wtorek, 14 kwietnia 2020

POGAWĘDKA Trzecia

Siedzę tak sobie w tym „domowym areszcie” i myślę nad różnymi tekstami – co bardzo mnie 
w sumie cieszy, bo lubię te swoje ‘literackie wyzwania’. 
Aż, tu nagle … słowa – ni stąd, ni z owąd „łamią szyk” i na nowo łączą się w pary …
- a w mojej głowie już zaczyna krążyć piosenka pani Beaty Kozidrak - utwór „Siedzę i myślę”
Po chwili okazuje się, że umysł znowu ma dla mnie niespodziankę – podpowiada kolejne skojarzenie i już inny Jej utwór wkrada się w moje myśli, a mianowicie „Taka Warszawa”. Znajduję go z łatwością na jednym z kanałów. Jest naprawdę piękny …  wywołuje – przynajmniej u mnie – pewien specyficzny dreszczyk.

Jest jednakże jeszcze jedna wersja tego utworu, która wzbudza we mnie podobne emocje, jak opisane powyżej. Prezentuje ją na swoich koncertach Zespół, który – tak, jak żuławski projekt – skrada mi powoli inny skrawek serca i coraz więcej myśli. Pewnie już Niektórzy domyślają się, że oczywiście piszę tu o Sunset Bulvar, który – jak wynika z moich wcześniejszych „Pogawędek” – składa się w sumie z pięciu osób. Może już część z Was zauważyła wśród nich mały rodzynek – a może raczej … „rodzyneczkę”, gdyż osoba o której myślę, jest jedyną w składzie Kobietą.
Domyślacie się może, jak byłam spragniona rozmowy z Nią …

Paulina: Byłam już na trzech Waszych koncertach, za każdym razem w innym miejscu zresztą. Zdarzyło mi się wspomnieć w jednej ze swoich recenzji, że w mojej ocenie nie zawsze te warunki mogłyby być tak sprzyjające, jak tego oczekują występujący Artyści. 
Ani razu jednak nie zawiódł mnie Twój głos. Jest naprawdę niesamowicie silny, a zarazem posiada chyba sporą skalę. Masz świadomość jaki posiadasz skarb?
Jowita Hyska – wokalista Zespołu „Sunset Bulvar”
- Jeśli pytasz o to, czy mam jakiś „papier” pokazujący moje możliwości wokalne i skalę, to go nie mam i tak naprawdę nigdy mi nie zależało, żeby go mieć. Nie miałam też potrzeby nauki w szkole muzycznej, czy na uniwersytecie muzycznym, gdzie  mogłabym w pewien sposób potwierdzić moje umiejętności, czy wiedzę na ten temat. Jakoś nie czułam wewnętrznie, że jest to miejsce dla mnie. Śpiewam odkąd pamiętam. Na początku była to zabawa. Moja mama zapisała mnie i moją siostrę do Skierniewickiego Domu Kultury. Miałam wtedy … hmm – nie pamiętam, może z 6-7 lat. 
Razem z siostrą śpiewałyśmy i tańczyłyśmy w zespole. Ja zostałam, a moja siostra stwierdziła, że to jednak nie dla niej. Później zaczęły się konkursy i festiwale. Gdy miałam 12-13 stwierdziłyśmy z mamą, że czas zabrać się za tę moją pasję „na poważnie”, więc co tydzień jeździłam do Łodzi na lekcje śpiewu. Uczęszczałam na nie – hmmm ... nie wiem, ok 2 lata. Pośpiewałam jeszcze trochę na konkursach i na tym się skończyło. Później już była tylko moja samowolka 😄



- „Samowolka”? Na czym ona polegała?
- Konkursy się zakończyły, ale zaczęło się coś innego. Był zespół w czasach liceum, próbowałam też swoich sił w różnych castingach. Potem nastąpiła chwilowa przerwa, a następnie śpiewanie 
w zespole eventowym … Można powiedzieć, że ta „muzyczna samowolka” trwa do dzisiaj 😀

- Lubię przyglądać Ci się jak śpiewasz podczas koncertów, ponieważ widać na Twojej twarzy autentyczną przyjemność i radość. Czym właściwie jest dla Ciebie śpiewanie? 
- Jest czymś, co było ze mną od zawsze. Czuję się w tym pewnie. Mówi się, że jeśli lubisz swoją pracę, to jest ona dla Ciebie przyjemnością. Może to nie jest coś, co robię zawodowo, ale czuję faktycznie prawdziwą radość śpiewając – szczególnie, gdy publiczność żywo reaguje na nasze występy. Fajnie, że ją po mnie widać.


foto: Klaudia Balko


- W jakim repertuarze czujesz się najlepiej? Jeśli chodzi o gatunek muzyczny oraz język, 
w którym śpiewasz? 
- Szczerze mówiąc, nie mam konkretnego gatunku, który z jakichś względów preferuję. Podobnie jest z językiem. Wystarczy, że dany utwór ma „to coś” co usłyszę i poczuję.

