Widać było, że ‘trzymają sztamę’, mimo swej odmienności. Tylko w kilku miejscach pozwoliły człowiekowi zająć jakiś niewielki fragment terenu – godząc się ostatecznie na drewniane pomosty (mniej lub bardziej solidnie zbudowane).
To z nich można było ‘zwodować’ w miarę bezpiecznie kajak, jeśli ktoś nie chciał moczyć nóg, bądź nie miał ochoty odczuć na własnej skórze lepkiego dotyku, grząskiego dna. Czasem, gdy przyjeżdżała nad jezioro spontanicznie i wolała wrócić w miarę sucha – mimo braku odpowiedniego ekwipunku – korzystała właśnie z takich „mini-przystani”. Dostanie się do wnętrza kajaka wymagało pewnej sprawności, ale tą akurat umiejętność miała opanowaną perfekcyjnie. Od dziecka kochała wszelką aktywność sportową i odkrywała dla siebie różne dyscypliny. Niektóre wciągały ją na dłużej, z innymi szybko się żegnała. Te, które obiecywały bezpośredni kontakt z wodą, wręcz uwielbiała – jak choćby właśnie … łaskotanie kajakiem tafli jeziora – aż uśmiechnęła się na to określenie. Ale coś jednak było w nim prawdziwego. Wystarczyło delikatnie wzruszyć falę wspomnień …
I już widziała siebie – a dokładnie ten moment, w którym płynęła pchana siłą wcześniejszych ruchów wiosłem. Dziób jej ‘łajby’ delikatnie rozgarniał na boki wodę, która jeszcze przez jakiś czas falowała wesoło – niczym rozchichrane czułym dotykiem, małe dziecko.
Tak się zatraciła w tych obrazach z przeszłości i rozmyślaniach, że ze zdziwieniem stwierdziła, że jest już na miejscu. „Rany, znowu chyba wpadłam w ten swój ‘myślowy trans’. A obiecałam sobie, że będę to kontrolować” – pomyślała gniewnie, zsiadając z roweru. Niezadowolenie z siebie szybko jednak minęło, gdy poczuła zapach jeziora. Z miejsca gdzie stała, nie było go dokładnie widać, aczkolwiek już zauważyła, jak macha do niej lekkimi falami, które tworzył wesoły wiatr. Może tak jak ona, lubił tutaj przesiadywać i przelatywać znienacka z jednej strony akwenu, na drugą. Uśmiechnęła się.
Po chwili już przypinała rower, aby jak najszybciej znaleźć się na pomoście i wskoczyć w swoją ulubioną, pomarańczową 'jedynkę'. Nie cieszyła się ona zbytnią popularnością nie ze względu na kolor, ale raczej na mały „feler”. Kajak miał bowiem swoją własną, bolesną historię.
Traf chciał, że wsiadł do niego kiedyś człowiek, który nie miał bladego pojęcia o pływaniu takim sprzętem. Był to mało sympatyczny ktoś, zadufany w sobie i przekonany we własne możliwości – nawet w obszarach, na których się nie znał. Jak się szybko okazało, bardzo się pomylił w ocenie realnych swoich umiejętności. W efekcie on już nigdy więcej nie wsiadł do kajaka, a sprawna do tej pory pomarańczowa 'jedynka', nabrała maniery lekkiego zbaczania w lewo.
Jakież było jednak zdumienie Laury, gdy odkryła, że przy pomoście jej nie ma. Gdy uważniej się rozejrzała odkryła, że żadna ‘jedynka’ nie została wśród stojących blisko pomostu kajaków. Fakt, nie było ich dużo – może zaledwie trzy, gdyż właściciel uznał, że raczej nie będzie wielu amatorów samotnych podróży po jeziorze. Może i było w tym coś logicznego.
Był to jednak jakiś ewenement, gdyż dzień w sumie dopiero się rozpoczynał. Dochodziła godzina dziewiąta – jak uprzejmie podpowiedziała komórka. Nie pozostawało nic innego, jak zaczekać.
