poniedziałek, 27 stycznia 2020

odzyskany obraz

Ten krótki wiersz powstał w pierwszym miesiącu 2014 roku. Wtedy też zima nie mogła się chyba zdecydować, czy pokazać swoje prawdziwe oblicze, czy może już ustąpić pola kolejnej porze roku.
Kiepski ze mnie fotograf, więc obraz z tamtego dnia próbowałam zachować chociaż w słowach.
Dziś - dzięki zdjęciu Ani z „Rok w Lanckoronie” - na nowo do mnie powrócił.

Dziękuję, Moja Droga, że zgodziłaś się na tą wspólną kompozycję.

***

Wystroiły się krzewy oraz młode drzewka
W drobne brylanciki ze styczniowej mżawki

W swoich naiwnych marzeniach
Tęskniąc za wiosną
Ubrały swe gałązki w wierzbowe kotki –

- jakże zazdroszczę im ... wyobraźni

foto: Anna Gawryszewska 

czwartek, 23 stycznia 2020

z potrzeby serca ...

Napisałam kiedyś, że w pewnej małopolskiej miejscowości zostawiłam skrawek swojego serca, dlatego tak lubię do niej wracać.

upominek od pani Ani Ciecieręgi

Trudno się zatem dziwić, że gdy tylko Dziewczyny realizujące projekt Rok w Lanckoronie ustaliły kolejny termin wyjazdu, raźno na niego przystałam.

Styczniowy piątkowy poranek miał chyba ochotę pokazać zimowy pazur, bo choć nadal brakowało śniegu, temperatura za oknem była dość adekwatna do tej pory roku. Z przyjemnością zatem zrobiłyśmy sobie przystanek w tym samym miejscu, co ostatnio.


Mgła towarzysząca nam od Warszawy jakoś nie chciała się rozpłynąć i zza szyby wciąż obserwowałam krajobraz imitujący ten zimowy. Momentami miało to nawet pewien urok i gdyby nie fakt, że spieszyłyśmy się na pierwsze w tym dniu spotkanie, moje Koleżanki z pewnością zrobiłyby kilka postojów na fotki. Sama nie mogłam się powstrzymać i co jakiś czas podejmowałam próby, aby uwiecznić widoki, przesuwające się za oknem.


Lanckorona też powitała nas mgłami, ale te akurat miały dość kapryśną naturę. To się pojawiały, to znikały, ewidentnie drocząc się z Dziewczynami nastawionymi na klimatyczne zdjęcia. Tego dnia jednak czasu na fotograficzne sesje specjalnie dużo nie było. Aczkolwiek …
jak widać zamiłowanie do czegoś – mimo napiętego grafiku i zmęczenia podróżą – nie daje się tak łatwo poskromić.


O potędze pasji mogłam się również przekonać następnego dnia. Dzięki Dobremu Duchowi projektu – jak lubią Dziewczyny mówić o pani Ani Ciecierędze – znalazłam się w Krakowie. Wieczorem miałam bowiem wziąć udział w wyjątkowym wydarzeniu.

Zapewne słyszeliście o zwyczaju odwiedzania z szopką domów, zwanym często „chodzeniem
po kolędzie”. Ta tradycja w pewnym sensie odrodziła się dzięki Szopce z Zagórza, za organizacją której stoi grupka Niezwykłych Ludzi. Pomysł jej wystawiania pojawił się w głowie pana Władysława Andreasika z Wydawnictwa VANDRE już w 2011 roku. Formę teatrzyku kukiełkowego nadał jej pan Maciej Rudy, który przywiózł do Krakowa wszystkie występujące
w nim figurki, stworzone przez swojego dziadka. O historii Szopki z Zagórza można dowiedzieć się dużo więcej ze specjalnie na tę okazję wydanej w 2012 roku książeczki, którą serdecznie polecam.
Foto z materiałów Wydawnictwa VANDRE
Organizację tego wydarzenia o wręcz unikatowym charakterze – Gospodarze zapraszają bowiem na nie swoich przyjaciół, a ci z kolei własnych znajomych, powiększając w ten sposób grono uczestników – wspiera pan Hieronim Sieński. Scenografię natomiast wykonał niezrównany w tej materii pan Kazimierz Wiśniak. Te informacje pozyskałam jednak później, ponieważ zarówno Małgosia, jak i Ania nie zamierzały zdradzać mi jakichkolwiek szczegółów. Może chciały, abym miała podobną niespodziankę, jak One w ubiegłym roku.