- Cieszę się, że Wasz Zespół podjął współpracę z Robertem. Osobiście bardzo sobie cenię Jego twórczość liryczną, a przede wszystkim fakt, że używa w naprawdę ładny sposób języka ojczystego – jeśli wiesz, co mam na myśli. Autorskie teksty napisane przez mojego Kolegę są też po polsku, a Wam udało się wspaniale oprawić je w dźwięki. Wplatacie często te utwory do swojego repertuaru koncertowego. Lubisz je śpiewać i jeśli tak, to dlaczego? 
- Wierzę w coś takiego, jak "przyciąganie". Jeśli się czegoś bardzo chce i o czymś się myśli, to ... podświadomie się w tym kierunku działa. A wtedy to „coś” się w końcu wydarzy – po drodze spotka nas jakaś okazja czy osoba. Tak było z Robertem. Jak to się mówi: „Spadł nam z nieba”. Spotkanie było bardzo spontaniczne i niespodziewane. Pojawił się na naszym świątecznym występie w pewnym warszawskim pubie. Już nie pamiętam, jak do tego doszło, ale zaczęliśmy rozmawiać i wymieniliśmy się adresami mailowymi. Już wtedy mówił, że pisze i mógłby mi przesłać jakiś własny tekst. Pomyślałam, że warto spróbować. Pamiętam, że jak tylko go przeczytałam, od razu wpadł mi w ucho. Potem pojawiły się kolejne i tak nawiązaliśmy stałą współpracę. Lubię śpiewać te utwory. Przede wszystkim dlatego, że są nasze i przez to wyjątkowe i niepowtarzalne. A po drugie, z łatwością identyfikuję się z nimi – po prostu je czuję i jakoś one tak same płyną, kiedy je gramy.

- Podczas Waszego, jak się okazało ostatniego przed kwarantanną koncertu na Mokotowie w zaprzyjaźnionej w sumie chyba restauracji Bianco e Verde zapytałam Roberta, czy ma jakiś wpływ na wybór Waszego repertuaru, bo ja to chętnie przyszłabym kiedyś na wydarzenie, podczas którego wykonacie wyłącznie polskie utwory, oczywiście włączając w to, te wspomniane autorskie. Jest to możliwe? Kto może o tym zadecydować? 
- Czemu nie…  Utwory tak naprawdę wybieram ja. Głównie interesują mnie te, które są popularne i jakoś mam to przeczucie, że ludzie je znają. Jak się później okazuje, tak jest. Wiesz, ciężko jest oczywiście dopasować repertuar do każdego z osobna i do konkretnego miejsca  – tym bardziej, że nigdy nie wiemy, kto się pojawi na naszych występach. Uważam, że repertuar powinien być mimo wszystko zróżnicowany, bo spotykamy się z publicznością młodą i tą starszą – a każdy ma inny gust i słucha innej muzyki. Jednocześnie musi być trochę wyważony i nie nastawiony na coś konkretnego, chociaż tak jak na wstępie powiedziałam – czemu nie. Można zrobić kiedyś wydarzenie poświęcone tylko polskiej twórczości.



Koncert w "Bianco e Verde" - 8.03.2020


- Jak już wspominamy o decyzyjności. Jesteś jedyną Kobietą w Zespole. Czy masz poczucie, że Twój głos liczy się podczas Waszych rozmów/spotkań?
- Byłam jego pomysłodawczynią, więc myślę, że tak – a przynajmniej mam taką nadzieję (śmiech). A tak na serio, to uważam, że tak jest. Mam fizyczny wpływ na to, co się dzieję, więc mogę powiedzieć, że mój głos jest ważny.


- To teraz tak trochę prywatnie … Powiedz proszę, dbają Chłopaki o Ciebie? W jaki sposób?
- Dbają 😊 Nie mam zastrzeżeń i nie narzekam. Na którejś próbie nasz basista powiedział, że zawsze będzie moim „Zawiszą Czarnym” (śmiech). Pamiętam, że nieźle się wtedy z całym zespołem uśmialiśmy. W jaki konkretny sposób, to Ci nie powiem, bo wiesz … nie jestem małą dziewczynką, o którą jakoś specjalnie trzeba dbać 😏 ale wiem, że szanują mnie i mogę na nich polegać – gdybym potrzebowała pomocy, to bym ją dostała.

- Na Twoim profilu widnieje informacja, że ukończyłaś Akademię Pedagogiki Specjalnej, jak rozumiem na kierunku „Psychologia”. Muzyka – patrząc na Ciebie w trakcie występów – jest Twoją pasją. Co zamierzasz robić w życiu? 
- Jeszcze nie ukończyłam. Kończę dopiero w tym roku 😀 Studiuję psychologię, ale nie będę raczej rozwijać się w tym zawodzie. Prywatnie mogę powiedzieć, że pracuję w zupełnie innej branży i zawodowo jestem aktywna już w sumie od 6 lat. Oczywiście chciałabym wiązać swoją przyszłość ze śpiewaniem, ale wiadomo – różnie to bywa. Na razie próbuję zrobić to, co mogę, żeby jednak to marzenie się spełniło 😏



foto: Krzysztof Węgłowski

- Lekko poruszyłyśmy ten wątek wcześniej. Chciałabym jednak do niego powrócić. Czy jest jakaś data – choćby orientacyjna – która niejako odmierza długość czasu, od jakiego śpiewasz? Marzyłaś o tym jako dziewczynka, czy może zadecydował przysłowiowy „przypadek”?
- Daty nie mam, ale tak jak pisałam wcześniej – to jakiś 6-7 rok życia. Chodziłam po domu, śpiewałam oraz tańczyłam. Mama w końcu „wzięła sprawy w swoje ręce” 😀 i zaprowadziła mnie do miejskiego domu kultury. No i na tym jednak – jak widać  nie zakończyła się moja historia ze śpiewaniem, a wręcz przeciwnie. 


- Dołączając do Zespołu – a poniekąd pewien zarys historii jego powstania opowiedział mi Krzysztof – miałaś z pewnością jakieś Swoje oczekiwania. Możesz zdradzić jakie one były? Co chciałaś osiągnąć? 
- Na początku – nie ukrywam, że myślałam tylko o mnie i Krzysztofie w wersji akustycznej. Później jednak stwierdziłam, że byłoby nam chyba trochę muzycznie smutno i warto by było dodać jakiegoś perkusyjnego brzmienia w formie cajuna. Tutaj zadziałał już Krzysiek i jego znajomości. Później stwierdziłam, że fajnie by było, gdybyśmy dodali do tego wszystkiego jeszcze dźwięk basu. No i mamy, co mamy – nasz cały skład 😀 Wtedy nie myślałam jeszcze o autorskich utworach. 
Na początku chciałam po prostu zrobić repertuar, z którym moglibyśmy "wyjść w miasto" 😉. Reszta pomysłów przychodziła później.


- Masz poczucie, że się spełniasz? Większość osób o artystycznych talentach wspomina, że ważny jest dla nich własny rozwój. Starają się więc choćby uczestniczyć w różnego rodzaju warsztatach bądź też spotkaniach, podczas których mogą wymienić się kontaktami, wiedzą teoretyczną i praktyczną z innymi, niekiedy nawet - samymi Autorytetami w danej dziedzinie. Uczestniczycie, jako Zespół w takich wydarzeniach?
- Szczerze mówiąc, to niestety nie. Z mojej strony jest to po prostu spowodowane brakiem czasu. Praca, magisterka, studia, zespół, moje indywidualne projekty. Poświęcam dużo czasu na różne sfery. Teraz mam akurat taki moment w swoim życiu, ale nie zastanawiam się nad tym. Po prostu działam wtedy, kiedy tylko mogę.


- Myślicie o tym, aby wyjść z koncertami poza Warszawę? Gdzie chcielibyście wystąpić? Jakiś może festiwal? 
- Rozważamy 😀 Chociaż ja nie lubię za daleko wybiegać myślami. Z planami różnie bywa. Mam swoje doświadczenia, dlatego skupiam się bardziej na tym, co jest tu i teraz oraz na najbliższych celach, czyli w tym momencie na nagraniu naszych autorskich utworów. Zobaczymy, gdzie nas poniesie w późniejszym czasie.


- Wspomniałam o Krzysztofie, który pełni w Waszym Składzie rolę gitarzysty i jest chyba poniekąd Liderem Grupy. Wiem, że znacie się kilka lat także na gruncie muzycznym. Jak do tego doszło z Twojej perspektywy? Jak to wspominasz? 
- Poznałam go, gdy dołączyłam do zespołu eventowego. Miałam wtedy 19 lat. Jakoś od razu złapałam z nim dobry kontakt i bardzo szybko się zakumplowaliśmy – mimo zauważalnej różnicy wieku. Jestem osobą, która lubi się wygłupiać i okazało się, że Krzysiek też „nadaje na tych samych falach” (śmiech) no i tak wyszło, że znamy się i utrzymujemy kontakt do dziś.


- Gdy ktoś zajrzy do wpisu zatytułowanego "POGAWĘDKA Pierwsza" zobaczy tam kilka zdjęć, z których wynikałoby, że Ciebie i Krzyśka łączą także prywatnie fajne relacje. Oboje macie chyba poczucie humoru i pewien dystans do świata, a jednocześnie cenicie sobie pewne „poukładanie priorytetów”. Mam lekkiego bzika na punkcie czegoś takiego, jak znaki Zodiaku. Wybadałam już Krzyśka i wiem, że jest Bykiem. Możesz zdradzić, co najbardziej lubisz w swoim koledze? 
- O! ja nie wiedziałam … a może i wiedziałam, ale wypadło mi z głowy. Faktycznie, Krzysiek to typowy Byk (śmiech). Podoba mi się to, że ma do mnie cierpliwość – a do mnie naprawdę trzeba ją mieć 😏 Czasem jestem lekko zakręcona ze względu na ilość obowiązków i niekiedy tracę kontrolę nad tym, co się dzieje. Krzysiek jest tą osobą, co ogarnia i to w nim cenię – że potrafi mnie ustawić do pionu. Lubię z nim rozmawiać. Przegadaliśmy już naprawdę dużo godzin. Rozumiemy się i mamy swoje własne poczucie humoru, więc sprawia mi przyjemność żartowanie z nim. Jest kreatywny i zawsze chętny do działania. Doceniam w nim też to, że mimo wspomnianej różnicy wieku traktuje mnie na równi ze sobą. Ma do mnie szacunek, a ja do niego.


foto: Marcin Wesołowski

- Gdybym poprosiła Cię o podanie 2-3 cech, które podobają Ci się u pozostałych panów – włączając w to Waszego Managera, to co byś powiedziała?
- Marcin – wyluzowany, głodny wrażeń
- Marek – zakręcony, spontaniczny
- Krzysiek – żartowniś, charakterny
- Robert – opanowany, działacz



- Pracujecie obecnie nad autorskim materiałem, choć chyba teraz, gdy nie możecie spotykać się na próbach jest to utrudnione. Podobno idealna wersja jest taka, że nagrywacie płytę,
na której znajdzie się 10 utworów w ramach projektu „MANIA” – tak brzmi zresztą jeden
z utworów. Krzysztof wspomniał mi, że poważnie rozważana jest koncepcja, aby było to
w duchu „elektronicznego grania”. Podoba Ci się ten pomysł?
- Tak i żałuję, że na razie nie możemy grać ich w elektronicznej formie. Brzmią one wtedy zupełnie inaczej. Wersja akustyczna, to wersja bardzo okrojona, więc nie mogę się doczekać momentu, kiedy nagramy te utwory i ludzie będą mogli usłyszeć je w pełnej wersji. Uwierz, że jest to ogromna różnica. 


- Wiem, że miałaś już okazję tworzyć skład muzycznej formacji. Zdaję sobie sprawę, że tamte zespoły nie przetrwały próby czasu. Jaką przyszłość widzisz dla Sunset Bulvar 
i dlaczego tak uważasz? 
- Nie wiem jeszcze, jaka będzie ta przyszłość, ale wiem … że jakaś będzie. Czas pokaże. Jeśli każdemu z nas będzie tak zależeć, jak teraz, to będzie coraz lepiej.  

- Jakie są Twoje aktualne marzenia? Są związane głównie z płytą, czy również dotyczą zupełnie innych obszarów? 
- Z płytą i oczywiście z różnymi innymi aspektami mojego życia. Nie ukrywam, że robię też swoje indywidualne muzyczne projekty, trochę w innym stylu – bez zespołu. Na obecną chwilę lekko wszystko przyhamowało, ale za jakiś czas machina znowu ruszy i mam nadzieje, że wszystko pójdzie po mojej myśli 😃


- W takim razie ze swojej strony trzymam kciuki za to, aby większość z Twoich zamierzeń udało się urzeczywistnić. Dziękuję bardzo za tę sympatyczną pogawędkę i mam nadzieję, że wkrótce znowu się zobaczymy na jakimś Waszym koncercie.


wtorek, 7 kwietnia 2020

... dla zabawy

Ktoś kiedyś odważył się 😎 powiedzieć mi, że mam "przewrotną naturę" ...
Bywa, że zastanawiam się nad tego typu opiniami.
Może faktycznie coś w tym jest, jeśli postanowiłam napisać coś takiego:

***

Na północy
- dla niektórych -
w odległej Żuław Krainie
jest mała miejscowość
o nazwie - Żuławki
która z tego właśnie słynie,
że stoi w niej spory dom podcieniowy
zabytek około 200-letni – piękny, barokowy

dom - jak z obrazka pana Kufla – pięknie malowany
w którym podcień przylega centralnie do ściany
– dzięki trosce pana Mariusza Wiśniewskiego
układ jego wnętrza – klasyczny – został zachowany
pochodzi z XVIII wieku, gruntownie w 1825 przebudowany
– przez Petera Epp’a – inwestora głównego

w tym starym domu można zobaczyć
kawałek historii – wierzcie! – same dziwy
jest stolarka drzwiowa z okuciami z zakładów
elbląskich lub gdańskich z początku XVIII wieku
jest też pomieszczenie przylegające do czarnej kuchni
w którym – wreszcie, ujrzycie fliz holenderski – prawdziwy!

długo zapewne można by jeszcze
o tym zabytku z Żuławek opowiadać
nie ma co jednak „strzępić języka”
więc choć to trudne - będę krótko gadać:

jeśli chcielibyście - Drodzy Turyści - ten piękny obiekt
zobaczyć, zwiedzić lub dowiedzieć się o nim więcej
piszcie do Właściciela – Mariusza Wiśniewskiego
pomoże ten LINK, który oddaję w Wasze ręce …

Warszawa, 7.04.2020

WAŻNE:
powyższy utwór zawiera nie całkiem śladowe ilości 😏 fragmentów pochodzących z opisu strony

foto - źródło: fanpage "Dom podcieniowy Żuławki ..."
#mojaKwarantanna2020

niedziela, 5 kwietnia 2020

"… kiedy się spalę ... "

Nie tak wyobrażał sobie to spotkanie. Liczył na zrozumienie, a może nawet rozgrzeszenie od tej, która od zawsze najbardziej liczyła się w jego życiu. Może zapomniał, jaka potrafi być twarda
i bezkompromisowa. Zrozumiał, że naprawdę sam musi podjąć decyzję i zmierzyć się ze swoimi wewnętrznymi lękami. Czy był gotów?

Pojedynczy sygnał świetlny oznaczał, że może bez przeszkód usiąść za kierownicą.
Zrobił to z ulgą. Zatrzasnął drzwi samochodu i wręcz zapadł się w fotel. Przymknął oczy i trwał tak przez dłuższą chwilę, czekając aż przestanie pulsować mu w głowie. Sam już nie wiedział, czy był to efekt trawki, którą zapalił wcześniej, czy może jednak rozmowy z Izą. A może to była wina kartki wyrwanej z brulionu, którą znalazł dziś rano przez przypadek? Wydawało mu się,
że usunął już z mieszkania wszystko, co się wiązało z byłą żoną. Zapomniał jednak, że niektóre publikacje uważali za wspólne i na równi z nich korzystali. To w jednej z nich zachowało się właśnie to, co teraz powoli wyciągał z portfela i rozkładał przed sobą. Napisane przez nią - dawno temu, słowa …

***

- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego mu na to pozwalasz. Jesteś przecież dorosła i możesz stanowić sama o sobie. Czy na serio nie możesz wyjść na koncert bez niego? Myślałam, że zrobimy sobie „siostrzany wieczór” – w głosie Izy słychać było irytację. – Marek zupełnie nie ma nic przeciwko moim indywidualnym wypadom. Szczególnie, jeśli wie, że idę z Tobą. Co prawda nie możemy liczyć, że nasi Panowie się kiedykolwiek polubią – zaśmiała się trochę złośliwie – tym niemniej nie widzę przeszkód, abyśmy jednak jutro wyszły razem. Powiesz mu to dobitnie sama, czy może jednak ja mam wykonać telefon, co? – popatrzyła surowo na Aśkę.

- Fakt, że jesteś kilka lat ode mnie starsza nie daje ci prawa do dyrygowania mną – odgryzła się nagle jej rozmówczyni, co lekko Izę przystopowało. „A więc jednak … na szczęście” – pomyślała i pozwoliła sobie na delikatny, pojednawczy uśmiech.

- Przepraszam, trochę się zagalopowałam – fakt. Ale znasz mnie już trochę i wiesz, że taki mam już charakter. Lubię „grać pierwsze skrzypce” – zaśmiała się, po czym szybko spoważniała. – Wiesz, że w tym zespole jeden z gości gra właśnie na nich? – zadała pytanie, bacznie się przyglądając, czy Aśka złapie przynętę. Wiedziała, że przed urodzeniem Maksa nieźle sobie radziła z tym instrumentem. Podobno nawet miała kilka propozycji zawodowych i to takich dość rozwijających. Tak się jednak złożyło, że w urzeczywistnieniu marzeń przeszkodziła … Natura.
Aśka się zakochała. Bez pamięci.

A później już brakowało jej czasu, siły i może nawet wewnętrznej potrzeby, aby ponownie chwycić za instrument. Tak naprawdę znowu się z nim … zespolić podczas gry. Trudno bowiem nazwać ćwiczeniami te, które czasem podejmowała przy dziecku. Co prawda synek za każdym razem wodził roziskrzonym wzrokiem za jej dłonią ze smyczkiem i nie przeszkadzał, jednak … nie mogła sobie pozwolić na to, aby pozostawić odłogiem domowe sprawy. Nie było nikogo innego, kto mógłby ją odciążyć od prozaicznych obowiązków, które coraz bardziej ją męczyły. Niekiedy odnosiła wrażenie, że jest jak ta księżniczka uwięziona na wysokiej wieży lub inna postać z bajki, która ma oddzielić od siebie drobne ziarenka, jeśli chce opuścić swój „areszt”.

Przytłaczało ją to uczucie i przekonanie, że niestety nie za bardzo może liczyć na wsparcie
ze strony męża. Miała wrażenie, jakby dla niego życie niespecjalnie się zmieniło. Może tylko zamieszkał w innym miejscu i z innymi osobami. Wciąż miał jednak zapewniony przysłowiowy „wikt i opierunek”, więc tak naprawdę to zajmował się głównie pracą i swoimi towarzyskimi spotkaniami. Choć szczerze mówiąc wolała już, jak wychodził. Wtedy chociaż nie musiała martwić się o przygotowanie poczęstunku i zabawianie gości. Zdecydowanie wolała ten czas spędzać z dzieckiem, które było spragnione uwagi i miłości. Ich obojga tak naprawdę …

Wyczekany powrót do pracy nie okazał się tym, za czym faktycznie należało tęsknić. Przerwa
w wykonywaniu zawodowych obowiązków była na tyle długa, że nie potrafiła odnaleźć się
w niby znanym sobie miejscu. Co prawda i ono się zmieniło od czasu, gdy była tu ostatnio. Nie tylko chodziło o zmianę lokalizacji samego biura, a co za tym idzie przestrzeni, wyposażenia itp. Zaczęli tu pracę nowi ludzie, którzy mieli inne spojrzenie na wiele spraw, niż ona.
Czasem odnosiła wrażenie, jakby brała udział już w dwóch wyścigach – tym właśnie w pracy
i tym w domu. Prawda była bowiem taka, że z zegarkiem w ręku niemal odmierzała swój dzień, dopasowując się do ważnych jego punktów w postaci odprowadzenia syna do przedszkola (później szkoły), pracy, zakupów, obiadów, sprzątania, prania i wielu innych bieżących spraw, pojawiających się znienacka. Jak choćby sytuacje, w których jej szanowny małżonek informował ją w ostatniej chwili, że zostaje dłużej w biurze, więc dochodzi jej jeszcze obowiązek odebrania dziecka. A potem robienie dwóch obiadów, bo przecież … on wraca taki głodny i zmęczony dłuższym pobytem w pracy, że sam nie może odgrzać tego, co mu zostawiła.

Tak więc jej życie przez kilka następnych lat specjalnie się nie poprawiło. Było inaczej, może nawet trudniej, bo doba jakby się znacznie skróciła. Teraz już nawet nie pamiętała, gdzie leży jej – tak kiedyś  kochany instrument. Czy gdyby go znalazła, potrafiłaby na nim jeszcze coś zagrać? Spojrzała na swoje dłonie, znowu szorstkie od płynów, których używała podczas sprzątania. Dawniej smukłe i delikatne palce potrafiły z niezwykłą siłą i energią przesuwać po strunach smyczek. Jak byłoby teraz? A może jednak muzykę nosi się w sercu i ciało nigdy o niej nie zapomina? Nie wiedziała tego. Przestała zresztą ostatnio myśleć na ten temat. Życie toczyło się wartko – dni upływały niepostrzeżenie, a ona dawała swoje przyzwolenie na to, by możliwości przeciekały jej przez palce. „Jak długo jeszcze będę trwała w tym maraźmie?” – zadała sobie nagle w duchu pytanie. Spojrzała Izie w oczy.

- Masz rację. Jestem dorosła i coś mi się też od życia należy – uśmiechnęła się wesoło. – Gdzie
i o której się spotykamy?

- To mi się podoba – Izka spontanicznie pokazała kciuka i odwzajemniła uśmiech. – Przyjadę
po Ciebie. Bądź gotowa jutro na 19.00. Całus! – rzuciła jeszcze, po czym wskoczyła na siedzenie czekającej już od kilku chwil taksówki. Podała adres kierowcy, po czym zadowolona rozsiadła się na tylnym siedzeniu. Cieszyła się na myśl o koncercie. Niewiele brakowało, aby ją ominął.
„Jak to się czasem dziwnie plecie” – pomyślała, przypominając sobie zdarzenia sprzed może 2-3 miesięcy.

***

„Jak dobrze, że nie jestem sama” – pomyślała Aśka, rozglądając się nerwowo dookoła. Nie sądziła, że tyle ludzi zechce – podobnie jak one – pojawić się na tym wydarzeniu. Wydawało się jej, że muzyka wykonywana przez zespół nie należy do gatunku tych, które są zbyt popularne. Udało się jej znaleźć w necie trochę informacji na temat artystów i wysłuchała kilku utworów. Roziskrzonym wzrokiem patrzyła na fragmenty nagrania, na których jeden z mężczyzn grał
na skrzypcach. Były piękne, choć zupełnie nie przypominały tych posiadanych przez nią.
„Jak wiele się zmieniło …” – pomyślała z lekką nostalgią i cichutko westchnęła. Już niedługo będzie miała okazję zobaczyć występ na żywo i może nawet … nie chciała sobie robić nadziei, ale opowieść Izy faktycznie nią potrząsnęła.

- Jak tam? Podekscytowana? – zagadnęła ją w tym samym momencie Iza, jakby szóstym zmysłem wyczuła, że myśli Aśki podążyły w kierunku jej osoby. - Pamiętaj, że po koncercie nigdzie nie uciekamy, tylko idziemy porozmawiać z artystami. Obiecałam Marcelowi, że pojawimy się dziś i znajdziemy czas na pogawędkę. Myślę, że i ty na tym skorzystasz – mrugnęła do niej żartobliwie, po czym odwróciła się w stronę sceny. Właśnie wkraczali na nią muzycy
ze swoimi instrumentami. Aśka dojrzała ten, który przyprawił jej serce o szybszy rytm.
Za chwilę nic nie liczyło się oprócz dźwięków.

Koncert miał trwać 1,5 godziny, ale Aśce wydawało się, że upłynął może kwadrans odkąd popłynęły pierwsze nuty. Siedziałaby zapewne dłużej na swoim miejscu, gdyby nie Iza, która teraz popychała ją nieznacznie w kierunku wyjścia z sali koncertowej. Szła posłusznie przed siebie, starając się wymijać napotykane po drodze osoby. Miała wrażenie, jakby powoli budziła się z jakiegoś snu. Potrzebowała czasu, aby oswoić się z otaczającą ją rzeczywistością. Mechanicznie rozdawała zdawkowe uśmiechy tym, którzy kiwali jej głowami, mniej lub bardziej przyjaźnie. Nikogo oprócz Izy tu nie znała, więc może bardziej witali się z jej towarzyszką, niż
z nią. Nie miało to jednak większego znaczenia. Nie przyszła tu po to, aby nawiązywać nowe znajomości i błyszczeć towarzysko. Miała nadzieję odetchnąć dźwiękami i to się jej udało. Była nimi oszołomiona, ale to było niezwykle przyjemne uczucie.

„Jakbym była na jakimś niezłym haju, albo nieźle ubzdryngolona …” – zaśmiała się mimowolnie do siebie i z tym wyrazem twarzy stanęła nagle „oko w oko” z jakimś wysokim szczupłym mężczyzną. Miał jasne włosy i – co wydawało się jej trochę zaskakujące – oczy w kolorze miodowego brązu, dającego poczucie jakiegoś spokoju, bądź wręcz odprężenia. Na twarzy nieznajomego pojawił się nieoczekiwanie szeroki, radosny uśmiech.

- Iza! Jakże się cieszę, że jednak udało Ci się dziś pojawić na naszym koncercie – wykrzyknął
i lekko odtrącając Aśkę złapał w objęcia jej towarzyszkę. Uniósł ją spontanicznie w górę, czym wywołał cichy okrzyk zaskoczenia, a potem śmiech.

- Puszczaj, Wariacie – Izka próbowała wyzwolić się z silnych, męskich rąk, które wciąż trzymały ją nad podłogą, choć może już nie tak wysoko, jak w pierwszej chwili. – Natychmiast postaw mnie na ziemi, Ogrze – zakomenderowała wesoło, nie przestając się śmiać. – No już, ludzie się
na nas gapią – dodała proszącym tonem.

- No, dobra, dobra … ja tam mam niezłe wytłumaczenie, jakby co – mrugnął do nich porozumiewawczo – jestem Artystą, a wiadomo nie od dziś, że takim jak my … odbija! – roześmiał się spontanicznie. Miło pobrzmiewał jej w uszach ten objaw naturalnej radości. Wrażliwy słuch nie był obojętny na brzmiące w nim ciepłe tony, które mogły świadczyć
o poczuciu humoru i zdrowym dystansie do siebie. Kim był człowiek stojący przed nią?

- Tak w ogóle, to nie jestem dziś sama – Iza postawiona z powrotem na pewnej powierzchni odzyskała dawny rezon. – Chciałam, aby poznała Cię moja bratowa. Joanno, oto Marcel, dzięki któremu właściwie mogłyśmy uczestniczyć dziś w tym pięknym koncercie – dokonała prezentacji.

- Zaiste, cudowne wydarzenie – odezwała się Aśka, podając jednocześnie dłoń właścicielowi oczu o niezwykłym kolorze. – Bardzo dziękuję, to … to … przepraszam, ale chyba wciąż jakoś nie mogę oswoić się z myślą, że tamta muzyczna rzeczywistość jest przeszłością – dodała, uśmiechając się przepraszająco.

- Aśka kiedyś grała na skrzypcach, wiesz? – Izka skorzystała z okazji, aby wtrącić swój komentarz.

- Naprawdę? – Marcel aż się zachłysnął z wrażenia. – Koniecznie w takim razie powinnaś poznać naszego skrzypka. Wreszcie będzie miał komu opowiadać ze szczegółami o zaletach swojego nowego instrumentu. To podobno „ostatni krzyk mody” – mrugnął porozumiewawczo i znowu się roześmiał.
Aśka patrząc na jego twarz miała wrażenie, jakby lubił to robić, nie zważając na przybywające mu przez to, zmarszczki mimiczne. Sympatyczne zresztą. Jak w sumie cała postać. Mimowolnie pomyślała, że chyba drzemie wciąż w niej jakiś taki „urwipołeć”, skory do żartów i psot. Wzbudzał jednak zaufanie. Uśmiechnęła się więc lekko i skinęła głową w podziękowaniu.

- Z przyjemnością zobaczę go z bliska – potwierdziła jeszcze słowami.

- Instrument, czy skrzypka? – prowokacyjnie zapytał Marcel, ciekawy reakcji kobiety. Spodobała mu się od pierwszej chwili. Trochę udawał, że nie wie kim jest. Nie chciał jednak zdradzić się zbyt szybko ze swoimi odczuciami, więc obrał trochę inną strategię. Aby nie wypaść z roli, pozwolił sobie na tę małą zaczepkę, podszytą jednakże humorem.

- To się okaże na miejscu, czyż nie? – roześmiała się wesoło, podchwytując żart. Ujęła go tym. Miał nadzieję, że jest dokładnie taka, jaką odmalowała w jego wyobraźni Iza, gdy wspominała
z kim przyjdzie.

***

- Przypominam, że wyjeżdżam w przyszły piątek na koncert i wrócę pewnie w niedzielę w nocy – usłyszał, ledwo postawiła przed nim parujący talerz zupy. Wziął mechanicznie łyżkę do ręki, myślami błądząc wciąż jeszcze wokół innych spraw. Z pewnością nie związanych z rodziną.

- Gdzie tym razem będziecie grać? Przywieziesz mi pamiątkę? – Maks przełknął i spojrzał
na matkę z ciekawością.

- Postaram się znaleźć chwilę, aby poszukać czegoś wyjątkowego – Aśka uśmiechnęła się
do syna. – Mamy jednak zaplanowanych kilka koncertów w różnych miejscach i trudno spamiętać wszystkie nazwy. Może okażą się na tyle sympatyczne, że kiedyś razem tam pojedziemy? Chciałbyś? – spojrzała na Maksa. Był jej Skarbem. Podporą. Bezgranicznie zakochanym Fanem. Cieszyła się, że choć dorastał i zmieniał powoli w młodzieńca, nie tracił swojej wrażliwości. Szczęśliwie wszedł w „okres nastolatka” dość łagodnie. Przynajmniej ona nie miała żadnych problemów, aby się z nim wciąż dobrze dogadywać. Była mu wdzięczna, że potrafi mimo swoich 13-stu lat tak wyrozumiale podchodzić do jej pasji. W sumie to nawet sam zachęcił ją ponad dwa lata temu, aby odnowiła znajomość ze swoimi skrzypcami. Także on dodawał otuchy, gdy wahała się, czy przyjąć propozycję Marcela i zastąpić w zespole jednego
z muzyków.