- Oby tylko nie za długo – mruknęła pod nosem, znowu lekko zezłoszczona. Najbardziej chyba faktem, że nie wiedziała, ile czasu to zajmie. Nie tak to sobie zaplanowała. Weszła na pomost, licząc że ujrzy wkrótce swoją ukochaną ‘jedyneczkę’.
- A niechże siem Pani nie złości, bo to mówiom, że szkodzi pienkności. Jeszcze kwadrans i kajak bydzie do pani dy-, dy- … bydzie można płynąć – lekko chrapliwy męski głos zabrzmiał nagle przy jej uchu. Laura drgnęła nerwowo, wytrącona z rozmyślań. Spojrzała szybko w bok i ujrzała jakiegoś mężczyznę. To nieoczekiwane towarzystwo obcego jej przecież człowieka, trochę ją zaskoczyło i nawet lekko wystraszyło. Ten, zupełnie jakby nieświadomy targających kobietą emocji, przysunął się do niej z puszką piwa w ręku – jakby byli starymi znajomymi. Na sobie miał koszulkę, która mogła sugerować, że jest fanem jednej ze znanych piłkarskich drużyn lub … która mogła nie oznaczać - nic.
- Dziękuję za informację – odparła grzecznie. – A to można tak … „na służbie”? – zapytała trochę przekornie, wskazując na alkohol.
- Taa, gdzie tam … – nieznajomy machnął ręką, jakby odganiał jakiegoś natrętnego owada. – Ja tu nie robie. Czasem ino pomagam, jak cuś trza naprawić. A dziś to ja … i n c o g n i t o – dodał, powoli literując ostatnie słowo. Wydawał się niezwykle dumny ze swojej elokwencji, czym lekko ją rozbawił. Laura uważniej zlustrowała postać, stojącego blisko niej mężczyzny. Wyglądał na kogoś „zmęczonego życiem” – jak czasem określała ludzi, którzy weszli w zbyt długo trwającą relację z napojami o różnym stopniu nasycenia procentami. Kilkudniowy, średnio świeży zarost okalał jego twarz, a oczy prawie ginęły pośród podpuchniętych – nie wnikała już od czego – powiek. W tej chwili nie czuć było od niego alkoholu – puszka w jego lewej ręce wciąż pozostawała zamknięta.
- No i patrz, pani … a to lachony jedne. Przyjeżdżajom tu nie wiadomo skond, od rana „wylaszczone” - jak to mawiajom teraz dzieciaki i tylko prowokujom. Opalać, a raczej obłapiać można gdzie indziej – splunął raptem pod nogi i wytarł usta wierzchem prawej dłoni. – A, przepraszam … - wydawał się lekko zmieszany własnym zachowaniem, czym nieoczekiwanie wywołał delikatny uśmiech na jej twarzy.
- Nic się nie stało – zapewniła go z uśmiechem, spoglądając w głąb jego prawie bezbarwnych oczu. Trwało to zaledwie może ułamek sekundy. Jej wzrok podążył już zupełnie gdzie indziej, ale ona … już była przekonana, że mimo nieciekawego wyglądu oraz dosadnie prezentowanych poglądów w formie prostego słownictwa, nieznajomy nie stanowi dla niej specjalnego zagrożenia. Ot, taki chyba … samotny gawędziarz.
- Z pani, to całkiem fajna babka. Ja to paniom widuje tutaj czasem – nieoczekiwanie przysunął się bliżej, aż dotknął materiałem swojej koszulki, jej nagiego ramienia.
Napięła mięśnie mimowolnie, jakby jej ciało mimo przekonań mózgu, wyczuło zagrożenie. Nie lubiła chwil, gdy ktoś naruszał jej przestrzeń. Szczególnie, gdy nie było do tego żadnych podstaw. Tego człowieka nie znała i nawet nie kojarzyła z widzenia, w przeciwieństwie do innych kręcących się tutaj mężczyzn. Przyjeżdżała na ten pomost rowerem na tyle często, że pracownicy wypożyczalni – jak i sam właściciel, pan Kazik – już nawet nie pytali, co chce i na jak długo. Postać człowieka, który tak nieoczekiwanie rozpoczął pogawędkę, była jej zupełnie obca.