Pogoda w Krakowie nie była specjalnie zachwycająca. Jednakże drugi istotny punkt tego dnia, czyli perspektywa spotkania z panią Teresą i panem Tadeuszem Kwintą w nieznanej mi do tej pory restauracji o nazwie  „Dobra Kasza Nasza” zdecydowanie łagodziła moje nastawienie do tej chłodnej i wietrznej aury. Miejsce okazało się sympatyczne, dania smaczne, a obsługa bardzo miła, zatem z przyjemnością będę do niego wracać, jeśli znowu zawitam na dłużej do miasta Kraka.



Niewykluczone jednak, że ten mój sentyment ma inne podłoże – nasi Goście od samego początku stworzyli tak przemiłą atmosferę, że miałam wrażenie, jakbym znała Ich od dawna. Nic zatem dziwnego, że każda z nas straciła poczucie czasu i niewiele go pozostało do przedstawienia,
na które byłyśmy zaproszone.

Szczęśliwie dla nas, ulica Ogrodowa nie była aż tak daleko i dotarłyśmy na umówioną godzinę. Wkrótce zebrane towarzystwo – w dużej mierze związane z Lanckoroną – zostało poproszone
o zakup biletów w cenie 2-3 złotych. Jak widać, zupełnie nie przypominają one tych, które standardowo się otrzymuje. Dowiedziałam się, że co roku zostają one specjalnie projektowane przez pana Kazimierza Wiśniaka. Można zatem przypuszczać, że stali bywalcy Szopki mogą być posiadaczami całkiem ładnej kolekcji – mija w końcu już 9 lat …


Trzymając w ręku takie piękne potwierdzenie wstępu, mogłam wreszcie razem z pozostałymi gośćmi zająć miejsce. Z przyjemnością i ciekawością rozglądałam się po mieszkaniu, które stało się scenerią wydarzenia. Obrazy, zbiory książek i plakatów przyciągały wzrok – wciąż odkrywałam coś nowego. 
Niedługo później każdy z nas musiał poddać się ‘wnikliwej kontroli’. Elegancko ubrany pan Hieronim wcielił się bowiem w rolę bardzo skrupulatnego biletera i dokładnie sprawdzał, czy aby na pewno jesteśmy uprawnieni do udziału w przedstawieniu. Oczywiście wszystko to miało postać żartobliwego przekomarzania się z uczestnikami. 




Atmosfera coraz bardziej mi się podobała i podekscytowana obserwowałam rozwój wydarzeń. Gdy już wszystkie bilety zostały pozytywnie zweryfikowane, pogaszono światła i wkroczył
w stroju krakowskim pan Maciej Rudy, inicjując głośnym śpiewem początek Szopki. 


Byłam pod wrażeniem Jego aktorskiego talentu. Każdej postaci nadawał indywidualny charakter, świetnie zmieniając głos i sposób wyrażania się. Podobała mi się także sama forma przedstawienia, która zachęcała do interakcji zgromadzonych osób. Wspólne śpiewanie kolęd – nawet jeśli ktoś, tak jak ja niespecjalnie posiada umiejętności wokalne – ma jednak duży urok. Tworzy się wtedy jakaś taka wyjątkowa aura i poczucie wspólnoty.
A potem były wspólne zdjęcia i zrobiło się jeszcze weselej. 

foto: Sabina Olszyk (zdjęcie z archiwum Gospodarzy)
Po sesji fotograficznej Gospodarze usadowili nas wokół złączonych stolików, na których pojawiły się różne smakołyki, w dużej mierze przyniesione przez samych Gości. Był czas na rozmowy, żarty i wspomnienia Szopek z poprzednich lat, których obraz skrzętnie przechowują kolejne kroniki, wypełnione zdjęciami i pamiątkowymi wpisami tych, którzy w nich uczestniczyli. Mieliśmy okazję ponownie wspólnie zaśpiewać – tym razem „Pastorałkę Krakowską” zamieszczoną w specjalnie wydanej książeczce, a później jeszcze dopisany przez panią Alicję Firek zindywidualizowany tekst, który wzbudził ogólną wesołość. 


fragment tekstu pani Alicji

Okazało się także, że niedawno Gospodarze wydarzenia otrzymali następny „Ciąg dalszy”,
o podobnie zabawnym wydźwięku – o czym można było się przekonać, słuchając słów wyśpiewywanych przez pana Maćka. Tym razem autorem tekstu stał się pan Wiesław Czubaj.

Podczas spotkania można było kupić specjalnie wydane pocztówki oraz znaczki tworzone ręką Mistrza ilustracji, czyli pana Wiśniaka i wrzucić je od razu do skrzynki pocztowej. Była również szansa zobaczyć plakaty, obrazki, książki, pocztówki oraz różne inne pamiątki – także te codziennego użytku – związane z osobą pana Kazimierza, które udostępnili ze swoich zbiorów panowie Maciej Rudy i Hieronim Sieński.
Oprócz tych wszystkich niespodzianek zorganizowano również loterię. Każdy mógł kupić
za zaledwie 2 złote los i wygrać jakiś miły upominek lub … „szczęście w miłości” – jak żartowano, gdy na karteczce nie był zapisany żaden numer. 




Nagrody podarowane bezinteresownie przez zaprzyjaźnione osoby były przeróżne, a sam zakup losów wzbudzał wiele emocji. Może też dlatego, że fundusze w ten sposób pozyskane idą rokrocznie na jakiś społeczny cel. Tym razem mają wspomóc zakup protezy ręki dla młodej dziewczyny o imieniu Weronika, której pasją są konie. 

Wracając z Dziewczynami późną porą do Lanckorony myślałam nie tylko o kolejnym przyjemnie spędzonym dniu, ale także o tym, że wciąż jest wiele osób, kierujących się w swoich działaniach sercem. Naszła mnie też refleksja, że każdy z nas może pozwolić własnemu przejąć czasem kontrolę i zrobić coś dobrego dla innych – tak ze zwykłej, wewnętrznej potrzeby …

Tym, którzy mieliby na to ochotę już dziś, podaję garść informacji:
dla: Weronika Pawlik / pomaga Fundacja Votum
32 1500 10671210 6008 3182 0000 
1% OPP Nr KRS 0000272272 Weronika Pawlik


W ostatni dzień naszego pobytu w Lanckoronie mżawka przeplatała się z mgłami. Nawet jednak taka pogoda nie była przeszkodą dla moich Koleżanek, by tuż przed wyjazdem – po obiedzie
w przytulnym Cafe Pensjonat  – zrobić jeszcze trochę zdjęć.


Oto, co m.in. każda z Nich postanowiła zatrzymać w kadrze aparatu ...

foto: Małgorzata Gajos

foto: Anna Gawryszewska

foto: Joanna Przygodzka

niedziela, 5 stycznia 2020

Był taki dzień ...

Zauważyłam niedawno na profilu mojej ulubionej kawiarni spoza Warszawy - Cafe Pensjonat bardzo sympatyczne podsumowanie ubiegłego roku. Fotografie wraz z krótkimi opisami przypominały różne ciekawe wydarzenia powiązane z tym właśnie lokalem. Ich widok podziałał tak, że nagle sama sięgnęłam pamięcią do dni wyjątkowych dla mnie.
Jednym z nich był 6 grudnia 2019.
Jeżeli myślicie, że to ze względu na „Mikołajki”, to nie do końca tak było. Choć … można byłoby rzec, że pewien prezent od Losu otrzymałam – znowu jechałam do Lanckorony.
Tym razem na zimowy Festiwal „Anioł w Miasteczku”, o czym po cichu marzyłam.

Od kiedy rozpoczęłam bliższą znajomość z Dziewczynami z Rok w Lanckoronie, miałam kilkakrotnie okazję pojawić się w tej uroczej miejscowości. Ta jednak grudniowa wyprawa
z Małgosią i Anią miała inny charakter niż poprzednie. Sympatycy projektu zaglądający
na powyższą stronę zapewne domyślają się już, czego dotyczyła. Tym, którzy nie do końca wiedzą o czym piszę, polecam ten LINK

Wernisaż fotografii projektu "Rok w Lanckoronie" - 7 grudnia 2019

To było naprawdę fantastyczne wydarzenie i bardzo się cieszę, że miałam swój mały udział
w jego przygotowaniu. A zaczęło się tak …


Emocje związane z moim ostatnim w 2019 roku wyjazdem nie pozwoliły mi zasnąć, choć domyślałam się, że czeka mnie pracowity dzień. Taksówka z mojej ulubionej korporacji miała czekać pod blokiem przed czwartą nad ranem i zawieźć mnie na spotkanie z Anią, z którą dalej jechałyśmy na "miejsce zbiórki”, czyli do Małgosi. Grudniowe poranki są jednak szczególne. Słońce często nie ma ochoty na wczesne pobudki, zatem noc dość długo okrywa szczelnie swoim ciemnym płaszczem wszystko dookoła. Na naszej trasie latarnie tylko z rzadka rozświetlały ten mrok, co oczywiście zupełnie nie przeszkadzało ustalać strategii działania moim Koleżankom.


