niedziela, 5 stycznia 2020

Był taki dzień ...

Zauważyłam niedawno na profilu mojej ulubionej kawiarni spoza Warszawy - Cafe Pensjonat bardzo sympatyczne podsumowanie ubiegłego roku. Fotografie wraz z krótkimi opisami przypominały różne ciekawe wydarzenia powiązane z tym właśnie lokalem. Ich widok podziałał tak, że nagle sama sięgnęłam pamięcią do dni wyjątkowych dla mnie.
Jednym z nich był 6 grudnia 2019.
Jeżeli myślicie, że to ze względu na „Mikołajki”, to nie do końca tak było. Choć … można byłoby rzec, że pewien prezent od Losu otrzymałam – znowu jechałam do Lanckorony.
Tym razem na zimowy Festiwal „Anioł w Miasteczku”, o czym po cichu marzyłam.

Od kiedy rozpoczęłam bliższą znajomość z Dziewczynami z Rok w Lanckoronie, miałam kilkakrotnie okazję pojawić się w tej uroczej miejscowości. Ta jednak grudniowa wyprawa
z Małgosią i Anią miała inny charakter niż poprzednie. Sympatycy projektu zaglądający
na powyższą stronę zapewne domyślają się już, czego dotyczyła. Tym, którzy nie do końca wiedzą o czym piszę, polecam ten LINK

Wernisaż fotografii projektu "Rok w Lanckoronie" - 7 grudnia 2019

To było naprawdę fantastyczne wydarzenie i bardzo się cieszę, że miałam swój mały udział
w jego przygotowaniu. A zaczęło się tak …


Emocje związane z moim ostatnim w 2019 roku wyjazdem nie pozwoliły mi zasnąć, choć domyślałam się, że czeka mnie pracowity dzień. Taksówka z mojej ulubionej korporacji miała czekać pod blokiem przed czwartą nad ranem i zawieźć mnie na spotkanie z Anią, z którą dalej jechałyśmy na "miejsce zbiórki”, czyli do Małgosi. Grudniowe poranki są jednak szczególne. Słońce często nie ma ochoty na wczesne pobudki, zatem noc dość długo okrywa szczelnie swoim ciemnym płaszczem wszystko dookoła. Na naszej trasie latarnie tylko z rzadka rozświetlały ten mrok, co oczywiście zupełnie nie przeszkadzało ustalać strategii działania moim Koleżankom.


Gdy wcześniej podróżowałyśmy wspólnie – mimo podobnie wczesnej pory „startu” – pojawiałyśmy się na miejscu zwykle wieczorem. Przekonałam się, że okazji do robienia nowych zdjęć Dziewczyny nigdy nie marnują. Tym razem jednak przewidziany był tylko jeden przystanek i to nie na plenery …


Czas mijał niepostrzeżenie i przed godziną 11.00 śmignęła mi tabliczka informująca, że już wkrótce ujrzę znajome widoki. Lanckorona powitała nas zimową aurą i słońcem, jakby cieszyła się na to kolejne spotkanie. Dobrze było znowu ujrzeć Leśny Ogród, choć w zupełnie innej odsłonie. 


Cieszyłam się, że wreszcie zagoszczę u Renaty i Franka. Pierwsza redagowana przeze mnie notatka dotyczyła właśnie tego miejsca, schowanego pośród drzew porastających Lanckorońską Górę. 
Od tamtej pory miałam nadzieję, że kiedyś będę mogła dłużej porozkoszować się klimatem, jaki wspólnie tutaj stworzyli. Już niedługo to małe marzenie miało się spełnić, chociaż nie tak od razu. Tego dnia bowiem więcej czasu spędziłam w starym Dworze u Dagmary i Piotra – to u Nich
po raz kolejny moje Koleżanki organizowały wernisaż swoich fotografii. 

Gosia uprzedziła mnie, że czeka nas bardzo pracowita reszta dnia. Nigdy nie zdarzyło mi się uczestniczyć w takim przedsięwzięciu, zatem miałam nikłe pojęcie o tym, ile wysiłku trzeba włożyć, aby osiągnąć zamierzony efekt. Wkrótce mogłam się o tym przekonać na własnej skórze. Szczęśliwie taki widok pomagał poskromić emocje związane z ferworem przygotowań – może mają rację ci, którzy twierdzą, że „ogień uspokaja”. 

moje ulubione miejsce we Dworze w Lanckoronie

Podobnie działały na mnie dźwięki muzyki, którą włączył nam Piotr. W takiej atmosferze, jak również z takimi ludźmi, z jakimi pracowałam żadne wyzwanie nie wydaje się takie straszne. Patrzyłam na stare ściany Dworu i próbowałam sobie wyobrazić, jak będą prezentować się
na nich wybrane zdjęcia. Dziewczyny chciały – oprócz tematycznej anielskiej ekspozycji na stojakach – pokazać choć część tych, które można było podziwiać w Piwnicy pod Baranami (wystawa we wrześniu 2019). Klimatyczne wnętrza Dworu świetnie się do tego nadawały.


Musiałam jednak poskromić trochę swoje rozmarzenie. Podział zadań został ustalony i miałam swoje własne. Było nim przycięcie wydrukowanych opisów i dołączenie ich do zdjęć. Szczęśliwie dla mnie – choć nie mam nic przeciw nożyczkom – Piotr znalazł urządzenie, które pomogło mi dość sprawnie uporać się z wyzwaniem. Wierzcie mi, że szybko doceniłam walory niezawodnej … gilotynki.



W tym samym czasie Gosia z Asią i Anią układały według określonego schematu wydrukowane zdjęcia, a potem pracowały w skupieniu obmierzając i dopasowując fotografie do ramek.




Po paru godzinach, dzięki pomocy naszego Gospodarza można było na ścianach wyeksponować część zdjęć.


Powiem Wam jednak, że zawieszanie ich na specjalnej siatce wcale nie okazało się takie proste. Czujne oko Małgosi wyłapywało wszelkie nieodpowiednie odstępy między fotografiami. 
Cóż mogę rzec ponad to, że … oj, nie jest łatwo zadowolić Perfekcjonistę. 


A gdy już udało się to zrobić, nadszedł czas na ustawienie zdjęć na stojakach.


Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że ta czynność wcale nie okazała się prostsza. Odkręcanie i przykręcanie śrubek w deszczułkach przytrzymujących zdjęcia w ramkach było nie tylko żmudną pracą, ale czasem wymagało też sporej siły. Kolejne godziny mijały i nagle okazało się, że piątek dobiega końca. 

Byłam skonana, ale gdy rozejrzałam się wkoło wiedziałam, że było warto. 

Końcowy efekt wspólnej pracy

Anioły z Powązek zagościły w Lanckoronie

"To był naprawdę niezwykły dzień ..." - powtarzałam sobie w myślach, siedząc jeszcze jakiś czas przy cudownie ciepłym piecu.





niedziela, 22 grudnia 2019

Udana Premiera

Niekiedy w mojej głowie pojawiają się myśli, które mam potrzebę zanotować. Bywa, że przyjmują formę wierszy, choć daleko mi do talentu mojego Literackiego Eksperta – Tadzia  (projekt „Zabawa z Piosenką”) lub Zosi , której twórczość nierzadko inspirowała zaprzyjaźnionych muzyków do oprawienia słów w dźwięki. Nie uważam się za wielbicielkę poezji, aczkolwiek lubię czasem zaglądać na Ich fejsbukowe profile. Potrafią zatrzymać mnie w pędzie codzienności i nierzadko na dłużej zadumam się nad przekazywanymi przez Nich odczuciami. Podobnie jest z utworami mojego kolejnego Znajomego – podziwiam sposób, w jaki odmalowuje emocje bliskie niejednemu z nas.

Wiem, że Robert czasem uczestniczy w wieczorach poetyckich – przy okazji zapraszam na jeden z najbliższych, który jest zaplanowany na 3 stycznia 2020.
Nie miałam jednak do tej pory sposobności wziąć udziału w tych, na które mnie zapraszał. Gdy jednak niedawno wspomniał, że rozpoczął współpracę z nieznanym mi zespołem Sunset Bulvar, który miał mieć 20.12.2019 swój koncert – zaciekawił mnie.

Zdjęcie ze strony zespołu, promujące grudniowy koncert

Na tyle, że postanowiłam tym razem zrobić wszystko, aby się pojawić w grudniowy piątkowy wieczór w lokalu o sympatycznej nazwie „La Lucy" .
Co mnie najbardziej w tej propozycji zaintrygowało?
Informacja, że wykonawcy przymierzają się do wydania płyty z utworami, do których słowa napisał właśnie Robert. Czyli coś bliskiego idei projektu „Zabawy z Piosenką”.

Koncert zgromadził całkiem spore grono ludzi – jak to zwykle bywa, głównie znajomych zespołu i autora tekstów. Takie wydarzenia to w końcu świetna okazja do towarzyskich spotkań. Przyznam, że z niecierpliwością czekałam na moment, w którym muzycy podejdą do swoich instrumentów.


W sieci znalazłam kilka coverów w ich wykonaniu. Już wtedy moją uwagę zwrócił głos wokalistki. Mocny, a jednocześnie niezwykle przyjemny dla ucha. Niedługo mogłam się przekonać osobiście, jaki talent drzemie w artystach. Ich interpretacja znanych piosenek okołoświątecznych – tego bowiem dotyczyła pierwsza część koncertu – bardzo mi się spodobała. Podziwiałam skupienie gitarzysty, zaangażowanie basisty, wspaniały głos wokalistki i energię perkusisty. Szczególnie ten ostatni bardzo mnie zadziwił. Pierwszy raz w życiu widziałam kogoś, kto zamiast pałeczek używa własnych rąk i potrafi stworzyć takie efekty przy mocno ograniczonym sprzęcie.


Druga część wydarzenia była dla mnie kolejną ucztą. Co prawda nie dosłyszałam wszystkich słów napisanych przez Roberta – a nie ukrywam, że byłam bardzo ciekawa tekstów – jednak całość zrobiła na mnie wrażenie. Każda z pięciu zaprezentowanych piosenek miała swój własny urok i naprawdę się cieszę, że miałam okazję uczestniczyć w tak wspaniałej premierze. Jeden z utworów udało mi się nagrać i od piątkowego wieczoru lubię do niego wracać. Mam nadzieję, że zespół nie ustanie w pracy nad swoim autorskim materiałem i za jakiś czas będzie można wziąć do ręki ich płytę. Ja na pewno chętnie wejdę w jej posiadanie i z przyjemnością będę się pojawiać na kolejnych koncertach.

Od lewej: Robert Baranowski - autor tekstów, gitarzysta, wokalistka i basista


bo kiedy wrażliwość
ujętą w słowa
otoczą sobą
instrumentów dźwięki
wtedy to właśnie
mogą się narodzić
zupełnie nowe
niebanalne piosenki


Dziękuję Wam za ten wspaniały wieczór

wtorek, 3 grudnia 2019

"zostań ze mną"

Uwielbiam pisać.
To jak podróż w nieznane - nigdy nie wiadomo, gdzie się dotrze i kogo spotka po drodze, choć ...
najbardziej prawdopodobną towarzyszką tych wypraw jest "Wena". A ta bywa raz przychylna, a innym razem dość kapryśna.
Dlaczego o tym piszę?
Ten utwór i to zdjęcie mają bowiem swoją własną opowieść.
Można ją poznać (czytając cały wpis) lub stworzyć własną - wybór pozostawiam Tym, którzy mnie tu ponownie odwiedzą.

A oto opowieść ...

Moje Koleżanki z projektu "Rok w Lanckoronie"  kończą przygotowania do swojej ostatniej w tym roku wystawy - nadmienię, że Ich fotografie od dawna wzbudzają mój zachwyt. Najbliższa jest organizowana w ramach kolejnego Zimowego Festiwalu "Anioł w Miasteczku". Jak się można zatem domyślać, motywem przewodnim tego wydarzenia będą oczywiście ... Istoty z Nieba.
Podczas wernisażu (7 grudnia 2019 o godz. 11.30) zostaną zaprezentowane zdjęcia, które powstały w ramach wspomnianego projektu. Ale ... 
/ napiszę to w sekrecie /:
Dziewczyny - Małgorzata Gajos, Anna Gawryszewska i Joanna Przygodzka lubią zaskakiwać gości na swoich wydarzeniach i mają dla nich zawsze jakieś niespodzianki.

Oto jedna z nich - fotografia Małgosi, którą ja miałam przyjemność otoczyć własnymi słowami. Ciekawe, jakie emocje wzbudzi to połączenie u Tych, którzy przybędą na wernisaż do starego - niezwykle klimatycznego - lanckorońskiego Dworu.


kolejna noc
maluje nasz świat
ciemnymi kolorami

kolejny dzień
straszy pytaniem –
co teraz będzie z nami?

przychodzę więc
do Ciebie –
z nadzieją …
że oddam Ci
wszystkie swoje lęki

a Ty z uśmiechem
choć
ciągle milcząc …
odbierzesz je
znowu!

foto: Małgorzata Gajos - Anioł z warszawskich Powązek, który zawita do Lanckorony na wernisaż projektu "Rok w Lanckoronie" (grudzień 2019)
Na zakończenie dodam, że Małgosi od samego początku (chwili zachowania w kadrze obrazu) grały w sercu takie dźwięki: "Zostań ze mną" 

niedziela, 1 grudnia 2019

jest Nadzieja ...

Co prawda nie odwracała głowy na widok wózków z bobasami i nie krzywiła się, napotykając na swej „drodze dojrzałej Kobiety” dzieci od 3 lat wzwyż, ale … w duchu cieszyła się, że te wczesne lata macierzyństwa ma już dawno za sobą. Owszem, były to piękne momenty na ścieżce jej życia, ale na tamte czasy. Nie na te, obecne. Poza tym, jak mogłaby się nimi cieszyć bez … - lekki skurcz chwycił ją za gardło i szybko odbiegła myślami w zupełnie inną stronę.

Listopad zbliżał się, przypominając o sprawach, o których starała się na co dzień nie pamiętać. Wywoływały niepotrzebne zmiany nastroju. Nie chciała tego. Czuła, że musi wreszcie zamknąć ten rozdział i rozpocząć nowy. W końcu czające się za ramieniem losu pół wieku nie musiało być takie straszne. A może miało jakąś magiczną moc. Może była to jakaś czarodziejska liczba. Chciała w to wierzyć. Stała bowiem już zbyt długo na „rozstaju”. Należało się wreszcie ocknąć, a przynajmniej podjąć ostateczną decyzję, dokąd iść. Westchnęła dramatycznie. Wygodna kanapa, z której tak się cieszyła, teraz wydawała się zbyt ogromna na jej potrzeby i przez to także … pusta. Oczywiście w tej rzeczywistości, bo w jej równoległej „alternatywie” – wyglądało to zupełnie inaczej.

„Skąd przyszedł jej do głowy pomysł, aby mnie zabrać do ZOO?” – to pytanie uparcie krążyło wokół jej głowy, choć minęła niecała godzina od momentu zakończenia rozmowy z córką. Nurtowało ją, bo dawno nie miała tyle problemu, aby domyślić się motywów działania swojego dziecka. Jedynego dziecka. Następcy. „Następczyni” – automatycznie poprawiła się w myślach. Ona swoje zadanie wykonała, choć nie było proste. Była zdziwiona tym, że się jej udało, bo jeszcze te … trzydzieści lat temu nie dopuszczała możliwości, że się na to zgodzi. Buntowała się. „Zmieniaj to, co jest możliwe do zmiany, a z tym, czego zmienić w danej chwili nie możesz, nie walcz. Przyjdzie czas, że Twoje „puzzle przeznaczenia”  wskoczą na odpowiednie miejsca. Pamiętaj, że Kobiety w naszym Rodzie są silne” – mawiała jej, dawno już nie żyjąca prababcia. Olimpia odnosiła czasem wrażenie, że tylko Ona chciała ją zrozumieć tak naprawdę. Jakby łączyła je wyjątkowo silna moc – taka, która zdarza się wyłącznie w opowieściach snutych w gronie mniejszych lub większych społeczności. Czuła, że prababcia Marianna kocha ją tak, jak nikt inny by nie był w stanie ...

Dla niej, było niemal cudem, że staruszka dotrwała tak sędziwego wieku, jak 103 lata, zachowując jasność umysłu lepszą, niż ludzie o połowę młodsi. Te jej kojące zielone oczy pozostały bystre do ostatniego oddechu. Olimpia wiedziała to najlepiej. W końcu była przy tym, gdy najstarsza w rodzie zamknęła na zawsze rozdział życia swojego ciała na tym świecie. Co do ducha, to Ola – jak lubiła skracać swoje imię – nie była pewna. W rodzinie od dawna wyznawano teorię reinkarnacji, a magia oplatała ich mniej lub bardziej delikatnie. Ona sama też miała pewne „moce”. Jednakowoż, nie lubiła ich używać za często. Nie wszystkie w Rodzie potrafiły to uszanować, a od zrozumienia dzieliła je niemal przepaść. Trzymały się jednak przekazywanych z pokolenia na pokolenie zasad. One co prawda też musiały się trochę zmieniać, bo świat szedł naprzód, a ludzie wciąż żyli nadzieją odkrycia wszystkich tajemnic wszechświata.  Szkoda, że nie zastanowili się, co będzie wtedy, gdy je rozgryzą … Poza tym źle się czuła z myślą, że mogłaby manipulować życiem tych, którzy byli inni od niej. To byłoby bardzo nie w porządku wobec nich. Czasami dopuszczała jednak odstępstwa od wpojonych tradycji. Najczęściej robiła to w jakimś szczytnym celu – oj, tak … wtedy nie miała skrupułów. Potrzebowała czasem pomóc tym, których lubiła, szanowała i kochała.

„Co się stało, że zadzwoniła tak nagle? Czyżby … ?” – kolejne pytanie bez odpowiedzi, niebezpiecznie zawisło w powietrzu. Po chwili jednak słaba nadzieja, która zakiełkowała w jej sercu, poczuła się trochę pewniej i zaczęła zagarniać coraz więcej miejsca – także w głowie. „Cóż, nie dowiem się tego, jeśli zostanę w domu”- pomyślała i spojrzała na stojący na szafce pękaty zegar. Lubiła go, choć budził też trochę bolesnych wspomnień. Miała półtorej godziny, aby podjąć ostateczną decyzję. Wstała z kanapy i wyjrzała przez okno. Niebo szykowało jakieś niespodzianki. Czuła to. Słońce droczyło się z chmurami, a może przeciwnie – to one z nim. Do tego wszystkiego jeszcze wiatr nie mógł się chyba zdecydować, czy chce mu się angażować w te „przepychanki” na nieboskłonie, czy jednak nie. Westchnęła raz jeszcze, po czym ponownie usiadła na kanapie. Głowa niby w obłokach, ale w otoczeniu stad różnych myśli. Była tym zmęczona. Nie chciała już doznawać zbyt gwałtownych emocji. Czyżby powoli przekraczała jakąś magiczną granicę? A może jednak traciła siły z zupełnie innych powodów? Długo trwało, zanim przyznała przed samą sobą, że ostatnio brakowało jej motywacji. Do czegokolwiek …


„Co ja sobie myślałem? Wariuję chyba na stare lata” – Olaf stał przy wejściu do Ogrodu, czekając wraz z innymi, aby kupić bilety. Kolejka posuwała się wyjątkowo wolno, choć niby były czynne dwie kasy. Ta powolność nie byłaby w sumie nawet taka zła - dawała szansę, aby odwlec moment zawodu. Jednak towarzystwo dwóch rozbrykanych kilkulatek, do którego nie był specjalnie przyzwyczajony, był trudny do zniesienia. Rozglądał się więc nerwowo nie wiedząc, czy i jak radzić sobie z czasem. Nie był przyzwyczajony do odmowy ze strony kobiet. Nawet tych w jej wieku. Miał świadomość, że jest wciąż całkiem atrakcyjnym mężczyzną. Na różnych polach – wyglądu, tężyzny fizycznej, doświadczenia, majętności i … czaru, który niewątpliwie posiadał, jak każdy facet w jego Rodzie.

Był dumny ze swojego pochodzenia. Na tyle, że kiedyś to uczucie uderzyło mu lekko do głowy i się totalnie zapomniał. „Dałeś się ponieść, stary” – zwrócił się w myślach, do samego siebie. Wzrok automatycznie powędrował na podskakującą obok niego jedną z dziewczynek. Miał podejrzenie, że jego wnuczka w jakiś przedziwny sposób i wbrew niejako naturze, przejęła część rodowej mocy. Była inna. Fascynowała go. Może dlatego tak chętnie zgodził się na odnowienie swoich kontaktów z córką. Dzięki nim miał możliwość obserwowania Zuzy. Co zrobi z tą wiedzą? Jeszcze nie wiedział.

Zadumał się na chwilę. Nagle poczuł delikatne szturchnięcie mężczyzny w zbliżonym do siebie wieku, stojącego za nim wraz z podobnym kilkulatkiem – ale jednak tylko jednym. Na dodatek - chłopcem. Co prawda lekko naburmuszonym lub wręcz urażonym faktem, że on tyle musi czekać wraz z innymi, ale jednak jakimś męskim potomkiem. Pomyślał o Łukaszu, ale zaraz uwaga skupiła się na poprzednich rozważaniach. Co go opętało, aby dobrowolnie zgodzić się na spędzenie sobotniego wczesnego popołudnia w towarzystwie czyichś przyszłych żon? Te małe kobietki mogły się kiedyś przecież nimi stać. Zadrżał. Sam nigdy się nie ożenił, choć niewiele zabrakło, by zmienić ten status. Przynajmniej kilka razy.

Jak automat podszedł do kasy i uiścił stosowną opłatę. Za chwilę miał przejść ciężką próbę. Rozejrzał się po raz ostatni dookoła, po czym podał bilety mężczyźnie przy wejściu. Ten uśmiechnął się do całej trójki i życzył miłego pobytu. Olaf westchnął. Jak się można było domyślać, obie dziewczynki ledwo przekroczyły próg ZOO, pobiegły do najbliższego wybiegu. Był prawie pewny tego, że nie było dla nich aż tak istotne, kogo tam znajdą. Liczyło się tylko to, że będzie to po prostu zwierzątko. Żywe, tajemnicze, może nawet pierwowzór bohaterów jakiegoś filmu lub zabawkowych bożyszczy małych kobietek. W sumie jednak nie było w tym nic złego. Uważał, że najszczęśliwszy okres życia każdego niemal człowieka, to zapamiętane wspomnienia z dzieciństwa. On sam w ich wieku wierzył w różne dobre postacie. Jasne, zdecydowanie inne od tych dzisiaj prezentowanych na ekranach różnych nośników elektronicznych, ale … gdzieś tam zawsze pozostają jakieś punkty styczne. Na pewno tak było i tym razem.

Choć przekroczył „półwiecze”, nadal potrafił przywołać wspomnienia z tamtych lat – wyjątkowo szczęśliwych okresów jego życia. Teraz miewał jego zaledwie namiastki. Nie chciał jednak narzekać, tylko starał się jak najbardziej świadomie cieszyć tymi chwilami. Najważniejsze, że mógł wciąż ich doświadczać. Rozumiał więc te dwie drobne panienki. Może dlatego zgadzał się czasem, by owijały go wokół swoich szczuplutkich paluszków. Na dodatek, nic nie chciał z tym robić – rozczulał go widok słodkich dziecięcych minek, a ich sporadyczne „damskie fochy” bardziej rozśmieszały, niż irytowały. Pozwolił więc – im na radość i swobodę, a sobie na to, aby jednak delikatnie lustrować wzrokiem otoczenie.

Nie miał numeru jej telefonu – jakoś nie złożyło się, aby z prawdziwą galanterią go zdobyć. A on miał się za 100% gentelmen’a. Tak był wychowany. Z tego choćby względu dopuszczał możliwość, że nie potraktuje propozycji wspólnej wycieczki poważnie. Nie zamierzał jej podrywać – coś mówiło mu, że nie zasługuje na taką przygodną znajomość z nim. Nie chciał jej w żaden sposób skrzywdzić, a to czasem mu się jednak zdarzało – brakowało mu niekiedy świadomości skutków własnych wyborów. Tym niemniej coś jednak „zmusiło” go do tego, aby rozstając się z nią poprzedniego dnia, wyjść z taką właśnie propozycją – spędzenia wspólnie paru sobotnich godzin.

Otrząsnął się ponownie z rozmyślań. Należało zaopiekować się dzieciakami, które oczywiście już pobiegły gdzieś dalej. Gdzie? Rozejrzał się. Nie był zdenerwowany tym ich zniknięciem tak, jak wczoraj, w przypadku Zuzki. Zaaplikował sobie mały wdech i ruszył drogą ozdobioną strzałkami. Okazało się, że dokonał właściwego wyboru, gdyż już po chwili ujrzał swoje podopieczne przed klatką z jaszczurkami.
- Oli, zobacz jakie one śmieszne! – cienki głosik wydobył się z jednej z postaci i poczuł małą rączkę, ciągnącą rękaw jego sztruksowej marynarki.
- A co takiego w nich zabawnego? – Olaf lekko się wzdrygnął. Nie był pewien, czy tę reakcję wywołał zwrot, którego użyła wnuczka, czy to obraz gada tak na niego podziałał. Nerwowo zaczął obracać w myślach tytuły dziecięcych bajek. Od niedawna namiętnie je zgłębiał, aby móc w jakimś momencie zaimponować Zuzce. Żaden niestety nie kojarzył mu się z jaszczurką.
- Dziadku – Zuzka zdała sobie nagle sprawę, że lekko przesadziła ze swoją bezpośredniością wobec starszej od siebie osoby. Refleksja przyszła na szczęście wystarczająco szybko. Zanim Olaf wydobył jakikolwiek dźwięk z siebie, już złapała go drugą rączką za rękaw. Musiała jakoś odwrócić jego uwagę od siebie. W końcu nie zamierzała odkrywać, bądź co bądź obcemu sobie mężczyźnie własnych tajemnic. Niby był jej dziadkiem, ale tak naprawdę pojawił się w jej życiu zaledwie pół roku wcześniej. Mama nigdy o nim nie opowiadała. Wyjątkowo umiejętnie też wykręcała się od udzielenia określonej i jasnej odpowiedzi na pytania o niego. Próbowała jeszcze wypytać babcię Tessę, czyli matkę swojej mamy, ale ta też jakby … „nabrała wody w usta”.
Niekiedy odnosiła wrażenie, że te wszystkie rodzinne lub rodowe tajemnice muszą pozostać ukryte przed nią tak długo, aż osiągnie pewien wiek. Tylko nie była pewna, ile to mogło być właściwie lat. Dziesięć? Piętnaście? Osiemnaście? Nie mogła się doczekać, kiedy nadejdzie jej dzień i smak „dorosłości” pozna i ona. Zamrugała szybko powiekami i skupiła się na Olafie. Czuła, że jest inny i to sprawiało, że starała się jeszcze bardziej kontrolować swoje zachowanie.
– Tym razem chodzi o postać z książki. Takiej całkiem niezwykłej… Wiesz dlaczego? Ta książka naprawdę pomaga. A główna bohaterka nazywa się …. – nagle jej słowa zostały zagłuszone przez pisk koleżanki. Na szczęście wyłącznie z zachwytu co prawda, ale jednak dźwięk rozproszył go na tyle, że nie był pewien, czy dobrze zrozumiał imię postaci, której trzecia część przygód miała wkrótce ukazać się na rynku wydawniczym. Zresztą teraz ważne było tylko to, że zwierzątko podbiło jej serduszko. Podejrzewał, że uważała je za niezwykle przyjazne małym ludziom. Takie w końcu bywają bajki dla małych dzieci, wyczarowują im zawsze takie opowieści, w których można liczyć na szczęśliwe zakończenie.
Może znowu zamyśliłby się na dłużej, gdyby naraz powietrze nie zawirowało od przeciągłego skrzeku papug w oddali. Dziewczynki, jak na sygnał odwróciły się i pobiegły w tamtą stronę. Nie miał więc czasu na zastanowienie. Pożegnał wzrokiem jedną z „gadzin” i skierował kroki do klatek, skąd dochodziły nawoływania tych barwnych ptaków. W jego ocenie niesamowicie pojętnych – miał kiedyś okazję przekonać się, jak szybko potrafią się uczyć.

„Muszę zobaczyć na własne oczy tę jaszczurkę. Poszperam w necie w wolnej chwili.” – przyrzekł sobie w duchu. Przytomniejszym wzrokiem objął najbliższe otoczenie Ogrodu i wtedy … Raptownie się zatrzymał, zapominając zupełnie o wszystkim, co zaprzątało jego umysł chwilę temu. Kątem oka dostrzegł ją wśród innych. Przynajmniej taką miał nadzieję. Chciał jej podziękować za pomoc Zuzce – w końcu wcale nie musiała tego robić. Wyglądała tego dnia na zmęczoną, a jednak nie odmówiła prośbie małej dziewczynki. Najbardziej chyba ujęła go … jej kruchość, pod którą niewątpliwie czaiła się jakaś bliżej nieokreślona moc. Czuł to. Ta siła przyciągała go do niej. Zdjął słoneczne okulary, aby mieć lepszy widok. Tak, niewątpliwie zbliżała się do niego.

Nie była jednak sama. Towarzyszyła jej równie wysoka, ale trochę starsza kobieta. Siostra? Przemknęła mu ta myśl przez głowę, bo łączyło je pewne podobieństwo w rysach twarzy, figury, sposobie poruszania się. Szły obok siebie, obydwie niezwykle piękne. Zajęte rozmową. Dużo by dał, aby dowiedzieć się o czym tak rozprawiały z uroczymi uśmiechami na swoich delikatnych obliczach. Słońce oświetlało ich sylwetki od tyłu, nadając im jakiegoś magicznego blasku. Przypominały mu Anioły, które nagle zeszły z niebios, aby wypełniać swoje "powinności" wobec ludzi. Chciał jak najszybciej przywitać się z nimi i poznać bliżej towarzyszkę Meli. Musiał jednak najpierw odnaleźć dziewczynki. Miał nadzieję, że jednak zostanie zauważony – podniósł wysoko rękę i pomachał nią energicznie. Potem szybko się odwrócił i odszedł.

„Od dziś kocham papugi najbardziej ze wszystkich ptaków” – obiecał sobie zmianę poglądów po tym, jak ujrzał Zuzkę i Majkę przy klatkach. Fakt, że paleta kolorów ptasich strojów zasługiwała na podziw. Szczególnie w oczach kobiet - nawet tych bardzo małych. Tylko, że nigdy nie było wiadomo, jak długo może on potrwać. Zachwyt pojawiał się znienacka i znikał równie szybko. Trudno było go utrzymać dłużej, niż kilka chwil. Czasem obserwował zachowania innych dzieciaków i coraz częściej dochodził do wniosku, że te małe żywiołowe postacie są z innego świata. Nie nadążał za nimi. Taka była prawda.
- Zuzka, a może wrócimy do jaszczurek? – zaproponował znienacka.
- Eeee … nie, tu jest ciekawiej – odezwała się, nie odrywając wzroku od jakiegoś większego ptaszyska.
- Majka, a może ty chciałabyś zobaczyć raz jeszcze bohaterkę tej książeczki? – postanowił się nie poddawać, tylko zmienić taktykę.
- Cziczi? – Majka „złapała przynętę” i na moment oderwała wzrok od ptaków. – Nie, jednak też podziękuję – odpowiedziała i powróciła do papug.

„No, masz … i co mam teraz zrobić?” – zmartwił się brakiem planu. Ten stan smutku szybko na szczęście rozproszył dźwięk słów i delikatny dotyk, który poczuł na ramieniu. Mela najpierw przywitała go serdecznie, a potem zaczęła mu przedstawiać tajemniczą nieznajomą. Na tych komunikatach pragnął skupić się najbardziej. Musiał przecież dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Od chwili, gdy ją zobaczył w promieniach jesiennego słońca, jakaś struna drgała wciąż w jego sercu i umyśle. To uczucie nie było mu znane i aż zabrakło mu na moment tchu. Wzruszenie odebrało mu na ułamki sekund jasność umysłu. Jeszcze bardziej zaczął się obawiać. Najbardziej tego, że ta kobieta nie zwróci na niego uwagi lub – co gorsza, dostrzeże w jego oczach dotychczasową „płytkość” relacji z płcią przeciwną. „Ciążą stare grzeszki, co?” – sumienie nieoczekiwanie poderwało głowę i nie dawało o sobie zapomnieć.

- Ach! Cóż za wspaniała niespodzianka! – wykrzyknął tylko teatralnie, aby zwrócić swoim zachowaniem zainteresowanie Zuzki. Czuł, że „odsiecz” ze strony wnuczki jest mu teraz wręcz niezbędna. W końcu więzy krwi coś powinny i dla niej znaczyć, czyż nie? Miał taką nadzieję.
Nie zawiódł się. Dziewczynka widząc swojego „żołędziowego Anioła” – bo taki przydomek zyskała młodsza z kobiet od dnia poprzedniego – oderwała się od papug i uradowana zawisła jej na szyi. Dobiegł go jeszcze przenikliwy pisk, aż ponownie zabolały go uszy. Mimowolnie wykonał ruch, aby ochronić te swoje wyjątkowo wrażliwe na dźwięki części ciała. Nie uszło to uwadze starszej z kobiet, która na ten gest lekko się uśmiechnęła. „Pierwsze lody” zostały przełamane. Potem, nie wiadomo kiedy, minęły dwie godziny.

Dostrzegł, że dziewczynki powoli traciły siły. Należało więc pomyśleć o zakończeniu sobotniej wycieczki. Olaf czuł się rozdarty. Sam odczuwał pewne zmęczenie, a jednocześnie pragnął pozostać dłużej w towarzystwie Olimpii. Jak się okazało nie starszej siostry Meli, a matki. To zwiększało szansę na kontynuowanie znajomości. Byli bardziej zbliżeni wiekiem, mogli mieć podobne doświadczenia życiowe – zauważył, że nie nosiła obrączki, tylko drobny, wręcz skromny pierścionek na serdecznym palcu lewej ręki. Liczył, że ten dzień nie zakończy tworzącej się relacji. Chciał więcej.


Miała świadomość jego zewnętrznej atrakcyjności, a także i tej … wewnętrznej. Na początku była trochę zła na córkę, że nie zdradziła jej prawdziwych motywów wspólnego wyjścia. Potem jednak obecność rezolutnej wnuczki Olafa i jej koleżanki osłabiła tę emocję. Z każdą minutą wspólnego spacerowania po Ogrodzie przekonywała się też do mężczyzny. Mimo początkowych obaw nie miała poczucia, że stosuje jakieś „tanie chwyty”, aby ją poderwać. Nie dla niej samej oczywiście, tylko tak bardziej chyba dla … sportu.

Zdarzało się jej poznawać podobnych facetów. W ich źrenicach można było dostrzec, że mimo upływających lat, wciąż mają tą samą - niezrozumiałą potrzebę. Udowadniania sobie i innym, że ich urok wciąż działa na kobiety. Nie szukała takich znajomości. A może wciąż nie była gotowa na żadne. Choć coraz częściej dokuczało jej poczucie osamotnienia. Nie była do tego stanu przyzwyczajona. Potrzebowała towarzysza podróży. Kogoś, przy kim mogłaby swobodnie się czuć, wyrażając swoje opinie lub opowiadając o swoich planach. Bo takowe znowu miała. Dość ambitne zresztą.

Do niedawna traktowała pojawiające się w jej życiu zmiany, jako karę. Nie wiedziała co prawda, z jakiego powodu miałaby ją otrzymać od losu, ale … z odczuciami trudno było walczyć. Za dużo spraw poszło nie tak. Inaczej je sobie wymarzyła. Ukochane mieszkanie przestało cieszyć, choć nadal lubiła do niego wracać, by odnajdywać tam kojącą, ale ulotną obecność Piotra. Praca, którą sobie wybrała, zaczynała coraz bardziej męczyć. A przecież do emerytury pozostawał jeszcze całkiem pokaźny „szmat czasu”. Wizja tkwienia w tym samym miejscu przez kolejne lata, a może i kolejną dekadę jej życia, przerażała. Nieznane pociągało.

Z bilansem coś było jednak nie w porządku. Ciągle coś w nim się nie zgadzało, przynosząc kolejne zaskoczenia. Miała nadzieję, że te najistotniejsze sprawy ułożą się już niedługo. Była gotowa zaryzykować. Tylko, czy wystarczy jej odwagi, aby iść za ciosem i zmienić także coś w swoim życiu prywatnym? Nie była tego pewna. Co prawda, niby wyczuwała, że ten spacer może być dla niej przełomowym zdarzeniem, a jednak … miała masę wątpliwości. Pytanie, czy też prośba Olafa o podanie jakiegoś kontaktu do siebie, wywołała w niej panikę. Zamarła na dłuższą chwilę, a świat jakby zatrzymał się razem z nią. Może nie trwało to tak długo. Wystarczyło jednak, by Mela zadecydowała niejako za nią, dyktując numer jej komórki. Gdy skończyła to robić, filuternie na nią jeszcze spojrzała i puściła oko.

„Jak ja ją wychowałam? Jak mogła mi to zrobić?” – kolejne pytania pojawiały się i znikały, aby ponownie o sobie przypomnieć. Zostawiła w przedpokoju jesienne półbuty i weszła do salonu. Oparła głowę o zagłówek kanapy i przymknęła oczy. Gdy to zrobiła, niemal natychmiast pojawił się pod powiekami obraz Olafa. Leciutko się wzdrygnęła na ten widok i raptownie otworzyła oczy. Podeszła do okna i przystanęła tam na dłuższą chwilę, zapatrzona przed siebie. Natura fascynowała.

Jakiś nagły impuls przywrócił ją do rzeczywistości. Odszukała wzrokiem swój notes z okładką w odcieniu butelkowej, lekko zgaszonej zieleni i otworzyła go na przypadkowej stronie. Sięgnęła po ulubiony długopis i powoli zaczęła dzielić się słowami …

z niepokojem
wyglądam przez okno
obserwując
zmagania słońca z chmurami

- Uda Ci się,
na pewno Ci się uda! -

mruczę pod nosem i …
tylko -
sama już nie wiem
komu
bardziej kibicuję
słońcu, czy sobie …

Foto: Anna Gawryszewska - Pierwszy Oficer na pokładzie projektu "Rok w Lanckoronie", a jednocześnie niezwykle wrażliwa na urok świata Kobieta, która potrafi zatrzymać 'ulotne chwile'



poniedziałek, 25 listopada 2019

w obawie przed ...

Przekręciła klucz i oparła się całym ciężarem swojego, prawie trzydziestoletniego ciała o drzwi mieszkania. Pustego – nie licząc jej osoby – na kolejne dni. Czuła się dziwnie. Nie umiała się zdecydować, jakie właściwie odczucia przeważają w jej sercu. O jej uwagę zabiegały bowiem dwa odmienne stany. Jeden sugerował smutek, drugi natomiast kusił jakąś dziwną euforią. Nie wiedziała, któremu się poddać. Oba walczyły o nią równie mocno. „Żyj tak, jakby jutro miał się skończyć świat” – nieoczekiwanie w głowie pojawiły się dawno zapomniane słowa. Kiedyś były jej mottem, a dziś?

Nagle zapragnęła wreszcie zrzucić z siebie ten ciężar niepewności oraz stresu, jaki towarzyszył jej ostatnio i zawalczyć o siebie. Od dziś, od teraz. Zrzuciła pantofle, nie bacząc na to, że przyzwyczaiły się do pieszczot jej dłoni, troskliwie ustawiających je w osobnej, komfortowej przegródce szafki na buty. Zawiesiła bezwiednie na jednym z wieszaków sweter, nie zwracając uwagi na możliwość trwałych odkształceń, których zwykle unikała. Była tak zaabsorbowana swoimi emocjami, że te kwestie straciły dla niej znaczenie. Usiadła na fotelu i odetchnęła głęboko. Przymknęła na chwilę oczy, a pod powiekami pojawiły się obrazy z ostatniej godziny. Roześmiała się spontanicznie na wspomnienie siebie zbierającej w parku żołędzie. Wychodząc z pracy była zmęczona i przygnębiona. Wtedy nic nie wskazywało na to, że ten stan zmieni się tak radykalnie i to pod wpływem zupełnie obcej dziewczynki. W sumie to właśnie dzięki Zuzi wstąpiła w nią nowa energia i chęć do życia. Postanowiła jej nie marnować. Szczególnie, że obecnie mogła ze spokojem określić siebie mianem „pani swego losu”. Od dziś mogła robić wszystko to, na co w danym momencie naszła by ją chęć.
I właśnie wtedy poczuła, że znów potrzebuje poczuć na swojej skórze ten dotyk. Zerwała się z fotela i dopadła szuflady z bielizną. Jak w transie szukała palcami znajomego materiału. Chwilę później już trzymała go w dłoni, a potem szybko upchnęła w wygrzebanej w szafie torbie wraz z kilkoma innymi akcesoriami. Przepełniała ją radość na myśl, że już wkrótce znowu przekroczy próg miejsca, które przez kilka lat było jej tak bliskie. W pośpiechu pozbyła się krępującej biodra spódnicy i z dziką satysfakcją rzuciła ją w najdalszy kąt sypialni. Nie miała żadnych skrupułów. Usiadła na łóżku i z ulgą ściągnęła rajstopy.
Niestety na niektóre spotkania w pracy była zmuszona przywdziewać taki strój. Podobno dobrze działał na samopoczucie osób uczestniczących w cotygodniowych firmowych zebraniach. „Szkoda, że nie biorą mnie pod uwagę, ustalając takie zasady” – pomyślała, ale tym razem nie gryzła się tą refleksją zbyt długo. Myślami była już gdzie indziej, w biegu zakładając świeżo uprane, ulubione jeansy. Niezależnie od pory potrafiły się do niej idealnie dopasować, a ona czuła się w nich wyjątkowo dobrze. Szybko pożegnała się też ze swoją elegancką bluzką i wskoczyła w jeden z t-shirt’ów przyozdobionych jakimś napisem. W czasach „sprzed Kamila” często zdarzało się jej nabywać jakąś koszulkę z zabawnym tekstem lub rysunkiem. Przywdziewając taki strój odpoczywała od firmowego dress code’u, który ją czasem drażnił. A może była to forma jej prywatnego protestu … Założyła kangurkę w bordowym kolorze, a na koniec wcisnęła do torby ortalionową kurtkę. Nie była pewna co przyniesie jesienny wieczór.
„Lepiej być przygotowanym na wszystko” – pomyślała i znowu spontanicznie się roześmiała. Zamknęła drzwi, a klucz umieściła w zapinanej na suwak małej kieszonce. W pierwszym odruchu chciała podjechać samochodem, ale potem doszła do wniosku, że nie ma ochoty tracić czasu na szukanie dogodnego dla pojazdu miejsca. Szczególnie, że odległość nie była w sumie aż tak wielka. „Krótki spacer i będę na miejscu. Chyba, że złapię jakiś autobus” – rozważała, zjeżdżając windą w dół. Szczęśliwie droga wiodła w tym samym kierunku, więc miała czas, aby podjąć ostateczną decyzję. Nigdzie przecież się jej nie spieszyło. Nieoczekiwanie ta świadomość sprawiła jej przyjemność. Uśmiechnęła się do siebie. Wyszła z bloku i pomaszerowała przed siebie. Chwilę później w zasięgu jej wzroku pojawił się autobus. Wybór sposobu dotarcia na miejsce nasuwał się więc sam.
Droga człowieka i maszyny przecięła się w tym samym momencie, nie wymagając od żadnego z nich specjalnego dopasowania. W środku pozostało kilka wolnych miejsc. Poczuła, że jednak musi choć na chwilę usiąść. Z wrażenia, że znowu robi coś pod wpływem impulsu, przezwyciężając wypracowaną przez ostatnie trzy lata przewidywalność. Kamil lubił mieć wszystko zaplanowane i nienawidził wręcz  „spontanu”. Niemal histerycznie reagował na wszelkie zmiany, które zaburzały jego ustalony porządek dnia. A ona, nie wiedzieć czemu zgodziła się funkcjonować jak on. Stworzyła sobie własny scenariusz i trzymała się go uparcie, nie zdając sobie sprawy, jak wiele traci z życia. Słowa przyjaciółki – z którą notabene coraz rzadziej się spotykała – że zaczęła działać jak automat, kwitowała zwykle prychnięciem i odpychała od siebie jak najdalej. Teraz natomiast uświadomiła sobie bezsens własnego zachowania ze zdwojoną siłą. Zdecydowanie należało przeredagować swoje życie. Dziś, teraz, już. Była z siebie dumna, że właśnie to robi. Uśmiech ponownie ozdobił jej twarz.

Był zmęczony. Dobrze, że tym razem udało mu się przed 19.00 wyrwać z biura. Marzył, aby wreszcie zdjąć z siebie marynarkę, koszulę oraz krawat i wygodnie umościć się na kanapie, odpalając telewizor. Myśl, że w lodówce czeka na niego zimne piwo, dodawała otuchy. Miał mieszkanie tylko dla siebie, co oczywiście miało swoje minusy – szczególnie, gdy wspomniany sprzęt świecił pustkami na półkach, bądź dla odmiany straszył widokiem sera zmieniającego barwę jak kameleon lub jakiegoś warzywa, które nie wiadomo kiedy zmniejszyło radykalnie swoją objętość. Trzeba jednak przyznać, że te sytuacje zdarzały się coraz rzadziej.
„Jutro trzeba będzie znowu wybrać się na jakieś zakupy” – pomyślał w chwili, gdy autobus zatrzymał się na jednym z przystanków. Usłyszał, że drzwi się otworzyły, a potem ktoś lekko otarł się o jego kolano, sadowiąc naprzeciwko. Dopiero jednak po dłuższej chwili oderwał wzrok od widoków za szybą i beznamiętnie zwrócił twarz w stronę ‘intruza’. Nie przewidział, że poświęci postaci więcej uwagi, niż zwykle w takich sytuacjach i że będzie świadkiem fascynującej przemiany, dokonującej się na jego oczach. Twarz nieznajomej mu kobiety, rozświetlił bowiem nagle  uśmiech – jeden z piękniejszych, jakie zdarzyło mu się ostatnio oglądać. Zapatrzył się, tracąc na jakiś czas kontakt z rzeczywistością. W pewnej chwili nieznajoma złapała leżącą na jej kolanach torbę i skierowała się do drzwi. Z zaskoczeniem, ale i ulgą stwierdził, że to również jego przystanek. Wysiadł w ślad za nią i pozwolił nieznacznie się wyprzedzić. Chciał na nią popatrzeć, nie zwracając na siebie uwagi.
Kobieta poruszała się z jakimś hipnotyzującym wdziękiem, mimo niesionej na ramieniu torby, z której machał do niego zawadiacko kawałek materiału. Bez trudu domyślił się, dokąd zmierza. Nagle poczuł, że ma ochotę zrobić to samo. Mieszkał niedaleko, więc w krótkim czasie mógł pojawić się w tym samym miejscu.
„Może to niezły pomysł. Kanapa wszak może poczekać” – uśmiechnął się do własnych myśli i przyspieszył kroku. Piątkowy wieczór zaczął jawić się w innym świetle.

Z przyjemnością obserwował jej ruchy. Kiedyś musiała bywać tu częściej. „Może to jak jazda na rowerze. Tego się nie zapomina, choć czasem brakuje kondycji” – pomyślał, po czym skupił się na sobie. On też dawno tego nie robił, choć kiedyś sprawiało mu to wiele przyjemności. Nie mówiąc już o medalach, które przywoził z kolejnych zawodów. Nagle wyobraził sobie, że znowu w nich uczestniczy i z zapałem zwiększył obroty ramion. Odległość od kolejnej ścianki malała i już wkrótce należało zrobić nawrót, maksymalnie wykorzystując atuty twardej powierzchni. Oczywiście w czasach, gdy walczył o czas. Teraz nie musiał z nikim rywalizować, ale odczuwał jakąś irracjonalną potrzebę, aby dać z siebie maksimum – jak kiedyś. Wspomnienia podniosły poziom adrenaliny, pod wpływem której wystrzelił jak z procy, testując własną wytrzymałość. Kolejne metry pokonywał w jakimś dziwnym amoku, odliczając w ciszy kolejne pięćdziesiątki. Postanowił nieoczekiwanie zmierzyć się z jednym z bardziej wymagających dystansów. Czuł, jak woda wyciąga z niego całe znużenie dzisiejszym dniem, a może nawet tygodniem. W pewnej chwili zaczął być niemal wdzięczny nieznajomej kobiecie. Gdyby nie ten machający do niego z jej torby kawałek ręcznika, leżałby pewnie lekko podchmielony na kanapie, kontemplując swoją samotność. Gdy „pękła” ostatnia odliczana w myślach pięćdziesiątka zatrzymał się i głęboko odetchnął.
Owszem, odczuwał ogromne zmęczenie, ale to uczucie było zupełnie inne niż to, które towarzyszyło mu w drodze do domu. Było w jakimś stopniu nawet przyjemne i oczyszczające. Postanowił zrobić sobie przerwę i odpocząć w pobliskim jacuzzi. Po chwili już zmierzał w tamtą stronę. Miał chyba dziś fartowny dzień, bo siedziała w nim tylko jedna osoba. Była więc szansa na prawdziwy relaks. Dopiero gdy wszedł do ciepłej wody zauważył, że osobą dzielącą z nim tą niewielką w sumie przestrzeń, była kobieta z autobusu. Zdjęła czepek i jasne włosy ciasno przytuliły się do jej głowy. Miała przymknięte powieki i ten sam tajemniczy uśmiech na twarzy. Wyglądała na szczęśliwą, choć on miał niejasne wrażenie, że to ulotny stan. Utwierdził się niemal w tym przekonaniu, gdy nagle otworzyła oczy. Na ich dnie czaił się jakiś smutek. Chwilę później kobieta wyszła z wody.

Opuściła szatnię i skierowała się do holu. Wzięła do ręki suszarkę, aby odpowiednio zadbać o swoje niesforne blond kosmyki. Domyślała się, że już niedługo wpadnie w objęcia jesiennego wieczoru. Należało więc odpowiednio przygotować się na to spotkanie. Wkrótce naciągała ponownie swoją ulubioną kangurkę, przykrywając ją dodatkowo zabraną kurtką. Sprawdziła zawartość torby i poszła w kierunku wyjścia. Jej obawy okazały się niestety słuszne. Za drzwiami przywitał ją dość porywisty wiatr, którego zimny dotyk wzbudził w niej dreszcze. Odruchowo objęła się ramionami, zastygając na kilka sekund. Zaciągnęła wyżej suwak, poprawiła kaptur i ruszyła przed siebie.

Stał przed budynkiem i czekał aż wyjdzie. Nie był pewien, dlaczego to robi, bo przecież zupełnie jej nie znał. Zobaczył ją tego wieczoru pierwszy raz. Nie zamienili ani jednego słowa, więc nie miał pojęcia, kim właściwie jest. Odpalił papierosa, ale zrobił to, aby mieć argument pozostania w tym miejscu jeszcze przez jakiś czas. Czuł irracjonalną potrzebę spojrzenia na nią raz jeszcze. Po co? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie – nie przychodziło mu do głowy żadne logiczne wytłumaczenie. Sam był zaskoczony własnym zachowaniem, bo od dawna nie pozwalał sobie na uleganie emocjom. Ocknął się, gdy pojawiła się na schodach. Widział, jak zadrżała pod podmuchem wiatru. Gdy tak stała przez chwilę nieruchomo, obejmując się ramionami, wydawała się taka krucha i samotna. Nieoczekiwanie wzruszył go ten widok, a w głowie – jakoś tak samoistnie – ułożyły się słowa ...


chciałbym
otulić Cię ciasno
sobą
– niczym ciepły koc
chyba wiem jak
źle znosisz
kaprysy aury jesiennej

mógłbym
rozproszyć spojrzeniem
swoim
– mam taką moc
i przegonić Twe widma
przypominające
o samotnej godzinie kolejnej

chciałbym
podarować Ci wreszcie
siebie
– choćby na jedną noc
odkryć własną wrażliwość
głęboko ukrytą
pod maską postawy biernej

mógłbym
zrobić to wszystko
ale …
obawiam się,
że takim wyznaniem
tylko Cię wystraszę …



piątek, 8 listopada 2019

pod urokiem ...

przysiadły domy
na zboczach
Lanckorońskiej Góry
jak spragnione miłości dzieci
u opiekuńczej babci na kolanach

może wspominają
jak kiedyś
tutaj się żyło
cicho rozmawiając
o kolejnych zmianach

a może tylko
w szeptach
starych drzew zasłuchane
rozkoszują się baśniowością
swojej Lanckorony ukochanej …


Foto: Małgorzata Gajos 
Zdjęcie z notatki projektu moich Koleżanek "Rok w Lanckoronie", z którymi mam przyjemność współpracować.

środa, 28 sierpnia 2019

Warto przeczytać

Dość często mówimy, że coś w naszym życiu zdarzyło się przez przypadek. Sama tak czasem twierdzę, choć tak naprawdę przecież to, co się nam przytrafia, jest niczym innym, jak wypadkową naszych własnych decyzji i wyborów. A moje w tym roku sprowadziły mnie po długich latach do … Malborka. Gdybym nie skorzystała z zaproszenia moich nowych Przyjaciół, tworzących młodą jeszcze organizację – stowarzyszenie „Wiatr Kultury”, pewnie jeszcze długo nie poznałabym osobiście Izy. I zapewne nie miałabym okazji otrzymać pewnej niesamowitej książki, którą napisała pt. „O czym się nie mówi …”


Gwoli ścisłości, jako pierwszy sięgnął po nią mój nastoletni syn, urzeczony otwartością i gościnnością Izy oraz Jej domu pełnego naprawdę przeróżnych zwierząt. Jeśli Wasze dzieci są w podobnym wieku, prawdopodobnie zauważyliście, że częściej wezmą do ręki komórkę, pilota lub pada do konsoli, niż książkę. Widok czytającego na wakacjach syna, miło mnie więc zaskoczył. Gdy zaciekawiona zapytałam Go o pierwsze wrażenia, odpowiedź była – jak to u nastolatka – bardzo krótka i rzeczowa, a brzmiała mniej więcej tak: „Fajna!”

Dziś mogę powiedzieć, że opinia mojego dziecka była słuszna, choć – jak dla mnie – zdecydowanie zbyt lakoniczna. Po przeczytaniu tej książki odczułam wewnętrzną potrzebę, aby coś napisać na jej temat. Dlaczego? Uważam bowiem, że powinno ją poznać jak najwięcej osób.

Jest to zbiór 12-stu niezbyt długich opowiadań – nie mamy zatem do czynienia z żadnym przerażającym swoją objętością tomiszczem. Głównymi bohaterami są bardzo młodzi ludzie, przede wszystkim uczniowie podstawówek i gimnazjów. Historie dotyczą ich problemów rodzinnych oraz trudnych nierzadko relacji z rówieśnikami. Tytuł jest naprawdę adekwatny, ponieważ książka porusza wiele kwestii, nie będących tematem codziennych rozmów. A szkoda. Szczególnie bowiem w młodym wieku nie jest łatwo radzić sobie z „zaszufladkowaniem” przez otoczenie i „łatką” nieudacznika, zbira, kujona, czy pedała. Trudno zareagować na obserwowaną przemoc fizyczną i psychiczną w sytuacji, gdy sami potrzebujemy akceptacji ze strony innych ludzi. Ciężko jest rozmawiać o uczuciach, tudzież targanych nami emocjach, gdy dzielą nas różnice pokoleń i borykamy się z różnymi problemami.

Nie wszyscy bohaterowie z przedstawionych historii wychodzą z nich zwycięsko, choć przeważająca liczba opowiadań ma jednak optymistyczne zakończenie. Z pewnością jednak skłaniają do refleksji. Młodym pokazują, że warto pozostać sobą i walczyć o własne marzenia oraz życie, bo ono jest jedno. Jednocześnie uwrażliwiają i uczą empatii, ukazując trochę inną perspektywę – zachęcają tym samym do zweryfikowania pewnych własnych poglądów o innych ludziach. Myślę, że niektórym mogą otworzyć oczy, bo świat nie jest czarno-biały, jak niekiedy wydaje się nastolatkom.
Tym starszym natomiast, czyli rodzicom lub nauczycielom uświadamiają, że pewne emocje i problemy dotykają każdego z nas – niezależnie od wieku i zmian zachodzących na świecie. Jakże często my – dorośli zapominamy, jak trudno sobie radzić z huśtawkami własnych nastrojów, typowych dla młodego pokolenia i bagatelizujemy pierwsze oznaki problemów, dotykających nasze dzieci. A czasem po prostu nie potrafimy otwarcie i szczerze o pewnych sprawach mówić.

Niewykluczone, że ta pozycja może stać się pewnym pomostem między starszym i młodszym pokoleniem oraz takim swoistym pretekstem do tego, aby poruszyć trudne tematy i obudzić w nas na nowo wewnętrzną wrażliwość. Przyznam się Wam, że podczas czytania miałam kilka momentów wzruszeń.

Książka wciąga od pierwszych stron. Jest napisana w bardzo fajny sposób i naprawdę dobrze się ją czyta. Czcionka jest dobrze dobrana, dzięki czemu wzrok zupełnie się nie męczy. Format bardzo poręczny, więc można spokojnie zmieścić ją w torebce, teczce lub plecaku jeśli ktoś - podobnie jak ja - lubi czytać w drodze do szkoły lub pracy.
To naprawdę piękna i mądra książka, którą powinno się umieścić na liście lektur obowiązkowych – także dla rodziców, wychowawców i nauczycieli.

Zainteresowanym podaję najważniejsze informacje:
Tytuł: „O czym się nie mówi …”
Autor: Izabela Chojnacka-Foerster
Wydawnictwo: SDK /Sprzedaż Dobrej Książki Alicja Bartosińska/
I jeszcze link do strony Autorki:  https://www.facebook.com/Izabela-Chojnacka-strona-autorska-472428412815450/