- Ktoś będzie Was nagrywał? Szkoda, że nie mogę jechać z tobą – Maks znowu przerwał posiłek.

Podobnie jak on, gdyż nie wierzył własnym uszom. Gdzieś znowu wyjeżdżała? Powoli ogarniała go wściekłość. Myślał, że te jej próby i sporadyczne wieczorne wypady, będące w rzeczywistości koncertami to taki przelotny kaprys. Może nawet chęć odegrania się na nim za to, że coraz częściej urywał się z domu, albo przedłużał pobyt w pracy. Nie sądził, aby znała prawdę. Nigdy zresztą nie musiał się jej tłumaczyć z niczego, co robił. Zawsze był „lekkoduchem”, który jak kot – „spadał na cztery łapy”. Uważał, że takie życie mu się należy, więc brał z niego całymi garściami. Rodzina była ważna, ale najpierw liczyły się jego potrzeby lub zachcianki.
Ktoś mógłby doszukiwać się w tym zachowaniu syndromu tzw. „najmłodszego dziecka”, które przyzwyczajono do tego, że wszyscy mu usługują i jest najważniejsze.

- O czym, wy do cholery mówicie! – nie wytrzymał i uderzył pięścią w stół, wywołując strach
w ich oczach. – Chyba nie chcesz mi wmówić, że poważnie należy traktować tę twoją … ekhm – zaśmiał się ironicznie – „karierę muzyczną”. Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, bo popadniesz
w samo-zachwyt. Może i wystąpiłaś kilka razy przed jakimiś znajomymi Marcela, czy nawet Izki lub Marka, ale nie myśl, że pozwolę ci „szlajać się” po jakiś spelunach, nie wiadomo gdzie … Nigdzie nie pojedziesz – dodał na koniec wierząc, że dobitnie wyraził swoją opinię.

- Po pierwsze nie musisz podnosić głosu. Po drugie nie musisz używać pewnych słów. Po trzecie, co może jest teraz! Najważniejsze … nie będziesz mi dyktował, co mam robić. Szczególnie, że
od dawna zupełnie nie liczysz się z nami. Zachowujesz się niczym gość hotelowy, któremu się wydaje, że jego pieniądze wystarczą na pokrycie wydatków związanych z jego pobytem. Choć wierz mi, że jakbyś miał zamieszkać w takim miejscu ze swoimi oczekiwaniami, to na pewno dużo drożej by cię to kosztowało – Aśka patrzyła mu prosto w oczy, ze spokojem wymieniając kontrargumenty. Zatkało go. Jego potulna zwykle żona nagle śmiała mu się przeciwstawić?

- Nigdzie nie pojedziesz. Koniec dyskusji – wycedził przez zęby, z trudem panując nad gniewem. Dostrzegł jej zaskoczony wzrok, ale zanim otworzyła usta …

- Dlaczego zabraniasz mamie rozwijać jej pasje? – syn niespodziewanie włączył się do rozmowy. – Poradzimy sobie przecież sami. Zawsze możemy odwiedzić ciocię Izę lub dziadków, prawda? – spojrzał na ojca proszącym wzrokiem i uśmiechnął się delikatnie.
W takich momentach tak bardzo był do niej podobny …

- Rób, jak uważasz … - odsunął z hukiem krzesło i wyszedł do przedpokoju. Nie chciał znowu wszczynać awantury, choć wszystko w nim wrzało. Resztki zdrowego rozsądku podpowiadały mu, że „szuka dziury w całym” ze zwykłej zazdrości. Nie chciał jednak dopuścić ich do głosu. Wolał poddawać się emocjom, które coraz bardziej rozpalały jego serce – podobnie, jak ciążące na sumieniu „grzeszki”, które usłużnie podsuwały obrazy żony w ramionach Marcela. Ubrał się szybko. Chciał je zamazać lub usunąć – alkohol nadawał się do tego znakomicie.
Złapał w przelocie klucze i na koniec trzasnął drzwiami.

***

Światła przejeżdżającego ulicą samochodu, wyrwały go z rozmyślań. Spojrzał na trzymaną
w ręku kartkę i raz jeszcze przebiegł wzrokiem po skreślonych piórem słowach …

… kiedy się spalę
w Twoim sercu
gdy się rozwieję
z Twym oddechem
kiedy rozpłynę się
w Twoich myślach -
gdy stanę się tylko
wspomnień echem ...

nie zniknę całkowicie
nie zapadnę się –
głęboko,
jak w wodę kamień
odnajdziesz mnie
w uśmiechach dzieci –
tam właśnie, pozostanę…

Co czuła, pisząc ten wiersz? Kiedy to było? Pytania wirowały mu w głowie. Czy tego chciał, czy nie … pod powiekami i w snach zachował jej obraz – wrażliwej, eterycznej postaci, którą rozkochał w sobie, a potem … unieszczęśliwił. Czuł do siebie niesmak.
Także dlatego, że domyślał się już, dlaczego nie potrafi znieść widoku uśmiechniętej twarzy syna …

Żuławy, okolice Białej Góry - miejsce skłaniające do refleksji