„Sprowokowałam go czymś? Właściwie, to skąd on się tu pojawił? Kto to w ogóle jest? Twierdzi, że czasem tu pomaga coś naprawiać. To, może i mówi prawdę, że mnie kojarzy. A jeśli to jednak …” - tabuny takich oraz podobnych myśli przemykały w tej chwili przez głowę Laury. Czuła się nieswojo. Nagle odniosła wrażenie, jakby znowu traciła kontrolę. A taką miała nadzieję, że to poprzednie życie zostawiła daleko za sobą. Chciała, aby pozostało zamkniętym rozdziałem w jej prywatnym albumie, do którego nie chciała już chyba nigdy zaglądać.
- Pani, niechże się pani nie boi starego dziada – mężczyzna wybudził ją z kolejnych rozważań, w które popadła. Tym razem jednak, świadomie dotknął dłonią jej ramienia. Drgnęła i uchyliła się nieznacznie, aby uniknąć dłuższego kontaktu. Zauważył to. Zabrał szybko rękę, ale nie odmówił sobie rubasznego dość komentarza: – Ależ od pani żar bije! Goronca Kobita, aż oparzyć się można – zaczął machać nadgarstkiem, imitując możliwe zdarzenie. Jego gromki śmiech poniósł przez moment wiatr, aby chwilę potem rozdmuchać całkowicie …
Lekko zawstydzona zachowaniem i słowami mężczyzny Laura, gorączkowo zastanawiała się, co dalej robić. „Jak zacznie przeginać, to po prostu pobiegnę po rower i … tyle będzie mnie widział” – pomyślała nagle i od razu poczuła się pewniej. „Choć w sumie to … byłoby trochę szkoda kajaka. Może ja jednak trochę przesadzam? Gość na razie niczego złego mi nie zrobił. Fakt, jest dość … bezpośredni, ale może to lepsze, niż gdyby udawał kogoś zupełnie innego …” – skłonność kobiety do analizowania wszelkich sytuacji, była trudna do poskromienia. Niejednokrotnie sama łapała się na tym, że te jej ‘wnikliwe analizy’ wciągały ją w swój wir tak silnie, że … traciła poczucie czasu, a niekiedy również - poczucie pewnej ‘realności’. Ci, co ją znali wiedzieli jednak, że nie bez przyczyny Laura czasem „dzieli włos na czworo”.
- A niechże się Pani nie nerwuje … ja tylko tak sobie gadam, bo to człek – machnął, jakby niecierpliwie ręką – teroz nawet ni ma z kim pogadać, pośmiać się, tak zwyczajnie pobyć, czując bliskość drugiego człowieka. Ciepło jego ciała. A przecie my – ludzie, to zwierzenta stadne i nie możemy tak prawie na zawsze zamykać siem na innych. Ja wiem, Pani młoda, ładna … no – pokręcił z wyraźnym uznaniem głową – jest na co popatrzeć! Ale tylko tyle - uśmiechnął się niespodziewanie, a jego i tak już mętny wzrok stał się jeszcze bardziej nieobecny, jakby na jakieś wyjątkowo miłe wspomnienie. Jego rysy na te kilka ulotnych chwil złagodniały i wygładziły się, policzki nabrały zdrowego koloru i nawet te jego bezbarwne, prawie niewidzące dla siebie przyszłości oczy, zajaśniały jakimś blaskiem.
pamiętam
ciepło
Twojego ciała
na plecach
czuję
aksamit
Twojej skóry
pod opuszkami
przywołuję
wspomnienie
Twojej prośby
- więc przestaję …
… a to było takie miłe
- wyszeptał nieoczekiwanie, nie wiadomo w sumie do kogo.
Laura jednak niespecjalnie zwróciła na to uwagę, gdyż jej oczom ukazał się – jeszcze migotliwy – zarys pomarańczowego kajaka.
„Ufff …. Nareszcie!” – pomyślała i poczuła, jak jej ciało znowu się odpręża.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz