraz? A może jednak muzykę nosi się w sercu i ciało nigdy o niej nie zapomina? Nie wiedziała tego. Przestała zresztą ostatnio myśleć na ten temat. Życie toczyło się wartko – dni upływały niepostrzeżenie, a ona dawała swoje przyzwolenie na to, by możliwości przeciekały jej przez palce. „Jak długo jeszcze będę trwała w tym maraźmie?” – zadała sobie nagle w duchu pytanie. Spojrzała Izie w oczy.

- Masz rację. Jestem dorosła i coś mi się też od życia należy – uśmiechnęła się wesoło. – Gdzie
i o której się spotykamy?

- To mi się podoba – Izka spontanicznie pokazała kciuka i odwzajemniła uśmiech. – Przyjadę
po Ciebie. Bądź gotowa jutro na 19.00. Całus! – rzuciła jeszcze, po czym wskoczyła na siedzenie czekającej już od kilku chwil taksówki. Podała adres kierowcy, po czym zadowolona rozsiadła się na tylnym siedzeniu. Cieszyła się na myśl o koncercie. Niewiele brakowało, aby ją ominął.
„Jak to się czasem dziwnie plecie” – pomyślała, przypominając sobie zdarzenia sprzed może 2-3 miesięcy.

***

„Jak dobrze, że nie jestem sama” – pomyślała Aśka, rozglądając się nerwowo dookoła. Nie sądziła, że tyle ludzi zechce – podobnie jak one – pojawić się na tym wydarzeniu. Wydawało się jej, że muzyka wykonywana przez zespół nie należy do gatunku tych, które są zbyt popularne. Udało się jej znaleźć w necie trochę informacji na temat artystów i wysłuchała kilku utworów. Roziskrzonym wzrokiem patrzyła na fragmenty nagrania, na których jeden z mężczyzn grał
na skrzypcach. Były piękne, choć zupełnie nie przypominały tych posiadanych przez nią.
„Jak wiele się zmieniło …” – pomyślała z lekką nostalgią i cichutko westchnęła. Już niedługo będzie miała okazję zobaczyć występ na żywo i może nawet … nie chciała sobie robić nadziei, ale opowieść Izy faktycznie nią potrząsnęła.

- Jak tam? Podekscytowana? – zagadnęła ją w tym samym momencie Iza, jakby szóstym zmysłem wyczuła, że myśli Aśki podążyły w kierunku jej osoby. - Pamiętaj, że po koncercie nigdzie nie uciekamy, tylko idziemy porozmawiać z artystami. Obiecałam Marcelowi, że pojawimy się dziś i znajdziemy czas na pogawędkę. Myślę, że i ty na tym skorzystasz – mrugnęła do niej żartobliwie, po czym odwróciła się w stronę sceny. Właśnie wkraczali na nią muzycy
ze swoimi instrumentami. Aśka dojrzała ten, który przyprawił jej serce o szybszy rytm.
Za chwilę nic nie liczyło się oprócz dźwięków.

Koncert miał trwać 1,5 godziny, ale Aśce wydawało się, że upłynął może kwadrans odkąd popłynęły pierwsze nuty. Siedziałaby zapewne dłużej na swoim miejscu, gdyby nie Iza, która teraz popychała ją nieznacznie w kierunku wyjścia z sali koncertowej. Szła posłusznie przed siebie, starając się wymijać napotykane po drodze osoby. Miała wrażenie, jakby powoli budziła się z jakiegoś snu. Potrzebowała czasu, aby oswoić się z otaczającą ją rzeczywistością. Mechanicznie rozdawała zdawkowe uśmiechy tym, którzy kiwali jej głowami, mniej lub bardziej przyjaźnie. Nikogo oprócz Izy tu nie znała, więc może bardziej witali się z jej towarzyszką, niż
z nią. Nie miało to jednak większego znaczenia. Nie przyszła tu po to, aby nawiązywać nowe znajomości i błyszczeć towarzysko. Miała nadzieję odetchnąć dźwiękami i to się jej udało. Była nimi oszołomiona, ale to było niezwykle przyjemne uczucie.

„Jakbym była na jakimś niezłym haju, albo nieźle ubzdryngolona …” – zaśmiała się mimowolnie do siebie i z tym wyrazem twarzy stanęła nagle „oko w oko” z jakimś wysokim szczupłym mężczyzną. Miał jasne włosy i – co wydawało się jej trochę zaskakujące – oczy w kolorze miodowego brązu, dającego poczucie jakiegoś spokoju, bądź wręcz odprężenia. Na twarzy nieznajomego pojawił się nieoczekiwanie szeroki, radosny uśmiech.

- Iza! Jakże się cieszę, że jednak udało Ci się dziś pojawić na naszym koncercie – wykrzyknął
i lekko odtrącając Aśkę złapał w objęcia jej towarzyszkę. Uniósł ją spontanicznie w górę, czym wywołał cichy okrzyk zaskoczenia, a potem śmiech.

- Puszczaj, Wariacie – Izka próbowała wyzwolić się z silnych, męskich rąk, które wciąż trzymały ją nad podłogą, choć może już nie tak wysoko, jak w pierwszej chwili. – Natychmiast postaw mnie na ziemi, Ogrze – zakomenderowała wesoło, nie przestając się śmiać. – No już, ludzie się
na nas gapią – dodała proszącym tonem.

- No, dobra, dobra … ja tam mam niezłe wytłumaczenie, jakby co – mrugnął do nich porozumiewawczo – jestem Artystą, a wiadomo nie od dziś, że takim jak my … odbija! – roześmiał się spontanicznie. Miło pobrzmiewał jej w uszach ten objaw naturalnej radości. Wrażliwy słuch nie był obojętny na brzmiące w nim ciepłe tony, które mogły świadczyć
o poczuciu humoru i zdrowym dystansie do siebie. Kim był człowiek stojący przed nią?

- Tak w ogóle, to nie jestem dziś sama – Iza postawiona z powrotem na pewnej powierzchni odzyskała dawny rezon. – Chciałam, aby poznała Cię moja bratowa. Joanno, oto Marcel, dzięki któremu właściwie mogłyśmy uczestniczyć dziś w tym pięknym koncercie – dokonała prezentacji.

- Zaiste, cudowne wydarzenie – odezwała się Aśka, podając jednocześnie dłoń właścicielowi oczu o niezwykłym kolorze. – Bardzo dziękuję, to … to … przepraszam, ale chyba wciąż jakoś nie mogę oswoić się z myślą, że tamta muzyczna rzeczywistość jest przeszłością – dodała, uśmiechając się przepraszająco.

- Aśka kiedyś grała na skrzypcach, wiesz? – Izka skorzystała z okazji, aby wtrącić swój komentarz.

- Naprawdę? – Marcel aż się zachłysnął z wrażenia. – Koniecznie w takim razie powinnaś poznać naszego skrzypka. Wreszcie będzie miał komu opowiadać ze szczegółami o zaletach swojego nowego instrumentu. To podobno „ostatni krzyk mody” – mrugnął porozumiewawczo i znowu się roześmiał.
Aśka patrząc na jego twarz miała wrażenie, jakby lubił to robić, nie zważając na przybywające mu przez to, zmarszczki mimiczne. Sympatyczne zresztą. Jak w sumie cała postać. Mimowolnie pomyślała, że chyba drzemie wciąż w niej jakiś taki „urwipołeć”, skory do żartów i psot. Wzbudzał jednak zaufanie. Uśmiechnęła się więc lekko i skinęła głową w podziękowaniu.

- Z przyjemnością zobaczę go z bliska – potwierdziła jeszcze słowami.

- Instrument, czy skrzypka? – prowokacyjnie zapytał Marcel, ciekawy reakcji kobiety. Spodobała mu się od pierwszej chwili. Trochę udawał, że nie wie kim jest. Nie chciał jednak zdradzić się zbyt szybko ze swoimi odczuciami, więc obrał trochę inną strategię. Aby nie wypaść z roli, pozwolił sobie na tę małą zaczepkę, podszytą jednakże humorem.

- To się okaże na miejscu, czyż nie? – roześmiała się wesoło, podchwytując żart. Ujęła go tym. Miał nadzieję, że jest dokładnie taka, jaką odmalowała w jego wyobraźni Iza, gdy wspominała
z kim przyjdzie.

***

- Przypominam, że wyjeżdżam w przyszły piątek na koncert i wrócę pewnie w niedzielę w nocy – usłyszał, ledwo postawiła przed nim parujący talerz zupy. Wziął mechanicznie łyżkę do ręki, myślami błądząc wciąż jeszcze wokół innych spraw. Z pewnością nie związanych z rodziną.

- Gdzie tym razem będziecie grać? Przywieziesz mi pamiątkę? – Maks przełknął i spojrzał
na matkę z ciekawością.