Gdy wcześniej podróżowałyśmy wspólnie – mimo podobnie wczesnej pory „startu” – pojawiałyśmy się na miejscu zwykle wieczorem. Przekonałam się, że okazji do robienia nowych zdjęć Dziewczyny nigdy nie marnują. Tym razem jednak przewidziany był tylko jeden przystanek i to nie na plenery …


Czas mijał niepostrzeżenie i przed godziną 11.00 śmignęła mi tabliczka informująca, że już wkrótce ujrzę znajome widoki. Lanckorona powitała nas zimową aurą i słońcem, jakby cieszyła się na to kolejne spotkanie. Dobrze było znowu ujrzeć Leśny Ogród, choć w zupełnie innej odsłonie. 


Cieszyłam się, że wreszcie zagoszczę u Renaty i Franka. Pierwsza redagowana przeze mnie notatka dotyczyła właśnie tego miejsca, schowanego pośród drzew porastających Lanckorońską Górę. 
Od tamtej pory miałam nadzieję, że kiedyś będę mogła dłużej porozkoszować się klimatem, jaki wspólnie tutaj stworzyli. Już niedługo to małe marzenie miało się spełnić, chociaż nie tak od razu. Tego dnia bowiem więcej czasu spędziłam w starym Dworze u Dagmary i Piotra – to u Nich
po raz kolejny moje Koleżanki organizowały wernisaż swoich fotografii. 

Gosia uprzedziła mnie, że czeka nas bardzo pracowita reszta dnia. Nigdy nie zdarzyło mi się uczestniczyć w takim przedsięwzięciu, zatem miałam nikłe pojęcie o tym, ile wysiłku trzeba włożyć, aby osiągnąć zamierzony efekt. Wkrótce mogłam się o tym przekonać na własnej skórze. Szczęśliwie taki widok pomagał poskromić emocje związane z ferworem przygotowań – może mają rację ci, którzy twierdzą, że „ogień uspokaja”. 

moje ulubione miejsce we Dworze w Lanckoronie

Podobnie działały na mnie dźwięki muzyki, którą włączył nam Piotr. W takiej atmosferze, jak również z takimi ludźmi, z jakimi pracowałam żadne wyzwanie nie wydaje się takie straszne. Patrzyłam na stare ściany Dworu i próbowałam sobie wyobrazić, jak będą prezentować się
na nich wybrane zdjęcia. Dziewczyny chciały – oprócz tematycznej anielskiej ekspozycji na stojakach – pokazać choć część tych, które można było podziwiać w Piwnicy pod Baranami (wystawa we wrześniu 2019). Klimatyczne wnętrza Dworu świetnie się do tego nadawały.


Musiałam jednak poskromić trochę swoje rozmarzenie. Podział zadań został ustalony i miałam swoje własne. Było nim przycięcie wydrukowanych opisów i dołączenie ich do zdjęć. Szczęśliwie dla mnie – choć nie mam nic przeciw nożyczkom – Piotr znalazł urządzenie, które pomogło mi dość sprawnie uporać się z wyzwaniem. Wierzcie mi, że szybko doceniłam walory niezawodnej … gilotynki.



W tym samym czasie Gosia z Asią i Anią układały według określonego schematu wydrukowane zdjęcia, a potem pracowały w skupieniu obmierzając i dopasowując fotografie do ramek.




Po paru godzinach, dzięki pomocy naszego Gospodarza można było na ścianach wyeksponować część zdjęć.


Powiem Wam jednak, że zawieszanie ich na specjalnej siatce wcale nie okazało się takie proste. Czujne oko Małgosi wyłapywało wszelkie nieodpowiednie odstępy między fotografiami. 
Cóż mogę rzec ponad to, że … oj, nie jest łatwo zadowolić Perfekcjonistę. 


A gdy już udało się to zrobić, nadszedł czas na ustawienie zdjęć na stojakach.


Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że ta czynność wcale nie okazała się prostsza. Odkręcanie i przykręcanie śrubek w deszczułkach przytrzymujących zdjęcia w ramkach było nie tylko żmudną pracą, ale czasem wymagało też sporej siły. Kolejne godziny mijały i nagle okazało się, że piątek dobiega końca. 

Byłam skonana, ale gdy rozejrzałam się wkoło wiedziałam, że było warto. 

Końcowy efekt wspólnej pracy

Anioły z Powązek zagościły w Lanckoronie

"To był naprawdę niezwykły dzień ..." - powtarzałam sobie w myślach, siedząc jeszcze jakiś czas przy cudownie ciepłym piecu.