czwartek, 6 lutego 2020

spontaniczne Tajemnice

Czasem pewne rzeczy można zaplanować – jak choćby to, że danego dnia gdzieś się wybierzemy, coś zobaczymy, z kimś się spotkamy lub … jednak zostaniemy w domu, aby przykładowo poczytać ciekawą książkę. Co człowiek, to pewnie inny pomysł na spędzenie weekendu.
Ja na pierwszą niedzielę lutego miałam swój.

Postanowiłam pojawić się na spektaklu moich Koleżanek z Teatru Improwizacji „Afront”  i to tym najbardziej tajemniczym – z serii „Nie mów nikomu”. Dziewczyny mają bowiem w swoim repertuarze różnego rodzaju przedstawienia. Jeśli wejdziecie na Ich stronę -  KLIK! - możecie sami się przekonać, ile ich jest i jakie. Każda z prezentowanych form spektaklu ma swój indywidualny charakter. Ja byłam już na improwizowanym musicalu „M!”, „Rodzinnych rewolucjach” oraz „Nienapisanych dziełach Szekspira”. Teraz więc nabrałam chęci, aby poznać kolejny, czyli wspomniany "Nie mów nikomu". Moją ciekawość podsycił dodatkowo opis wydarzenia na facebook’u, a brzmiał tak:

„(…) Jest to spektakl, w którym sami aktorzy nie do końca wiedzą, o co toczy się stawka. Traktuje on o najskrytszych tajemnicach naszych bohaterów, które nie powinny ujrzeć światła dziennego, a więc na pewno wszyscy się o nich dowiedzą...
Całą sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że rzeczoną tajemnicę znają wszyscy POZA aktorem, który odtwarzać będzie postać z sekretem. Zasada jest prosta - na czas ustalania tajemnicy wybrany aktor opuszcza salę, a potem przez cały spektakl gra tak, jakby doskonale wiedział, o co chodzi, podczas, gdy tak naprawdę cały czas usilne próbuje się tego domyśleć! (…)"

Byłam prawdziwie zaintrygowana, jak to będzie wyglądało. Wiedziałam już, że każde przedstawienie niesie za sobą masę niespodzianek. To najbardziej mnie urzeka w spektaklach tego Teatru - ich nieprzewidywalność i spontaniczność. Nigdy nie wiadomo, jak rozwinie się sytuacja, bo choć – jak wcześniej wspomniałam – mają jakąś myśl przewodnią, to już same tematy pojedynczych sztuk oraz odgrywane na scenie postacie w dużym stopniu zależą zarówno od kreatywności artystów

od lewej: pan Wojtek odpowiedzialny za muzyczną oprawę oraz aktorki - Kasia, Agnieszka i Dorotka
jak również od wyobraźni i zaangażowania publiczności.
To ona wspólnie z aktorami tworzy zarys historii, dzieląc się pomysłami i własną energią. A ta rozbudzana jest od samego początku przez różne zabawne ćwiczenia. Tak było i tym razem



co oczywiście zaprocentowało potem przeróżnymi sugestiami, kim ma być postać odgrywana przez Kasię (to Ona bowiem opuściła na jakiś czas salę) i jakie tajemnice może ukrywać.

Osobiście uważam, że improwizacja jest nie lada sztuką. Za każdym razem jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co prezentują Dziewczyny na scenie. Tu trzeba wykazać się wyobraźnią, pewnym luzem i poczuciem humoru, a jednocześnie umiejętnością słuchania i refleksem – aby szybko reagować na zachowania innych osób. Podczas tego przedstawienia natomiast, Kasia miała nie tylko za zadanie dopasować się do wymyślanych naprędce koncepcji swoich Koleżanek, ale jeszcze odgadnąć kim właściwie jest. Rodziło to wiele zabawnych sytuacji i cała widownia bawiła się znakomicie, zastanawiając się pewnie przy okazji, czy i kiedy tajemnica zostanie odkryta.
Też byłam tego ciekawa, bo zadanie do łatwych nie należało. Bohaterka grana przez nieświadomą sytuacji Kasię, wymyślona przez publiczność miała być bowiem około sześćdziesięcioletnią panią o imieniu Grażyna, która właśnie przeszła na emeryturę, pracując wcześniej jako piekarz. Tajemnicą zaś, którą skrzętnie skrywała była … kontrabanda!
Według pomysłu widzów pani Grażyna miała pewnego razu udać się do Kolumbii, aby stamtąd przemycić w kurze, jajo Faberge – jako prezent urodzinowy dla pewnego Andrzeja, do którego miała słabość. Cała akcja miała mieć natomiast kryptonim „UR.AN”.