- Postaram się znaleźć chwilę, aby poszukać czegoś wyjątkowego – Aśka uśmiechnęła się
do syna. – Mamy jednak zaplanowanych kilka koncertów w różnych miejscach i trudno spamiętać wszystkie nazwy. Może okażą się na tyle sympatyczne, że kiedyś razem tam pojedziemy? Chciałbyś? – spojrzała na Maksa. Był jej Skarbem. Podporą. Bezgranicznie zakochanym Fanem. Cieszyła się, że choć dorastał i zmieniał powoli w młodzieńca, nie tracił swojej wrażliwości. Szczęśliwie wszedł w „okres nastolatka” dość łagodnie. Przynajmniej ona nie miała żadnych problemów, aby się z nim wciąż dobrze dogadywać. Była mu wdzięczna, że potrafi mimo swoich 13-stu lat tak wyrozumiale podchodzić do jej pasji. W sumie to nawet sam zachęcił ją ponad dwa lata temu, aby odnowiła znajomość ze swoimi skrzypcami. Także on dodawał otuchy, gdy wahała się, czy przyjąć propozycję Marcela i zastąpić w zespole jednego
z muzyków.

- Ktoś będzie Was nagrywał? Szkoda, że nie mogę jechać z tobą – Maks znowu przerwał posiłek.

Podobnie jak on, gdyż nie wierzył własnym uszom. Gdzieś znowu wyjeżdżała? Powoli ogarniała go wściekłość. Myślał, że te jej próby i sporadyczne wieczorne wypady, będące w rzeczywistości koncertami to taki przelotny kaprys. Może nawet chęć odegrania się na nim za to, że coraz częściej urywał się z domu, albo przedłużał pobyt w pracy. Nie sądził, aby znała prawdę. Nigdy zresztą nie musiał się jej tłumaczyć z niczego, co robił. Zawsze był „lekkoduchem”, który jak kot – „spadał na cztery łapy”. Uważał, że takie życie mu się należy, więc brał z niego całymi garściami. Rodzina była ważna, ale najpierw liczyły się jego potrzeby lub zachcianki.
Ktoś mógłby doszukiwać się w tym zachowaniu syndromu tzw. „najmłodszego dziecka”, które przyzwyczajono do tego, że wszyscy mu usługują i jest najważniejsze.

- O czym, wy do cholery mówicie! – nie wytrzymał i uderzył pięścią w stół, wywołując strach
w ich oczach. – Chyba nie chcesz mi wmówić, że poważnie należy traktować tę twoją … ekhm – zaśmiał się ironicznie – „karierę muzyczną”. Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, bo popadniesz
w samo-zachwyt. Może i wystąpiłaś kilka razy przed jakimiś znajomymi Marcela, czy nawet Izki lub Marka, ale nie myśl, że pozwolę ci „szlajać się” po jakiś spelunach, nie wiadomo gdzie … Nigdzie nie pojedziesz – dodał na koniec wierząc, że dobitnie wyraził swoją opinię.

- Po pierwsze nie musisz podnosić głosu. Po drugie nie musisz używać pewnych słów. Po trzecie, co może jest teraz! Najważniejsze … nie będziesz mi dyktował, co mam robić. Szczególnie, że
od dawna zupełnie nie liczysz się z nami. Zachowujesz się niczym gość hotelowy, któremu się wydaje, że jego pieniądze wystarczą na pokrycie wydatków związanych z jego pobytem. Choć wierz mi, że jakbyś miał zamieszkać w takim miejscu ze swoimi oczekiwaniami, to na pewno dużo drożej by cię to kosztowało – Aśka patrzyła mu prosto w oczy, ze spokojem wymieniając kontrargumenty. Zatkało go. Jego potulna zwykle żona nagle śmiała mu się przeciwstawić?

- Nigdzie nie pojedziesz. Koniec dyskusji – wycedził przez zęby, z trudem panując nad gniewem. Dostrzegł jej zaskoczony wzrok, ale zanim otworzyła usta …

- Dlaczego zabraniasz mamie rozwijać jej pasje? – syn niespodziewanie włączył się do rozmowy. – Poradzimy sobie przecież sami. Zawsze możemy odwiedzić ciocię Izę lub dziadków, prawda? – spojrzał na ojca proszącym wzrokiem i uśmiechnął się delikatnie.
W takich momentach tak bardzo był do niej podobny …

- Rób, jak uważasz … - odsunął z hukiem krzesło i wyszedł do przedpokoju. Nie chciał znowu wszczynać awantury, choć wszystko w nim wrzało. Resztki zdrowego rozsądku podpowiadały mu, że „szuka dziury w całym” ze zwykłej zazdrości. Nie chciał jednak dopuścić ich do głosu. Wolał poddawać się emocjom, które coraz bardziej rozpalały jego serce – podobnie, jak ciążące na sumieniu „grzeszki”, które usłużnie podsuwały obrazy żony w ramionach Marcela. Ubrał się szybko. Chciał je zamazać lub usunąć – alkohol nadawał się do tego znakomicie.
Złapał w przelocie klucze i na koniec trzasnął drzwiami.

***

Światła przejeżdżającego ulicą samochodu, wyrwały go z rozmyślań. Spojrzał na trzymaną
w ręku kartkę i raz jeszcze przebiegł wzrokiem po skreślonych piórem słowach …

… kiedy się spalę
w Twoim sercu
gdy się rozwieję
z Twym oddechem
kiedy rozpłynę się
w Twoich myślach -
gdy stanę się tylko
wspomnień echem ...

nie zniknę całkowicie
nie zapadnę się –
głęboko,
jak w wodę kamień
odnajdziesz mnie
w uśmiechach dzieci –
tam właśnie, pozostanę…

Co czuła, pisząc ten wiersz? Kiedy to było? Pytania wirowały mu w głowie. Czy tego chciał, czy nie … pod powiekami i w snach zachował jej obraz – wrażliwej, eterycznej postaci, którą rozkochał w sobie, a potem … unieszczęśliwił. Czuł do siebie niesmak.
Także dlatego, że domyślał się już, dlaczego nie potrafi znieść widoku uśmiechniętej twarzy syna …

Żuławy, okolice Białej Góry - miejsce skłaniające do refleksji



wtorek, 31 marca 2020

POGAWĘDKA Druga

„Kwarantanna” w polskiej rzeczywistości wciąż trwa, a może jednak zmierza ku końcowi – oby!
Owszem, przyznaję że fajnie jest trochę posiedzieć w domu z laptopem na kolanach, ale …
nawet najbardziej ciekawe pogawędki poprzez znane komunikatory – jak choćby Messenger, WhatsApp, czy wreszcie (nowość dla mnie) Teams, nie zastąpią rozmowy na żywo.

Zaczyna mi brakować bezpośredniego – czyt. fizycznego (bez żartobliwej nie-jednoznaczności tym razem) – kontaktu z innymi Ludźmi. Szczególnie z moimi Znajomymi, których bliskie towarzystwo bardzo sobie cenię. Nie ma to jak spotkać się w sympatycznym miejscu i zwyczajnie pogawędzić. Na razie to jednak nierealne, więc …
W ramach spontanicznej inicjatywy pod hasłem: #mojaKwarantanna2020 i z braku możliwości uczestniczenia w próbie Zespołu Sunset Bulvar tym razem „wzięłam na spytki” indywidualne – Roberta …

Dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać dłużej. A jeden temat szczególnie mnie ciekawił – współpraca mojego Kolegi ze wspomnianą wyżej, Grupą Muzyczną.

Paulina: 
- Na pierwszy w sumie – premierowy – koncert Zespołu Sunset Bulvar dotarłam wyłącznie dzięki Tobie. Pamiętam, że termin był grudniowy – jakoś tak prawie zaraz przed świętami. Wiesz co mnie przekonało, aby przyjechać do La Lucy?

Robert Baranowski – mówi o Sobie „Łowca uczuć”, pisze wiersze i teksty piosenek, od jakiegoś czasu wcielił się w rolę Impresaria Zespołu Sunset Bulvar , publikuje na stronie „Twórczość Roberta Baranowskiego”.
- Dogodna lokalizacja? 😏

Koncert Sunset Bulvar w La Lucy - grudzień 2019

- Owszem, miała znaczenie … Bardziej jednak zelektryzowała mnie Wiadomość, że napisałeś teksty mające stać się docelowo piosenkami nieznanego mi wtedy Zespołu. Domyślasz się dlaczego?

- Znałaś mnie dotąd jako poetę. Myślę, że byłaś ciekawa z jaką formacją postanowiłem związać swoje najbliższe plany.

- Też nie mogę tego potwierdzić w 100%. Nazwa Zespołu lub „trend muzyczny” niewiele
by mi powiedział, gdyż niespecjalnie rozeznaję się w Świecie Dźwięków. Nie chciałabym wykorzystywać sytuacji – a nuż, ktoś z nudów „posądzi mnie” o kryptoreklamę 😎 –
aby promować swój dawny projekt, jednak zbieżność zasad Twojej współpracy z Muzykami i idei pomysłu na „Zabawę z Piosenką” były dość dla mnie znaczące. Oczywiście byłam ciekawa efektu muzycznego (piosenek) oraz samych Twoich tekstów – są chyba inne niż te, które publikujesz na Swoim profilu lub stronie, prawda?

- Na moim profilu, a zwłaszcza stronie Twórczość Roberta Baranowskiego dzieliłem się jak dotąd treścią, która nawiązywała, czy też stanowiła moją największą życiową pasję - poezję. Jednakowoż teksty pisane dla Zespołu są w naturalny sposób wypadkową moich dotychczasowych eksperymentów ze Słowem.

- Na jednym z ostatnich spotkań literackich odpowiadałeś na pytanie, które brzmiało „Skąd wzięła się u Ciebie potrzeba pisania?” Możesz raz jeszcze udzielić informacji na ten temat?
- Ta potrzeba wypłynęła wprost z mojego serca, tych jego pokładów, które przechowują uczucia czy emocje towarzyszące mi w życiu codziennym. Wszystko zaczęło się na poważnie w 1995 roku. Wcześniej o tym nie myślałem. Czułem, że nie jestem na to gotów – zarówno mentalnie, jaki i warsztatowo. Stąd świadoma decyzja o zwłoce w publikacji. Z ciekawostek dodam, że mój debiut na łamach prasy literackiej ("Literacka Polska", Warszawa 2003) to zbiór "złotych myśli", a nie wybór wierszy. 
Spotkanie poetycko-literackie pt. "Psy na Baby" - 10.03.2020

- Masz jakieś swoje własne literackie Autorytety? Kogo i dlaczego? – jeśli można od razu prosić argumenty …
- Odnosząc się do klasyki, nie mógłbym nie wymienić Norwida, Baczyńskiego czy Grochowiaka. Spośród poetów zagranicznych to Blake i Rilke. Natomiast z poetów nam współczesnych
z przyjemnością wymienię Bohdana Urbankowskiego i wreszcie mojego Mentora - Jana Marszałka. Najbardziej przemawia do mnie - poza oczywistym kunsztem literackim - Ich wspólny mianownik, a mianowicie: emocyjność i nośność Słowa. To, co sprawia, że poddani lekturze doświadczamy autentycznych wzruszeń i refleksji, które są w stanie nas duchowo wzbogacić.



foto: Piotr Cieślak

- Społeczność ludzi piszących jest chyba dość … zamknięta i mam wrażenie, że częściej skupia głównie ludzi tworzących w obszarze liryki. A mówi się, że wierszy to już nikt nie czyta – po co je w takim razie powoływać do życia?

- Ludzie, którzy chwytają za pióro są różnorodni. Często niedoceniani, potrafią jednak sprawić,
że otaczająca nas rzeczywistość pachnie wiosną. A wiersze? To ziarna wrażliwości, zakiełkują podlane lekturą.


- Wydałeś chyba kilka tomików swoich utworów ... Planujesz następny? Od czego zależy decyzja?
- Dotychczas ukazały się cztery: "Fragment Poezji", "Fragment Poezji II", "www.k♀bieta.pl"
oraz "Z perspektywy płomienia...". Było też kilka Antologii, gdzie zamieszczone zostały moje wiersze obok innych autorów. Co do planów, to chciałbym jeszcze w tym roku wydać kolejny tomik. Zależy to w dużej mierze od możliwości zgromadzenia potrzebnych na ten cel funduszy. 



foto: Archiwum prywatne

- W jaki właściwie sposób dotarłeś do ludzi, dla których obecnie piszesz teksty piosenek?

- Wszystko zaczęło się dość zwyczajnie. Pojawiłem się na koncercie Sunset Bulvar w pubie Marcinek. Spodobała mi się Ich muzyka. Podszedłem i … „od słowa do słowa”... rozpoczęła się nasza współpraca. Ważne, by wiedzieć z czym wychodzi się do ludzi, jakie ma się intencje. Jeśli jest wspólnota celów projekt ma szansę odpalić. Tak było w naszym przypadku. 

- Opowiedziałeś o tym niemal w „telegraficznym skrócie” 😏 Opowiedz proszę coś więcej. Jak układa się Wasza współpraca? Jesteś zadowolony? Dlaczego? To chyba pierwszy taki Twój literacko-muzyczny projekt?
- Jesteśmy zgranym teamem - tak uważam. Każdy odpowiada za swoją działkę, czyniąc to z pasją i zaangażowaniem. Dla mnie to podstawowe kryterium. Mam już za sobą udane muzyczne projekty, jak choćby ten z Martą Gwiżdż czy Alteą Leszczyńską. Bardzo dobrze wspominam obydwa doświadczenia.
Dla Zainteresowanych podam może linki:
> efekt współpracy z Martą -  utwór „Ocean życia” oraz utwór „Epidemia” 
> piosenka Altei - utwór „Łowca serc”
Miło było usłyszeć komentarz od wspomnianej wyżej Artystki, która napisała tak:
„(…) skomponowałam muzykę adekwatną do tekstu. Przepiękny tekst autorstwa warszawskiego poety R. Baranowskiego moim zdaniem dotyczy ulotności uczuć, ale tu musiałby się sam autor tekstu wypowiedzieć. „(…)”

- Będzie więcej tekstów? Jeśli Grupie uda się nagrać pierwszą autorską płytę, to może zechcą pomyśleć o drugiej. Chciałbyś kontynuować z Nimi takie działania, jak teraz? 
- Co do tekstów, to mam nadzieję, że wena dopisze. Skupiam się na „tu i teraz”. Zależy mi bardzo na realizacji obecnego projektu i temu poświęcam obecnie czas i uwagę. A co do wspólnych projektów w przyszłości ... czas pokaże. 

- Faktycznie, czasem lepiej nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość 😏 Możesz zdradzić, co dobrego wniosła do Twojego życia współpraca z Muzykami, takimi jak Ci z Sunset Bulvar? Czegoś się nauczyłeś? Czegoś nowego doświadczyłeś?
- Cóż, współpraca z Zespołem od strony zawodowej, to przede wszystkim wyzwanie. Staram się stanąć na wysokości zadania, choć nie jest tak łatwo pogodzić dwie funkcje, jakie objąłem - autora tekstów i managera. Na szczęście nie jestem w tym sam. Mam wsparcie ze strony całej Ekipy. Cieszy mnie też bardzo, że wymieniamy się pomysłami. To twórcza współpraca.

- Czy gdyby inna grupa Muzyków zwróciła się do Ciebie z prośbą o teksty dla nich, to jak byś zareagował?
- Na chwilę obecną nie wchodzi to w grę. Czuję się związany z Sunset Bulvar i nie mam tu
na myśli jedynie kwestii zawodowych. 


- Piszesz – lub może należy użyć sformułowania … już napisałeś teksty dla Zespołu. Twoja rola jednak na tym się nie kończy, ponieważ zgodziłeś się także być Ich Managerem, o czym sam wspomniałeś. Zgłosiłeś się na ochotnika, czy propozycja wyszła od Muzyków?
- Fakt. Teksty powstały i świetnie odnajdują się w mariażu z muzyką 😀 Niebagatelne znaczenie ma tu charyzma, talent i urok osobisty Wokalistki. Natomiast kunszt muzyczny męskiej części Zespołu dopełnia znakomicie całości. To mówię ja ... Baranowski Robert, manager drugiej klasy 😃 A co do nominacji na wyżej wymienionego - inicjatywa leżała po stronie Zespołu.

- Jak widzisz swoją rolę Impresaria? Jest łatwo, ciekawie i przyjemnie, czy bywa jednak,
że nie wszystko pomyślnie się układa? Tak, jak teraz, gdy trzeba było odwołać koncerty
z powodu kwarantanny?

- Rola Impresaria to krew, pot i łzy 😏 A mówiąc serio jest to odpowiedzialne zadanie, któremu staram się sprostać. Jeśli chodzi o przeciwności - chociażby z powodu kwarantanny - nie będą trwać wiecznie. Trzeba dalej robić swoje, nie oglądając się wstecz.

- Zespół obecnie kojarzy mi się z trzema miejscami w Warszawie – okolice Ronda ONZ
( La Lucy ), okolice Barbakanu ( U Pana Michała ) oraz Mokotów – ul. Bobrowiecka 10
( Bianco e Verde ). Skąd pomysł, aby zmieniać lokale? W jaki sposób dobieracie miejsca?

- Gramy w miejscach, które dobrze kojarzą się ludziom, jeśli chodzi o klimat i atrakcyjne spędzanie wolnego czasu. Takich, które dają możliwość pogodzenia spotkania towarzyskiego
z ofertą kulturalną. Z taką propozycją wychodzi właśnie Sunset Bulvar. 


- Czy podejmując współpracę z Zespołem uzgodniłeś ile czasu potrzeba, aby ten autorski materiał zyskał formę płyty? Kiedy można się jej spodziewać i od czego to zależy? 
- Projekt jest w fazie realizacji. Jesteśmy na etapie opracowywania materiału wymaganego
na płytę. 
Jedyne, czego w chwili obecnej potrzebujemy to odpowiedzialny, wiarygodny sponsor. 


Fot. Janamente - Just another Photopage

- Mam w takim razie nadzieję, że trafi tu do mnie na bloga Taka Życzliwa Dusza
😃  
i odezwie się do Ciebie. Czego mogłabym jeszcze życzyć Tobie i Muzykom? Jakie masz marzenia?
- Życzyć nam możesz konsekwencji, determinacji i ... tego, żeby było jak dotychczas, czyli „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Tylko wtedy mamy realną szansę spełnić nasze marzenia.  

- Bardzo dziękuję Ci za tę pogawędkę, choć … jeszcze wiele kolejnych pytań czeka na swój czas …
- Dziękuję Paulino za inicjatywę. Z przyjemnością odpowiem na kolejne 😀

sobota, 28 marca 2020

jak dobrze ...

Może jesteście w stanie - podobnie jak ja - przywołać ze wspomnień pewne odczucia.
Czasem jednak to one niespodziewanie objawiają się przed nami. Podobnie jak wiersze - nadpływają, niczym chmury ...
Tak było dziś - spojrzałam w niebo - zanim ...

- uświadomiłam sobie, że wiersz napisałam we wrześniu 2018, a obecnie mamy marzec 2020.
#mojaKwarantanna2020

***

uwielbiam
Twój dotyk
na swojej skórze

chłonę
Twoje ciepło
które powoli
rozchodzi się
od mojej twarzy
przez szyję
ramiona
aż po same
opuszki palców

przymykam
z lubością oczy
wyłączam myślenie
oraz inne zmysły
liczy się tylko
„teraz”

proszę
nie pozwól
sobie jednak
na zbytnią
natarczywość
bo ucieknę
w cień przed Tobą

moje drogie
słońce ...

16.09.2018


Żuławy - 28.02.2020 - projekt "Rok na Żuławach" 
P.S. urzekł mnie ten widok promieni słońca, "dzielnie walczącego" ze skłębionymi chmurami, który zobaczyłam podczas mojej pierwszej w tym roku wyprawy na Żuławy. Nie będę się spierać, czy pasuje do treści wiersza - mnie się podoba. A jeszcze bardziej jestem zauroczona fotografiami moich Koleżanek (alfabetycznie) - Ani i Małgosi, które można oglądać na stronie naszego wspólnego najnowszego projektu Rok na Żuławach  
Z a p r a s z a m :)

środa, 25 marca 2020

POGAWĘDKA Pierwsza

Niedawno pozwoliłam sobie napisać – dość spontanicznie i otwarcie – o moich subiektywnych wrażeniach z kolejnego ICH koncertu.

Z przyjemnością będę powracać wspomnieniami do tego dnia i … cieszę się, że „COŚ” mnie jednak s-kusiło, aby pojawić się w ten niedzielny wieczór – na Mokotowie.
Myślę, że to mógł być znak od LOS-u 😎

Tego dnia mieliśmy wreszcie okazję, aby dłużej swobodnie pogawędzić. Nie przytoczę Wam dokładnie, jak brzmiała nasza rozmowa – przebiegła dość spontanicznie.
W skrócie wyglądała tak:

Paulina:
- Czy uwierzysz mi, jeśli przyznam, że ja naprawdę niezbyt dobrze poruszam się po Warszawie? Może nie powinnam się publicznie do tego przyznawać, ale … – jestem żywym dowodem na tezę, że … „Kobiety mają trudności z odnalezieniem się w terenie …”.
Tym bardziej się cieszę, że udało mi się pokonać własne „słabości” i zdążyłam na Wasz występ w uroczej przestrzeni neapolitańskiej restauracji .
Powiedz mi proszę, co lubisz w Warszawie? Dlaczego tu przyjeżdżasz? – nie mieszkasz i nie pracujesz przecież tu na co dzień.



Krzysztof Fenderecki - foto: archiwum prywatne

Krzyszfof Fenderecki – Lider Zespołu  Sunset Bulvar  ; Gitarzysta
- W Warszawie podobają mi się najbardziej ludzie, czyli osoby z mojego zespołu … ale nie tylko –  także ci, których na przełomie ostatnich lat udało  mi się poznać. I tu może małe sprostowanie  – na pewno nie wszyscy [ śmiech]. Podobają mi się także restauracje i knajpy oraz klimat warszawskiej Starówki.
- Dlaczego właściwie … gitara? Najłatwiej nauczyć się na niej gry, czy inne były przesłanki wyboru akurat tego instrumentu?

- To dość ciekawa – przynajmniej dla mnie historia 😀 Moja starsza siostra - harcerka, kiedyś przywiozła z jednego z obozów pożyczoną gitarę. Miałem wtedy z 7 lat. Gdy tylko udało mi się
po kryjomu (bo przecież zaraz bym popsuł) wziąć tę gitarę do ręki, coś zaiskrzyło między nami. Pamiętam ją dobrze – była siermiężna i od patrzenia na nią rozbolały by każdego dłonie. Jednak zaintrygował mnie ten instrument do tego stopnia, że zapragnąłem mieć swoją. Niestety były to lata 80 – jak ktoś pomięta, to wie, że gitar w sklepach nie było, choć to i tak był najmniejszy problem
😀 Można więc podsumować to tak, że mimo poszukiwań i wyjazdów do Warszawy czy Łodzi, długo nie udawało mi się kupić instrumentu.
Od tego czasu minęło jakieś 8 lat i w dobie targowisk z Rosjanami i ich towarami nadarzyła się okazja, aby zakupić gitarę za 5 zł (500 zł przed denominacją). Była to prosta gitara klasyczna, która okazała się dość dobrym zakupem pod względem drewna, z którego była wykonana. Miała hebanowy gryf, co było mega rzadkością w tamtych czasach. Gitara co prawda, wymagała pewnych przeróbek lutniczych, ale po tych zabiegach okazała się przyzwoitym instrumentem. Pewnie miałbym ją do dziś – niestety pożyczyłem ją kiedyś jednej dziewczynie, z którą urwał mi się kontakt. W ten sposób … przepadła
😟 - oczywiście gitara!  [śmiech].
Kolejnym moim instrumentem była już gitara elektryczna, którą kupiła mi siostra „za gruby szmal”. Może nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że instrumenty w tamtych latach były naprawdę bardzo drogie i trudne do zdobycia. W zasadzie od tej pory zaczęło się moje prawdziwe granie, gdyż zdecydowanie wolę gitarę elektryczną, niż „akustyka” – co nie znaczy, że stronię
od grania akustycznego. Miałaś okazję to usłyszeć
😀 Właśnie  teraz zdałem sobie sprawę, że prawie za każdym razem w tamtych czasach, za pojawieniem się nowej gitary stała moja siostra – Iwona 😄

Krzysztof Fenderecki - foto: Marcin Wesołowski

- Czy kiedyś już podejmowałeś próbę stworzenia jakiegoś Zespołu, który będzie przypominał ten, w którym grasz obecnie? Możesz coś więcej powiedzieć na ten temat?
- W swoim życiu grałem w wielu zespołach. Każdy trochę różnił się od poprzedniego.
Zespół to ludzie, a każdy człowiek jest jedyny w swoim rodzaju. De facto z tego wynika styl, brzmienie i charakter działalności zespołu. Kiedyś sądziłem, że zespoły tworzą się przypadkowo, na skutek spotkania kilku ludzi itd. Teraz natomiast wiem, że nic nie dzieje się bez przyczyny.

Chciałbym wspomnieć o tym, że dwadzieścia  lat temu nawiązałem współpracę z Marcinem Gryzem – obecnym naszym bębniarzem i jakiś czas graliśmy wspólnie w kapeli bluesowej. Udało się nam zagrać kilka fajnych koncertów. Gdyby nie tamta współpraca, być może tego naszego zespołu by nie było. A tak, kilka lat temu ponownie nawiązałem z Marcinem kontakt. Po fazie kształtowania oraz twórczego bałaganu - z inicjatywy Jowity (to był Jej pomysł), na bazie mojej obecnej współpracy z Marcinem, stworzyliśmy Sunset Bulvar.
- Może mi o tym już mówiłeś, ale chyba warto o to raz jeszcze zapytać.
Jak długo gracie pod szyldem Sunset Bulvar? Czy spodziewałeś się, że ta „muzyczna przygoda” z Jowitą, Marcinem i Markiem potoczy się w takim kierunku, w jakim podąża obecnie? Pracujecie nad autorskim materiałem debiutanckiej płyty, z tego co wiem. A może to tajemnica, której nie miałam zdradzać?

- Sunset Bulvar działa około 2 lat. Szczerze mówiąc, to niczego się nie spodziewałem – choć czułem, że zaczyna wychodzić nam coś fajnego. Początkowo mieliśmy problemy ze znalezieniem basisty. Jednak nie ma tego złego ... Może gdyby nie te problemy, to Mesjasz – czyli Marek mógłby do zespołu nie dołączyć. Sama więc widzisz, że nic nie dzieje się bez przyczyny 😃
Odpowiadając na Twoje pytanie. Nie mamy sekretów – przynajmniej w obszarze, o jaki pytasz.
To prawda, pracujemy nad autorskim materiałem.
Bardzo się cieszę, że możemy współpracować z Robertem Baranowskim. Oprócz faktu, że pisze dla nas teksty piosenek na płytę, to jeszcze jest naszym Impresario. Uwielbiam wsłuchiwać się
w stworzone przez Niego treści. Dopełniają się wraz z naszą muzyką, są jak dwie połówki tego samego owocu. Robert jest twórcą o wysokim progu wrażliwości, arcy-ciekawie spoglądającym na życie i jest także znawcą natury ludzkiej. Myślę, że to wypadkowa, która przemawia do mnie
w jego tekstach i twórczości poetyckiej. Odkąd utkwiło mi w głowie powiedzenie Gen. Wieniawy-Długoszewskiego: ”dla mężczyzny są tylko stworzone dwa zawody, ułan albo poeta - nic poza tym” – chciałem Roberta poznać. Wracając do tematu … Pracujemy nad autorskim materiałem, jednakże muszę tu nadmienić, że płytę chcemy nagrać już jako MANIA – w tym samym składzie, ale elektrycznie. Obecnie więc pracujemy dwutorowo – akustycznie i elektrycznie.



Sunset Bulvar w pełnym składzie - foto: archiwum prywatne

- Ile utworów jest już … powiedzmy – mniej lub bardziej fachowym językiem – „ogranych”? Pamiętam, że na Grudniowej Premierze Jowita zaśpiewała pięć piosenek
z tekstami napisanymi dla Was przez Roberta Baranowskiego, którego ja znam prywatnie. Nie wszystkie chyba jednak pojawiały się na kolejnych koncertach. Jak dobieracie repertuar na każdy z występów? Są kłótnie?

- Obecnie mamy opracowanych 7 utworów, które jeszcze dopracowujemy. Jednakże – docelowo na płytę, chcemy ich mieć co najmniej 10.
To, że nie gramy wszystkich tych numerów na koncertach wynika z faktu, że nie do końca jesteśmy przekonani co do ich brzmienia w anturażu akustycznym. Zgodnie z tym, co wcześniej mówiłem, robimy muzykę elektryczną
😀 Absolutnie chciałbym zdementować domysły dotyczące kłótni – zdania miewamy odmienne i z pewnością tak pozostanie – a tam, gdzie ścierają się moce twórcze, iskrzy jak przy cięciu stali 😆

- Jowita … nie byłabym sobą, gdybym – z czystej „babskiej ciekawości” oto nie zapytała … Gdy śpiewa, podziwiam Jej cudownie mocny głos. Czy podczas Waszych prób i rozmów jest równie donośny, czyli … liczycie się ze zdaniem jedynej w Waszej Grupie, Kobiety? Jak to się przejawia?
- Z Jowitą łączy mnie swoista i niepowtarzalna więź twórcza i podobne przeżycia. Poznaliśmy się w innym zespole – był to team coverowy, grający eventy. Ja grałem w tym zespole ponad 5 lat, zanim dołączyła do niego Jowita. Od początku złapaliśmy kontakt i polubiliśmy się. Po jakimś czasie ja odnowiłem znajomość z Marcinem Gryzem, z którym stworzyliśmy jakieś cztery lata temu zespół rockowy. Nie przetrwał próby czasu, jednakże w trakcie jego działalności, Jowita podzieliła się z nami pomysłem stworzenia Sunset Bulvar. I tak się to zaczęło 😃
Gdy stworzyliśmy z Jowitą Sunset, nasi koledzy z zespołu coverowego uznali – nie wiem do końca dlaczego – że zakończą z nami współpracę. Od tamtej pory skupiliśmy się zupełnie na Sunset, a od spotkania z Robertem zaczęliśmy tworzyć razem autorskie utwory - projekt MANIA.
Ja osobiście bardzo cenię sobie pracę z Jowitą – chętnie słucham Jej zdania na temat aranżacji, bądź sugestii muzycznych. Poza tym, bardzo Ją lubię prywatnie – tak po ludzku
😏 Może dlatego, że mamy podobne poczucie humoru i świetnie się dogadujemy. Lubię Jej styl oraz podziwiam urok osobisty. Dla mnie głos Jowity jest najdonośniejszy – potrafi mnie przekonać do zmiany, choć nie zawsze 😁
Nie przychodzi to łatwo, gdyż jestem człowiekiem działającym w sposób przemyślany
i uporządkowany, a więc planów zwyczajnie nie lubię zmieniać. Jednak Ona potrafi mnie przekonać. Uważam, że ma w sobie ogromną intuicje muzyczną, dzięki czemu umie uzasadnić  potrzebę dokonania zmiany – a argumenty do mnie przemawiają.  Poza tym potrafi być bardzo kreatywna w procesie twórczym, co bardzo mnie do Niej przekonuje. A ten Jej głos! – jest świetna! Sądzę, że oboje jesteśmy zdania, że mieliśmy się poznać i razem tworzyć.



Jowita i Krzysztof, czyli ... połowa składu Sunset Bulvar - foto: archiwum prywatne

- Za co cenisz Swoich kolegów z Zespołu? Tak imiennie proszę opowiedz o tym, jakie mają wg Ciebie zalety.
- To może po kolei:
Jowita – głos, charakter, estetyka i kreatywność muzyczna, intuicja
Marcin – umiejętności muzyczne, ugodowość, serdeczność
Marek – zaangażowanie, miłość do muzyki i basu, ogromne chęci i emocjonalną motorykę 😃
Robert – kultura, wrażliwość, kreatywność, zaangażowanie, skromność
- A jakie mają wady? Czy uważasz, że o tym nie powinno się mówić głośno?
- Przepraszam, ale wolę skupiać się na pozytywach 😏

- Jak oceniasz osobę Roberta - piszącego Wam teksty do autorskich aranżacji – jest bardziej członkiem Zespołu, czy Manager’em? Bardziej się z Wami „kumpluje”, czy wymaga?
- Chwalę dzień, w którym graliśmy w pubie Marcinek na Podwalu koncert. To było ponad rok temu. Na nim był też Robert. Wtedy się poznaliśmy. Początkowo Robert pisał dla nas tylko teksty, z czasem – na nasze szczęście – zgodził się też zająć naszym impresariatem.
Trzeba przyznać, że sprawdza się zarówno jako tekściarz, jak i menadżer. Dał nam się już poznać, jako fajny facet i kolega. Jest bardzo odpowiedzialny i wiem, że jak coś załatwia, to od początku do końca. Ma świetny kontakt z ludźmi, co dla menadżera jest bezwzględnym „clou” działania. Oczywiście, wymaga także od nas i oby dalej to robił, bo niezwykle ważne jest wypracowanie sobie pozycji w grupie. To też Robertowi świetnie wychodzi. Bardzo zabiegam o to, by czuł się członkiem zespołu i mam nadzieję że tak już jest
 😀

Robert Baranowski - Autor tekstów do piosenek wykonywanych przez Sunset Bulvar - koncert w La Lucy - grudzień 2019

- Obserwowałam Cię uważnie podczas Waszego ostatniego występu na Mokotowie.
Faktycznie był taki moment, w którym się uśmiechnąłeś, nawiązując kontakt z obecną tam publicznością – przecząc niejako słowom zawartym w recenzji drugiego koncertu – tego, który był w lutym „U Pana Michała”. Napisałam tam bowiem coś o … „skupieniu gitarzysty”. Dlaczego właściwie nie byłeś zadowolony z takiej opisu Siebie? Może masz innego rodzaju „sceniczność” niż Jowita – z tym Jej olśniewającym uśmiechem lub – wywijający spontanicznie gitarą, Marek. Jak to jest z Twoim samopoczuciem na scenie? Stresujesz się występami na żywo?

- Mój obecny wizerunek sceniczny nie jest najbliższy mojej naturze. Grając w poprzednich zespołach na gitarze elektrycznej, miałem więcej swobody , więc byłem bardziej spontaniczny. 
Na skutek dużych zmian repertuarowych i spinania całości „faktury muzycznej” podczas występów zespołu, do tej pory musiałem się skupiać na realizowaniu zamierzonych celów.
W związku z tym, że obecnie zespół zaczął grać na poziomie o jaki zabiegałem, mogę zająć się czerpaniem przyjemności z koncertów. Czyli nie muszę zastanawiać się, czy wszyscy wiedzą, co mają robić 

Myślę że niedługo mój „emocjonalny image” ulegnie znacznej przemianie 😎

Krzysztof Fenderecki - foto: archiwum prywatne

- Jakie masz wyobrażenia o życiu „Osoby Publicznej”? Może po tej rozmowie staniesz się bardziej rozpoznawalny – także w rodzinnym mieście. Jesteś gotowy na Sławę? Jakie są Twoje Marzenia, gdy myślisz o „Sunset Bulvar”?
- Nie  myślę o tym. Generalnie uważam, że na sławę nie można być gotowym. Bardziej skupiam się na muzyce – graniu jej i tworzeniu. Myślę, że gdy dotknie mnie miano bycia osobą publiczną, świetnie sobie z tym poradzę.
Uważam tak, bo jestem człowiekiem o ugruntowanym i poukładanym życiu osobistym – przepraszam za tę nieskromność. Zawsze uważałem, że osobom publicznym odbija z braku tych dwóch powyższych atrybutów.
Marzę, by nasz zespół zaczął koncertować elektrycznie, no i żebyśmy nagrali płytę. Chciałbym występować na jak największym terenie – myślę też o imprezach muzycznych poza granicami kraju. Koncerty są paliwem niezbędnym do pracy twórczej zespołu. 

Poza tym chciałbym także, by nasz zespół pozostał grupą przyjaciół oddanych idei tworzenia
i grania swojej muzyki. Nie chcę żadnej presji i niezbyt konstruktywnych sugestii na temat kierunku, w którym powinniśmy się rozwijać. Niech to nadal będzie wielki muzyczny ocean,
na którym płyniemy w znanym tylko nam kierunku, odkrywając go tym, którzy za nami podążą. Mam nadzieję, że będziemy poszerzali swoją komunikacje tele-muzyczną, którą udało nam się nawiązać i w oparciu o nią rozwijać naszą twórczość. 

Przydał by się także jakiś miły Pan lub Pani z kiermanem wielkości stodoły oraz chęcią sfinansowania realizacji naszej płyty [śmiech]. Wierzę, że póki oddychamy wszystko jest możliwe 😃

- Nie pozostaje mi w takim razie nic innego, jak życzyć, aby Twoje oczekiwania i marzenia miały szansę się urzeczywistnić w najbliższym czasie. Może faktycznie pewnego dnia Wasz Impresario Robert odbierze telefon od Kogoś, kto pomoże Wam spełnić je.
Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na kolejnym koncercie.



Sunset Bulvar - koncert luty 2020 - okolice Starówki "U Pana Michała"

niedziela, 22 marca 2020

Opowieść Pierwsza

„W inną stronę”


„Ale nudy …” – pomyślał Los – „Diabli chyba nadali tą całą ... pożal się -  Bożeeeee - Kwarantannę! A może by tak … „ – zachichotał złośliwie, po czym zabrał się do pracy ...

***

Tego dnia, nie spieszyła się do domu, jak to zwykle bywało. Wiedziała, że o tej godzinie wciąż nikogo tam nie ma. Znowu się „wyłączyła” i nogi jakoś tak same wybrały drogę przez park. Dzień był wyjątkowo ładny, jak na tę porę roku. Słońce zalotnie spoglądało poprzez gęste, choć wciąż nagie gałęzie rosnących tu drzew, zachęcając do spaceru. Stęskniła się za jego promieniami i ciepłem. Miała ochotę pożegnać się z zimowymi ubraniami, krępującymi ruchy. Niezbyt dobrze znosiła niskie temperatury, wiec przez ostatnie miesiące zakładała na siebie kilka warstw różnych materiałów. Może już niedługo pozbędzie się części z nich. Pogrążona w luźnych rozmyślaniach nie zauważyła, kiedy dotarła pod blok. Spojrzała na zegarek. Nadal nie chciało się jej wchodzić do pustego mieszkania. Lubiła, gdy ktoś tam na nią czekał. Usiadła więc na jednej z ławek, popatrując z rzadka na dzieci bawiące się na osiedlowym placu zabaw.
Ileż było energii w tych małych ciałkach …

- Bo się zapatrzysz … - usłyszała nagle głos i jakaś postać usiadła obok niej. Na policzku poczuła delikatny pocałunek i owionął ją znajomy zapach.
- Byłoby w tym coś złego? – spojrzała w szare oczy, dla których dwa lata wcześniej straciła głowę. Nie przypuszczała, że coś takiego się jej przydarzy.
- Czy mam rozumieć, że ja już ci nie wystarczam? – usłyszała zamiast odpowiedzi.
- Wiesz, że to nie tak … - odparła cicho.
- A może … twój zegar zaczął tykać? – pytanie zadane niby dość neutralnym tonem, trochę ją jednak ubodło. Miała 27 lat i chyba nie było nic dziwnego w tym, że zaczynała coraz częściej myśleć o dziecku. Owszem, było im razem dobrze. Nie sądziła, że można z kimś stworzyć tak cudowny związek. Jej wcześniejsze doświadczenia nie napawały nadzieją, że kiedyś będzie to możliwe. W jej życiu było kilku mężczyzn, ale żaden nie dał jej tyle oparcia co osoba siedząca obok niej. Czuła się w tej relacji wyjątkowo bezpiecznie i nie chciała tego tracić. Nawet za cenę odrzucenia ze strony najbliższych. Nie byli w stanie jej zrozumieć. Na szczęście nie musiała wracać do swojej rodzinnej miejscowości.

Miasto, do którego wyjechała po studiach przygarnęło ją i pozwoliło na realizację różnych marzeń. Znalazła tu pracę, a także kogoś, kto ją kochał. Czuła się spełniona, choć ostatnio faktycznie jej myśli coraz częściej biegły też w inną stronę. Oczekiwała zrozumienia i akceptacji swojej potrzeby macierzyństwa, jaka obudziła się w niej niedawno. Czy musiała się z tego tłumaczyć?
- Dziwi cię, że kobieta w moim wieku zaczyna odczuwać potrzebę bycia matką? – teraz ona odpowiedziała pytaniem.
- Nie – padła cicha odpowiedź. W szarych oczach pojawił się pewien smutek. – Wiedziałaś jednak od samego początku naszej znajomości, że nie chcę mieć dzieci. Zaakceptowałaś moje … hmmm … „warunki umowy”. Nic mi nie wiadomo, aby od tamtego czasu coś się w nich zmieniło – usłyszała jeszcze, dość dobitnym tonem wypowiedziane słowa. Zrobiło się jej przykro.
- Naprawdę nic się w tej kwestii już nie zmieni? Może jednak zastanowimy się, czy nie znajdzie się  jakieś zadowalające nas, wspólne rozwiązanie – wiedziała, że nie powinna naciskać, ale … musiała podjąć wreszcie ten wątek. Zwlekała z tym za długo. Powinna była zacząć tę rozmowę wtedy, gdy … Poczuła raptowny ucisk w żołądku. Zabrakło jej na moment tchu na myśl, ile ryzykuje. Było jednak za późno, aby się wycofać. Rozpamiętywanie pomyłek nie miało sensu – otrząsnęła się z rozważań.
– Zrozum mnie proszę. Wystarczy mi na razie, że o tym pomyślisz, na nowo rozważysz wszystkie te słynne „za i przeciw” – powiedziała zbyt wesołym tonem, chcąc rozładować panujące napięcie. Rozmowa nie toczyła się tak, jak tego oczekiwała. – Proszę, pomyśl o tym, choćby pod kątem nas. Nie uważasz, że dziecko mogłoby jeszcze bardziej scementować nasz związek? Fajnie jest być rodzicem, a my, też mamy do tego prawo – dodała jeszcze i w tej samej chwili poczuła, że nie należało tego mówić.

Patrzące na nią z uwagą, na ogół ciepłe i spokojne szare oczy, nieoczekiwanie pociemniały, by już po chwili zmienić się w kolor morskich głębin. Wciągających i niebezpiecznie silnych, kapryśnych i zwodniczych, nie okazujących czasem łaski. Mimowolnie zadrżała na ten widok. Ta piękna, wzbudzająca w niej tyle czułości twarz – pod wpływem jej nieopatrznych słów nabrała ostrych rysów i nagle stała się jej zupełnie obca. Nie wiedziała, co robić. Wystraszona, spontanicznie ujęła spoczywającą obok niej dłoń nieznajomą i zaczęła delikatnie gładzić jej skórę. Poskutkowało. Proces przemian się cofał. Odetchnęła z ulgą …

- Zastanowię się nad tym, dobrze? Wiesz przecież, że dla mnie to bardzo poważna decyzja. Dziecko to nie zwierzak, który oczekuje od nas wyłącznie jedzenia, możliwości swobodnego załatwienia swoich naturalnych potrzeb … no, może niekiedy pieszczot lub zabawy. To druga istota, na dodatek z wolną wolą – choć w świetle naszych przepisów musi się nam jakoś „podporządkować” przez pierwsze 18 lat. Widzę jednak, że naprawdę ci na tym zależy i wierzysz w to, co powiedziałaś. Kocham cię za to, że potrafisz mi otwarcie, a jednocześnie delikatnie przekazać informację o swoich potrzebach – przecież one są dla mnie, równie ważne, jak dla ciebie. Potrzebuję jednak trochę czasu, aby się oswoić z emocjami i znaleźć przekonujące argumenty – wyłącznie dla siebie. Muszę poczuć wewnętrzne przekonanie, że warto czasem rozważyć zmianę własnego zdania … – delikatna mgiełka ciszy osiadła na ich ubraniach.
Gdy jednak podniosła oczy zobaczyła uśmiech, a potem poczuła delikatny, a jednocześnie mocny uścisk na swojej dłoni. Przeszedł ją prąd. Jakże piękna była ta chwila.
Jak dobrze było kochać i być kochanym …

Nie miał specjalnie szczęścia do kobiet, choć starał się zawsze być wobec nich fair. Szkoda, że nie mógł liczyć na wzajemność. Przynajmniej od tych, przed którymi odsłonił kilka ukrytych obrazów swojej duszy.

„Jesteś za miękki, stary” – zabrzmiały mu w głowie słowa kumpla z roku, starego „wyjadacza”. Może Grzegorz miał rację, ale … no właśnie – on miał zupełnie inne podejście. Może tę wrażliwość wyniósł z rodzinnego, kilkupokoleniowego domu, gdzie królowała jego babcia Tosia. To ta, niedużego wzrostu, ale pełna wewnętrznej energii i ciepła kobieta, zaszczepiła w jego męskim sercu empatię. Ktoś mógłby to uznać za słabość. On wierzył jednak, że to właśnie jest jedna z jego „nadprzyrodzonych mocy”. Jak każdy dzieciak w tamtych czasach miał swoich bohaterów, autorytety. W bajkach był nim supermen, a w życiu realnym – babcia. Niewykluczone jednak, że ta wrażliwość była niejako mu przypisana od samego początku istnienia, stając się jego indywidualną cechą. Tak wywnioskował ze słów staruszki, z którą dość często ucinał sobie takie poobiednie #rozmowyPrzyHerbacie

Często mówiła dość zawile, jakby kluczyła nieznanymi nikomu ścieżkami, aby „zmylić pogoń”. Bywało, że tak prowadzone konwersacje, strasznie go irytowały. Wściekał się w duchu, że nie może usłyszeć jasnego przekazu, że wciąż musi się czegoś tam domyślać.
„Ach, te ‘Babcine Tajemnice’ …” – westchnął cicho, ale jednocześnie z jakimś rozrzewnieniem. Odkąd jej zabrakło stracił nadzieję, że dowie się czegokolwiek więcej o sobie, jeśli nie podejmie starań w tym kierunku.
Wciąż pozostawała jakaś maleńka szansa na to, że zdobędzie dostęp do Pamiętników. Nie chciał się tak szybko poddawać. Ta „GRA” jeszcze się nie skończyła. Nie zamierzał „opuszczać stołu”. Nadszedł czas, aby w odpowiedni sposób wykorzystać część otrzymanego spadku. A One musiały się z tym pogodzić. Choć byłoby lepiej, gdyby same zechciały opowiedzieć mu coś więcej o tych rodowych tajemnicach i tradycjach, które ukrywały przed wszystkimi. Czy naprawdę musiały to robić nawet przed własną Rodziną? – przecież on też do niej należał! i przenigdy nie zdradziłby żadnych sekretów. Nie ufały mu, zatem … Gdy uświadomił to sobie, ogarnął go gniew, którego płomienie podsycały kolejne niewesołe myśli. Postanowił jak najszybciej wyprowadzić się.
Nie było istotne gdzie, czy może do kogo. Czuł, że nie może tu dłużej zostać, że oto nadszedł „czas zmian”, a on – jako Mężczyzna – musi stawić im czoła.

„Dziękuję, Babciu” – pomyślał w chwili, gdy otwierał kluczem drzwi nowego mieszkania.
Po miesiącach „waletowania” u przygodnie poznawanych znajomych, miał wreszcie coś na kształt „własnego kąta”. Jeszcze nie wiedział na jak długo w nim pozostanie, jednak … nie było sensu aż tak wybiegać w przyszłość. Miał za mało wskazówek, aby powalczyć o „główną nagrodę”. Obiecał sobie zresztą, że na powrót nauczy się cieszyć z „rzeczy małych”.
Babcia od zawsze przecież powtarzała, żeby „nawet małymi krokami, ale do przodu”
– uśmiechnął się na wspomnienie tej sceny z dawnego życia, a obraz staruszki – jakże żywy – stanął mu przed oczami. Był ciekaw, gdzie zamieszkała ta Energia, która napędzała przez tyle lat jej drobniutkie w sumie ciało … Czy uleciała w Przestworza i czeka na „kolejną szansę”, by wrócić na Ziemię, czy może już przywdziała płaszcz z piór i będzie tu wracać w zupełnie innej postaci? Gdyby tak było, to już zazdrościł temu śmiertelnikowi, któremu przypadnie w drodze losowania ten właśnie niebieski Opiekun.

Ocknął się z rozmyślań. Lubił pierwszy wracać do pustego mieszkania i ogrzewać je własną osobą. To ... no, było trudne do wytłumaczenia uczucie. Jakby miał moc, która może „tchnąć życie” w coś, co wcześniej go nie miało. „(…) to JA! Jestem Bogiem … uświadom to sobie (…)” – zanucił pod nosem słowa dawno zapomnianej przez niego piosenki. Pasowała do tej sytuacji wyjątkowo. Spontanicznie się roześmiał …
Jedno było pewne – chciał stworzyć partnerski związek. Chciał być w porządku wobec kobiety, którą wybrał na towarzyszkę swojego życia. Obiecał sobie, że zapewni jej bezpieczeństwo, poczucie, że jej potrzeby są równie istotne i dla niego. Nie spieszył się. Pań w jego studenckim otoczeniu nie brakowało. Młodzież z różnych uczelni w mieście szybko się integrowała ze sobą, choć czasem zdarzały się oczywiście pewne animozje. On jednak był pokojowo nastawiony, więc liczba nawiązywanych znajomości w różnych miejscach, rosła z każdym miesiącem pobytu na uczelni. Poznane przez ostatnie dwa lata dziewczyny, często dawały mu do zrozumienia, że jest dość atrakcyjnym facetem. Do pewnego momentu trzymał się swoich „Zasad”, wierząc że pozna tę, która przychodziła do niego w snach, czy może już nawet w wyobraźni.
Szukał jej w kobietach, które mijał na ulicy, w sklepie, na uczelni, czy wreszcie studenckich knajpach.

Los musiał tego dnia mieć wyjątkowo dobry humor, ponieważ … wreszcie Ją odnalazł. Tam, gdzie zupełnie się tego nie spodziewał. Było to tak nierzeczywiste, wręcz bajkowe, może nawet graniczące z cudem. Wierzył jednak, że to drgnienie serca, które poczuł po raz pierwszy w jej obecności musiało znaczyć coś więcej, niż … zwykłe może w takich sytuacjach – oczarowanie. Nie potrafił tego logicznie wyjaśnić. A może nie miał ochoty tego robić. Może należało zdać się na intuicję? Do tej pory żył w przekonaniu, że zna się na ludziach – to była przecież kolejna odziedziczona w spadku po babci cecha. Choć może nie aż tak dominująca …

Wyczuwał, że nigdy Matce swojej Matki nie dorówna. No, może gdyby urodził się jako dziewczynka, byłoby to możliwe. Szczególnie jeśli przyjąć, że teoria o dziedziczeniu pewnych genów w drugim pokoleniu okazałaby się prawdziwa. Te babcine, z-wodniczo szaro-zielone, roziskrzone – jak u kotów – oczy, miały jakąś tajemniczą, hipnotyzującą moc. Ulegał jej. I było mu z tym dobrze.
Niestety coraz częściej odnosił wrażenie, że nie pasuje do obecnych czasów, czy też może otaczającego go na co dzień świata. Czuł się tak, jakby trafił do alternatywnej rzeczywistości, jakby zamienił się z kimś mu podobnym – miejscami … Tylko, dlaczego? Ubolewał nad tym, że od dawna nie mógł uciec w bezpieczne ramiona staruszki. Nawet już wtedy, gdy wyrósł z niego niezły dryblas, potrafiła go ukoić swoim drobnym, ale tak niespodziewanie silnym ciałem. Jakże tęsknił za wspólnymi rozmowami. Ona z pewnością udzieliłaby mu wskazówek. Potrzebował ich. Pogubił się … 

„Jesteś za miękki, stary” – przypomniały nagle o sobie słowa Grzegorza. Ponownie poczuł, że jego kumpel, z którym "pomieszkiwał" od samego początku w akademiku, może mieć rację. Nie chciał być już wykorzystywany przez kobiety. Może nadszedł czas, aby to on – zupełnie już! świadomie zamienił się z kimś swoim życiem. Podjął decyzję. Skinął szybko na barmana.
Po czym przysunął do siebie popielniczkę. Nie odczuwał żadnych skrupułów, aby w otoczeniu gęstego papierosowego dymu oraz szklaneczki z grubo ciętego szkła, zrobić krok w bok.

„Korzystaj ... z życia... chłopie – patrz na mnie” – bełkotał niejednokrotnie Grzegorz po powrocie z kolejnej, mocno zakrapianej alkoholem imprezy, by po chwili paść nieprzytomny na nieposłane od dwóch dni łóżko. Nie był zainteresowany takim sposobem spędzenia tych kilku lat na studiach. Mógł jednak znaleźć swój własny. W głowie krystalizował mu się powoli, aczkolwiek sukcesywnie, pewien plan. „Może nadszedł czas, aby po raz kolejny skorzystać ze spadku?” – pomyślał, po czym dopił drinka i poszedł w stronę parkietu. Zdał się na swój "instynkt łowcy" i …
Następnego dnia, wracając do mieszkania poczuł, że może jednak sprawdzić się w tej nowej roli.

***
Przez okna zajrzał księżyc. Los oderwał palce od klawiatury i chwycił nimi machorkę i krzesiwko. Zapisał dziś trochę stron. Zasłużył na chwilę przerwy. Głęboko wciągnął mleczny dym. Po chwili znowu przeniknął przez granicę swojej wyobraźni.

Nie sądziła, że złamie daną sobie spontanicznie obietnicę, że …
nigdy więcej nie zawita do miejsca, które na własne potrzeby nazywała „Miastem z przeszłości”. Cóż, z pewnością była to większa aglomeracja. To właśnie tutaj przyszło jej spędzić ponad 5 lat.
„Całkiem spory kawałek czasu – prawie 1/6 długości mojego życia" – pomyślała ...

Wiadomość o firmowym wyjeździe integracyjnym, którą odebrała dwa tygodnie wcześniej lekko namieszała w jej psychice. Nie chciała tam jechać. Nie miała jednak specjalnie wyjścia.
Szczęśliwie dla niej, większość Towarzystwa w krótkim czasie zaaplikowała sobie taką dawkę procentów, że ... każdy przestał "śledzić" zachowanie współ-pracowników. To była dla niej szansa - okazja, aby wymknąć się niepostrzeżenie.
Bez konieczności opowiadania wymyślonych na poczekaniu - choć możliwych ... historyjek. 
Z prawdziwą ulgą zamknęła za sobą drzwi. Miała nadzieję, że nikt jej nie zauważył. W końcu nigdy nie pchała się na afisz i nie marzyła o "gwiazdorskiej obsadzie" ... Nogi poniosły ją znajomą trasą. Ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że znalazła się znowu na … a może raczej … w - jednej z dzielnic swojego rodzinnego miasta. Była pewna, że tam brama – jak zawsze – będzie zachęcała do tego, aby wejść. Z zaskoczeniem zarejestrowała, że … tym razem jednak nie spotka się z Gospodarzami osobiście.

- Co teraz? – usłyszała znienacka słowa, wypowiedziane miękkim tonem, zdecydowanie jednak męskim i obróciła się o 180 stopni. W tej samej chwili spojrzenia dwóch "Nieznajomych" sobie Osób zetknęły się i … nieoczekiwanie wywołały impuls. U obu … 

***
„… żeby było sprawiedliwie” – pomyślał Los i zachichotał. Potem podkręcił wąsa i oddał się dalszemu procesowi twórczemu …

- Nie mam pojęcia – odpowiedziała bez zastanowienia i wzruszyła ramionami. Nie była przygotowana na nowe znajomości i przypadkowe pogawędki. Nie miała specjalnie ochoty, aby podejmować wątek tej … rozmowy?
Nie była nawet pewna, czy tę wymianę ogólników można uznać, za dialog. Poza tym przyjechała tu przecież w innym celu – aby się zrelaksować przy dźwiękach muzyki przede wszystkim. Słów miała dość. Przynajmniej na razie. Potarła w roztargnieniu nos, natrafiając opuszkiem palca na mały brylancik. Błysnął delikatnie w świetle stojącej niedaleko lampy, jakby „puszczał oczko”. Do kogo?

- Lid-er-ka? – na dźwięk przekształconego w jej młodzieżowe pseudo imienia drgnęła. Skąd je znał? Od tak dawna nikt go nie używał …
Nagle napłynęły do niej obrazy, które od jakiegoś czasu pokryły się naturalnym kurzem wspomnień … Nudne wykłady, walka o oceny na egzaminach, a wreszcie … ten dzień, który trudno jest wymazać szybko z pamięci. Obrona i …  jej „oblewanie”. 

Impreza była wyjątkowo huczna, przeciągając się na kolejne godziny następnego dnia. Nieźle wtedy zabalowała – nawet teraz była w stanie przywołać uczucie, jakie jej potem towarzyszyło. Prawdziwy „kac Gigant”, którego nigdy więcej nie chciała doświadczać. Wspomnienia wzbudziły nagłe emocje – poczuła, jak lekko palą ją uszy ze wstydu. Dobrze, że był wieczór i on nie mógł tego zobaczyć. Powinna dopilnować jeszcze, aby nie usłyszał w jej głosie paniki, jaką zaczęła odczuwać w towarzystwie ... już nie-nieznajomego Mężczyzny. 

Rozejrzała się nieznacznie, zastanawiając się w duchu, jak wyplątać się z tej niekomfortowej dla niej sytuacji. Miała nadzieję, że ich drogi życia więcej się nie przetną. Zbyt wiele "poświęciła". Poza tym wreszcie! kilkuletnia terapia przyniosła spodziewany efekt. Wierzyła, że naprawdę wyleczyła się z miłości do niego. Nie chciała dłużej kontynuować tego – w sumie – toksycznego związku. Cóż, kiedy tak trudno było zapanować nad porywami serca. Był wtedy dla niej jak narkotyk – obiecywał najbardziej niesamowite doznania, o których wcześniej się jej nawet nie śniło i ...
... trzeba przyznać, że dotrzymywał słowa. 

Niestety jednak, z każdym dniem oplatał ją coraz bardziej, odbierając zdolność logicznego myślenia. Jakby rzucał na nią jakiś urok, zamieniając w bezwolną marionetkę.
Trochę jednak zbyt późno to zrozumiała.

... a może właśnie TERAZ!
należało zrobić wreszcie "krok w bok"?
- by uniknąć ... 'czołowego zderzenia' ..


Nie szukaj już
proszę
drogi
do moich ust
zaciśniętych
w niemym gniewie


Nie dobijaj się
więcej
do bram
mojego serca
kołaczącego
nerwowo w piersi


Poniechaj wreszcie
odkrywania
tajemnic
mojego umysłu
próbującego
wyciągnąć wnioski


Zapomnij
o delikatnym
dotyku
mojego ciała
- ulegało ci
zbyt często


Teraz
i tu - jestem
na 100%! kimś innym ...



- wyszeptała miękkim, lekko drżącym od emocji tonem, po czym .... znajomym zwinnym ruchem musnęła wargami jego policzek. Otulił go przez chwilę znajomy zapach. Otumanił może nawet, gdyż - zanim się ocknął, jej już nie było ...

"Ja również" - miał ochotę zakrzyknąć, ale ... jego cudownie Uwodzicielski głos, który potrafił oczarować duszę niejednej Kobiety, niespodziewanie ... napotkał dźwiękoszczelną ścianę, przez którą nie potrafił się przebić.
Patrzył bez-Namiętnie - za oddalającą się powoli sylwetką Kobiety. 
Tej, Której mógł pomóc w odzyskaniu ... Wiary w Miłość.



#mojaKwarantanna2020
#zostańwdomuPiszKsiążkę