Gdy powracam wspomnieniami do tamtego wieczoru od razu robi mi się wesoło. Szczególnie, gdy przypomnę sobie Dorotkę w roli kury


i to Jej fenomenalne gdakanie, które wywoływało niekontrolowany śmiech nie tylko u mnie.
Wciąż też nie mogę się nadziwić, że prawie wszystkie – a przyznacie chyba, że jako widownia daliśmy się ponieść wyobraźni – tajemnice zostały przez Kasię odkryte.

To był niezwykle udany czas i z pewnością będę się pojawiać na kolejnych Afrontach.
Każdy z nich jest zupełnie inny, niepowtarzalny. Jeśli chcecie Sami się o tym przekonać, wybierzcie się na jakiś spektakl. W najbliższym czasie można pojawić się na:

  • 8 luty 2020 - "Co dozwolone w karnawale?"
  • 23 luty 2020 - "Po Troopach"
  • 29 luty 2020 - "Pokój numer ..."
  • 7 marca 2020 - "Nienapisane dzieła Szekspira"
Szczegółowe informacje znajdziecie na stronie Teatru 

poniedziałek, 27 stycznia 2020

odzyskany obraz

Ten krótki wiersz powstał w pierwszym miesiącu 2014 roku. Wtedy też zima nie mogła się chyba zdecydować, czy pokazać swoje prawdziwe oblicze, czy może już ustąpić pola kolejnej porze roku.
Kiepski ze mnie fotograf, więc obraz z tamtego dnia próbowałam zachować chociaż w słowach.
Dziś - dzięki zdjęciu Ani z „Rok w Lanckoronie” - na nowo do mnie powrócił.

Dziękuję, Moja Droga, że zgodziłaś się na tą wspólną kompozycję.

***

Wystroiły się krzewy oraz młode drzewka
W drobne brylanciki ze styczniowej mżawki

W swoich naiwnych marzeniach
Tęskniąc za wiosną
Ubrały swe gałązki w wierzbowe kotki –

- jakże zazdroszczę im ... wyobraźni

foto: Anna Gawryszewska 

czwartek, 23 stycznia 2020

z potrzeby serca ...

Napisałam kiedyś, że w pewnej małopolskiej miejscowości zostawiłam skrawek swojego serca, dlatego tak lubię do niej wracać.

upominek od pani Ani Ciecieręgi

Trudno się zatem dziwić, że gdy tylko Dziewczyny realizujące projekt Rok w Lanckoronie ustaliły kolejny termin wyjazdu, raźno na niego przystałam.

Styczniowy piątkowy poranek miał chyba ochotę pokazać zimowy pazur, bo choć nadal brakowało śniegu, temperatura za oknem była dość adekwatna do tej pory roku. Z przyjemnością zatem zrobiłyśmy sobie przystanek w tym samym miejscu, co ostatnio.


Mgła towarzysząca nam od Warszawy jakoś nie chciała się rozpłynąć i zza szyby wciąż obserwowałam krajobraz imitujący ten zimowy. Momentami miało to nawet pewien urok i gdyby nie fakt, że spieszyłyśmy się na pierwsze w tym dniu spotkanie, moje Koleżanki z pewnością zrobiłyby kilka postojów na fotki. Sama nie mogłam się powstrzymać i co jakiś czas podejmowałam próby, aby uwiecznić widoki, przesuwające się za oknem.


Lanckorona też powitała nas mgłami, ale te akurat miały dość kapryśną naturę. To się pojawiały, to znikały, ewidentnie drocząc się z Dziewczynami nastawionymi na klimatyczne zdjęcia. Tego dnia jednak czasu na fotograficzne sesje specjalnie dużo nie było. Aczkolwiek …
jak widać zamiłowanie do czegoś – mimo napiętego grafiku i zmęczenia podróżą – nie daje się tak łatwo poskromić.


O potędze pasji mogłam się również przekonać następnego dnia. Dzięki Dobremu Duchowi projektu – jak lubią Dziewczyny mówić o pani Ani Ciecierędze – znalazłam się w Krakowie. Wieczorem miałam bowiem wziąć udział w wyjątkowym wydarzeniu.

Zapewne słyszeliście o zwyczaju odwiedzania z szopką domów, zwanym często „chodzeniem
po kolędzie”. Ta tradycja w pewnym sensie odrodziła się dzięki Szopce z Zagórza, za organizacją której stoi grupka Niezwykłych Ludzi. Pomysł jej wystawiania pojawił się w głowie pana Władysława Andreasika z Wydawnictwa VANDRE już w 2011 roku. Formę teatrzyku kukiełkowego nadał jej pan Maciej Rudy, który przywiózł do Krakowa wszystkie występujące
w nim figurki, stworzone przez swojego dziadka. O historii Szopki z Zagórza można dowiedzieć się dużo więcej ze specjalnie na tę okazję wydanej w 2012 roku książeczki, którą serdecznie polecam.
Foto z materiałów Wydawnictwa VANDRE
Organizację tego wydarzenia o wręcz unikatowym charakterze – Gospodarze zapraszają bowiem na nie swoich przyjaciół, a ci z kolei własnych znajomych, powiększając w ten sposób grono uczestników – wspiera pan Hieronim Sieński. Scenografię natomiast wykonał niezrównany w tej materii pan Kazimierz Wiśniak. Te informacje pozyskałam jednak później, ponieważ zarówno Małgosia, jak i Ania nie zamierzały zdradzać mi jakichkolwiek szczegółów. Może chciały, abym miała podobną niespodziankę, jak One w ubiegłym roku.

Pogoda w Krakowie nie była specjalnie zachwycająca. Jednakże drugi istotny punkt tego dnia, czyli perspektywa spotkania z panią Teresą i panem Tadeuszem Kwintą w nieznanej mi do tej pory restauracji o nazwie  „Dobra Kasza Nasza” zdecydowanie łagodziła moje nastawienie do tej chłodnej i wietrznej aury. Miejsce okazało się sympatyczne, dania smaczne, a obsługa bardzo miła, zatem z przyjemnością będę do niego wracać, jeśli znowu zawitam na dłużej do miasta Kraka.



Niewykluczone jednak, że ten mój sentyment ma inne podłoże – nasi Goście od samego początku stworzyli tak przemiłą atmosferę, że miałam wrażenie, jakbym znała Ich od dawna. Nic zatem dziwnego, że każda z nas straciła poczucie czasu i niewiele go pozostało do przedstawienia,
na które byłyśmy zaproszone.

Szczęśliwie dla nas, ulica Ogrodowa nie była aż tak daleko i dotarłyśmy na umówioną godzinę. Wkrótce zebrane towarzystwo – w dużej mierze związane z Lanckoroną – zostało poproszone
o zakup biletów w cenie 2-3 złotych. Jak widać, zupełnie nie przypominają one tych, które standardowo się otrzymuje. Dowiedziałam się, że co roku zostają one specjalnie projektowane przez pana Kazimierza Wiśniaka. Można zatem przypuszczać, że stali bywalcy Szopki mogą być posiadaczami całkiem ładnej kolekcji – mija w końcu już 9 lat …


Trzymając w ręku takie piękne potwierdzenie wstępu, mogłam wreszcie razem z pozostałymi gośćmi zająć miejsce. Z przyjemnością i ciekawością rozglądałam się po mieszkaniu, które stało się scenerią wydarzenia. Obrazy, zbiory książek i plakatów przyciągały wzrok – wciąż odkrywałam coś nowego. 
Niedługo później każdy z nas musiał poddać się ‘wnikliwej kontroli’. Elegancko ubrany pan Hieronim wcielił się bowiem w rolę bardzo skrupulatnego biletera i dokładnie sprawdzał, czy aby na pewno jesteśmy uprawnieni do udziału w przedstawieniu. Oczywiście wszystko to miało postać żartobliwego przekomarzania się z uczestnikami. 




Atmosfera coraz bardziej mi się podobała i podekscytowana obserwowałam rozwój wydarzeń. Gdy już wszystkie bilety zostały pozytywnie zweryfikowane, pogaszono światła i wkroczył
w stroju krakowskim pan Maciej Rudy, inicjując głośnym śpiewem początek Szopki. 


Byłam pod wrażeniem Jego aktorskiego talentu. Każdej postaci nadawał indywidualny charakter, świetnie zmieniając głos i sposób wyrażania się. Podobała mi się także sama forma przedstawienia, która zachęcała do interakcji zgromadzonych osób. Wspólne śpiewanie kolęd – nawet jeśli ktoś, tak jak ja niespecjalnie posiada umiejętności wokalne – ma jednak duży urok. Tworzy się wtedy jakaś taka wyjątkowa aura i poczucie wspólnoty.
A potem były wspólne zdjęcia i zrobiło się jeszcze weselej. 

foto: Sabina Olszyk (zdjęcie z archiwum Gospodarzy)
Po sesji fotograficznej Gospodarze usadowili nas wokół złączonych stolików, na których pojawiły się różne smakołyki, w dużej mierze przyniesione przez samych Gości. Był czas na rozmowy, żarty i wspomnienia Szopek z poprzednich lat, których obraz skrzętnie przechowują kolejne kroniki, wypełnione zdjęciami i pamiątkowymi wpisami tych, którzy w nich uczestniczyli. Mieliśmy okazję ponownie wspólnie zaśpiewać – tym razem „Pastorałkę Krakowską” zamieszczoną w specjalnie wydanej książeczce, a później jeszcze dopisany przez panią Alicję Firek zindywidualizowany tekst, który wzbudził ogólną wesołość. 


fragment tekstu pani Alicji

Okazało się także, że niedawno Gospodarze wydarzenia otrzymali następny „Ciąg dalszy”,
o podobnie zabawnym wydźwięku – o czym można było się przekonać, słuchając słów wyśpiewywanych przez pana Maćka. Tym razem autorem tekstu stał się pan Wiesław Czubaj.

Podczas spotkania można było kupić specjalnie wydane pocztówki oraz znaczki tworzone ręką Mistrza ilustracji, czyli pana Wiśniaka i wrzucić je od razu do skrzynki pocztowej. Była również szansa zobaczyć plakaty, obrazki, książki, pocztówki oraz różne inne pamiątki – także te codziennego użytku – związane z osobą pana Kazimierza, które udostępnili ze swoich zbiorów panowie Maciej Rudy i Hieronim Sieński.
Oprócz tych wszystkich niespodzianek zorganizowano również loterię. Każdy mógł kupić
za zaledwie 2 złote los i wygrać jakiś miły upominek lub … „szczęście w miłości” – jak żartowano, gdy na karteczce nie był zapisany żaden numer. 




Nagrody podarowane bezinteresownie przez zaprzyjaźnione osoby były przeróżne, a sam zakup losów wzbudzał wiele emocji. Może też dlatego, że fundusze w ten sposób pozyskane idą rokrocznie na jakiś społeczny cel. Tym razem mają wspomóc zakup protezy ręki dla młodej dziewczyny o imieniu Weronika, której pasją są konie. 

Wracając z Dziewczynami późną porą do Lanckorony myślałam nie tylko o kolejnym przyjemnie spędzonym dniu, ale także o tym, że wciąż jest wiele osób, kierujących się w swoich działaniach sercem. Naszła mnie też refleksja, że każdy z nas może pozwolić własnemu przejąć czasem kontrolę i zrobić coś dobrego dla innych – tak ze zwykłej, wewnętrznej potrzeby …

Tym, którzy mieliby na to ochotę już dziś, podaję garść informacji:
dla: Weronika Pawlik / pomaga Fundacja Votum
32 1500 10671210 6008 3182 0000 
1% OPP Nr KRS 0000272272 Weronika Pawlik


W ostatni dzień naszego pobytu w Lanckoronie mżawka przeplatała się z mgłami. Nawet jednak taka pogoda nie była przeszkodą dla moich Koleżanek, by tuż przed wyjazdem – po obiedzie
w przytulnym Cafe Pensjonat  – zrobić jeszcze trochę zdjęć.


Oto, co m.in. każda z Nich postanowiła zatrzymać w kadrze aparatu ...

foto: Małgorzata Gajos

foto: Anna Gawryszewska

foto: Joanna Przygodzka

niedziela, 5 stycznia 2020

Był taki dzień ...

Zauważyłam niedawno na profilu mojej ulubionej kawiarni spoza Warszawy - Cafe Pensjonat bardzo sympatyczne podsumowanie ubiegłego roku. Fotografie wraz z krótkimi opisami przypominały różne ciekawe wydarzenia powiązane z tym właśnie lokalem. Ich widok podziałał tak, że nagle sama sięgnęłam pamięcią do dni wyjątkowych dla mnie.
Jednym z nich był 6 grudnia 2019.
Jeżeli myślicie, że to ze względu na „Mikołajki”, to nie do końca tak było. Choć … można byłoby rzec, że pewien prezent od Losu otrzymałam – znowu jechałam do Lanckorony.
Tym razem na zimowy Festiwal „Anioł w Miasteczku”, o czym po cichu marzyłam.

Od kiedy rozpoczęłam bliższą znajomość z Dziewczynami z Rok w Lanckoronie, miałam kilkakrotnie okazję pojawić się w tej uroczej miejscowości. Ta jednak grudniowa wyprawa
z Małgosią i Anią miała inny charakter niż poprzednie. Sympatycy projektu zaglądający
na powyższą stronę zapewne domyślają się już, czego dotyczyła. Tym, którzy nie do końca wiedzą o czym piszę, polecam ten LINK

Wernisaż fotografii projektu "Rok w Lanckoronie" - 7 grudnia 2019

To było naprawdę fantastyczne wydarzenie i bardzo się cieszę, że miałam swój mały udział
w jego przygotowaniu. A zaczęło się tak …


Emocje związane z moim ostatnim w 2019 roku wyjazdem nie pozwoliły mi zasnąć, choć domyślałam się, że czeka mnie pracowity dzień. Taksówka z mojej ulubionej korporacji miała czekać pod blokiem przed czwartą nad ranem i zawieźć mnie na spotkanie z Anią, z którą dalej jechałyśmy na "miejsce zbiórki”, czyli do Małgosi. Grudniowe poranki są jednak szczególne. Słońce często nie ma ochoty na wczesne pobudki, zatem noc dość długo okrywa szczelnie swoim ciemnym płaszczem wszystko dookoła. Na naszej trasie latarnie tylko z rzadka rozświetlały ten mrok, co oczywiście zupełnie nie przeszkadzało ustalać strategii działania moim Koleżankom.


Gdy wcześniej podróżowałyśmy wspólnie – mimo podobnie wczesnej pory „startu” – pojawiałyśmy się na miejscu zwykle wieczorem. Przekonałam się, że okazji do robienia nowych zdjęć Dziewczyny nigdy nie marnują. Tym razem jednak przewidziany był tylko jeden przystanek i to nie na plenery …


Czas mijał niepostrzeżenie i przed godziną 11.00 śmignęła mi tabliczka informująca, że już wkrótce ujrzę znajome widoki. Lanckorona powitała nas zimową aurą i słońcem, jakby cieszyła się na to kolejne spotkanie. Dobrze było znowu ujrzeć Leśny Ogród, choć w zupełnie innej odsłonie. 


Cieszyłam się, że wreszcie zagoszczę u Renaty i Franka. Pierwsza redagowana przeze mnie notatka dotyczyła właśnie tego miejsca, schowanego pośród drzew porastających Lanckorońską Górę. 
Od tamtej pory miałam nadzieję, że kiedyś będę mogła dłużej porozkoszować się klimatem, jaki wspólnie tutaj stworzyli. Już niedługo to małe marzenie miało się spełnić, chociaż nie tak od razu. Tego dnia bowiem więcej czasu spędziłam w starym Dworze u Dagmary i Piotra – to u Nich
po raz kolejny moje Koleżanki organizowały wernisaż swoich fotografii. 

Gosia uprzedziła mnie, że czeka nas bardzo pracowita reszta dnia. Nigdy nie zdarzyło mi się uczestniczyć w takim przedsięwzięciu, zatem miałam nikłe pojęcie o tym, ile wysiłku trzeba włożyć, aby osiągnąć zamierzony efekt. Wkrótce mogłam się o tym przekonać na własnej skórze. Szczęśliwie taki widok pomagał poskromić emocje związane z ferworem przygotowań – może mają rację ci, którzy twierdzą, że „ogień uspokaja”. 

moje ulubione miejsce we Dworze w Lanckoronie

Podobnie działały na mnie dźwięki muzyki, którą włączył nam Piotr. W takiej atmosferze, jak również z takimi ludźmi, z jakimi pracowałam żadne wyzwanie nie wydaje się takie straszne. Patrzyłam na stare ściany Dworu i próbowałam sobie wyobrazić, jak będą prezentować się
na nich wybrane zdjęcia. Dziewczyny chciały – oprócz tematycznej anielskiej ekspozycji na stojakach – pokazać choć część tych, które można było podziwiać w Piwnicy pod Baranami (wystawa we wrześniu 2019). Klimatyczne wnętrza Dworu świetnie się do tego nadawały.


Musiałam jednak poskromić trochę swoje rozmarzenie. Podział zadań został ustalony i miałam swoje własne. Było nim przycięcie wydrukowanych opisów i dołączenie ich do zdjęć. Szczęśliwie dla mnie – choć nie mam nic przeciw nożyczkom – Piotr znalazł urządzenie, które pomogło mi dość sprawnie uporać się z wyzwaniem. Wierzcie mi, że szybko doceniłam walory niezawodnej … gilotynki.



W tym samym czasie Gosia z Asią i Anią układały według określonego schematu wydrukowane zdjęcia, a potem pracowały w skupieniu obmierzając i dopasowując fotografie do ramek.




Po paru godzinach, dzięki pomocy naszego Gospodarza można było na ścianach wyeksponować część zdjęć.


Powiem Wam jednak, że zawieszanie ich na specjalnej siatce wcale nie okazało się takie proste. Czujne oko Małgosi wyłapywało wszelkie nieodpowiednie odstępy między fotografiami. 
Cóż mogę rzec ponad to, że … oj, nie jest łatwo zadowolić Perfekcjonistę. 


A gdy już udało się to zrobić, nadszedł czas na ustawienie zdjęć na stojakach.


Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że ta czynność wcale nie okazała się prostsza. Odkręcanie i przykręcanie śrubek w deszczułkach przytrzymujących zdjęcia w ramkach było nie tylko żmudną pracą, ale czasem wymagało też sporej siły. Kolejne godziny mijały i nagle okazało się, że piątek dobiega końca. 

Byłam skonana, ale gdy rozejrzałam się wkoło wiedziałam, że było warto. 

Końcowy efekt wspólnej pracy

Anioły z Powązek zagościły w Lanckoronie

"To był naprawdę niezwykły dzień ..." - powtarzałam sobie w myślach, siedząc jeszcze jakiś czas przy cudownie ciepłym piecu.





niedziela, 22 grudnia 2019

Udana Premiera

Niekiedy w mojej głowie pojawiają się myśli, które mam potrzebę zanotować. Bywa, że przyjmują formę wierszy, choć daleko mi do talentu mojego Literackiego Eksperta – Tadzia  (projekt „Zabawa z Piosenką”) lub Zosi , której twórczość nierzadko inspirowała zaprzyjaźnionych muzyków do oprawienia słów w dźwięki. Nie uważam się za wielbicielkę poezji, aczkolwiek lubię czasem zaglądać na Ich fejsbukowe profile. Potrafią zatrzymać mnie w pędzie codzienności i nierzadko na dłużej zadumam się nad przekazywanymi przez Nich odczuciami. Podobnie jest z utworami mojego kolejnego Znajomego – podziwiam sposób, w jaki odmalowuje emocje bliskie niejednemu z nas.

Wiem, że Robert czasem uczestniczy w wieczorach poetyckich – przy okazji zapraszam na jeden z najbliższych, który jest zaplanowany na 3 stycznia 2020.
Nie miałam jednak do tej pory sposobności wziąć udziału w tych, na które mnie zapraszał. Gdy jednak niedawno wspomniał, że rozpoczął współpracę z nieznanym mi zespołem Sunset Bulvar, który miał mieć 20.12.2019 swój koncert – zaciekawił mnie.

Zdjęcie ze strony zespołu, promujące grudniowy koncert

Na tyle, że postanowiłam tym razem zrobić wszystko, aby się pojawić w grudniowy piątkowy wieczór w lokalu o sympatycznej nazwie „La Lucy" .
Co mnie najbardziej w tej propozycji zaintrygowało?
Informacja, że wykonawcy przymierzają się do wydania płyty z utworami, do których słowa napisał właśnie Robert. Czyli coś bliskiego idei projektu „Zabawy z Piosenką”.

Koncert zgromadził całkiem spore grono ludzi – jak to zwykle bywa, głównie znajomych zespołu i autora tekstów. Takie wydarzenia to w końcu świetna okazja do towarzyskich spotkań. Przyznam, że z niecierpliwością czekałam na moment, w którym muzycy podejdą do swoich instrumentów.


W sieci znalazłam kilka coverów w ich wykonaniu. Już wtedy moją uwagę zwrócił głos wokalistki. Mocny, a jednocześnie niezwykle przyjemny dla ucha. Niedługo mogłam się przekonać osobiście, jaki talent drzemie w artystach. Ich interpretacja znanych piosenek okołoświątecznych – tego bowiem dotyczyła pierwsza część koncertu – bardzo mi się spodobała. Podziwiałam skupienie gitarzysty, zaangażowanie basisty, wspaniały głos wokalistki i energię perkusisty. Szczególnie ten ostatni bardzo mnie zadziwił. Pierwszy raz w życiu widziałam kogoś, kto zamiast pałeczek używa własnych rąk i potrafi stworzyć takie efekty przy mocno ograniczonym sprzęcie.


Druga część wydarzenia była dla mnie kolejną ucztą. Co prawda nie dosłyszałam wszystkich słów napisanych przez Roberta – a nie ukrywam, że byłam bardzo ciekawa tekstów – jednak całość zrobiła na mnie wrażenie. Każda z pięciu zaprezentowanych piosenek miała swój własny urok i naprawdę się cieszę, że miałam okazję uczestniczyć w tak wspaniałej premierze. Jeden z utworów udało mi się nagrać i od piątkowego wieczoru lubię do niego wracać. Mam nadzieję, że zespół nie ustanie w pracy nad swoim autorskim materiałem i za jakiś czas będzie można wziąć do ręki ich płytę. Ja na pewno chętnie wejdę w jej posiadanie i z przyjemnością będę się pojawiać na kolejnych koncertach.

Od lewej: Robert Baranowski - autor tekstów, gitarzysta, wokalistka i basista


bo kiedy wrażliwość
ujętą w słowa
otoczą sobą
instrumentów dźwięki
wtedy to właśnie
mogą się narodzić
zupełnie nowe
niebanalne piosenki


Dziękuję Wam za ten wspaniały wieczór

wtorek, 3 grudnia 2019

"zostań ze mną"

Uwielbiam pisać.
To jak podróż w nieznane - nigdy nie wiadomo, gdzie się dotrze i kogo spotka po drodze, choć ...
najbardziej prawdopodobną towarzyszką tych wypraw jest "Wena". A ta bywa raz przychylna, a innym razem dość kapryśna.
Dlaczego o tym piszę?
Ten utwór i to zdjęcie mają bowiem swoją własną opowieść.
Można ją poznać (czytając cały wpis) lub stworzyć własną - wybór pozostawiam Tym, którzy mnie tu ponownie odwiedzą.

A oto opowieść ...

Moje Koleżanki z projektu "Rok w Lanckoronie"  kończą przygotowania do swojej ostatniej w tym roku wystawy - nadmienię, że Ich fotografie od dawna wzbudzają mój zachwyt. Najbliższa jest organizowana w ramach kolejnego Zimowego Festiwalu "Anioł w Miasteczku". Jak się można zatem domyślać, motywem przewodnim tego wydarzenia będą oczywiście ... Istoty z Nieba.
Podczas wernisażu (7 grudnia 2019 o godz. 11.30) zostaną zaprezentowane zdjęcia, które powstały w ramach wspomnianego projektu. Ale ... 
/ napiszę to w sekrecie /:
Dziewczyny - Małgorzata Gajos, Anna Gawryszewska i Joanna Przygodzka lubią zaskakiwać gości na swoich wydarzeniach i mają dla nich zawsze jakieś niespodzianki.

Oto jedna z nich - fotografia Małgosi, którą ja miałam przyjemność otoczyć własnymi słowami. Ciekawe, jakie emocje wzbudzi to połączenie u Tych, którzy przybędą na wernisaż do starego - niezwykle klimatycznego - lanckorońskiego Dworu.


kolejna noc
maluje nasz świat
ciemnymi kolorami

kolejny dzień
straszy pytaniem –
co teraz będzie z nami?

przychodzę więc
do Ciebie –
z nadzieją …
że oddam Ci
wszystkie swoje lęki

a Ty z uśmiechem
choć
ciągle milcząc …
odbierzesz je
znowu!

foto: Małgorzata Gajos - Anioł z warszawskich Powązek, który zawita do Lanckorony na wernisaż projektu "Rok w Lanckoronie" (grudzień 2019)
Na zakończenie dodam, że Małgosi od samego początku (chwili zachowania w kadrze obrazu) grały w sercu takie dźwięki: "Zostań ze mną" 

niedziela, 1 grudnia 2019

jest Nadzieja ...

Co prawda nie odwracała głowy na widok wózków z bobasami i nie krzywiła się, napotykając na swej „drodze dojrzałej Kobiety” dzieci od 3 lat wzwyż, ale … w duchu cieszyła się, że te wczesne lata macierzyństwa ma już dawno za sobą. Owszem, były to piękne momenty na ścieżce jej życia, ale na tamte czasy. Nie na te, obecne. Poza tym, jak mogłaby się nimi cieszyć bez … - lekki skurcz chwycił ją za gardło i szybko odbiegła myślami w zupełnie inną stronę.

Listopad zbliżał się, przypominając o sprawach, o których starała się na co dzień nie pamiętać. Wywoływały niepotrzebne zmiany nastroju. Nie chciała tego. Czuła, że musi wreszcie zamknąć ten rozdział i rozpocząć nowy. W końcu czające się za ramieniem losu pół wieku nie musiało być takie straszne. A może miało jakąś magiczną moc. Może była to jakaś czarodziejska liczba. Chciała w to wierzyć. Stała bowiem już zbyt długo na „rozstaju”. Należało się wreszcie ocknąć, a przynajmniej podjąć ostateczną decyzję, dokąd iść. Westchnęła dramatycznie. Wygodna kanapa, z której tak się cieszyła, teraz wydawała się zbyt ogromna na jej potrzeby i przez to także … pusta. Oczywiście w tej rzeczywistości, bo w jej równoległej „alternatywie” – wyglądało to zupełnie inaczej.

„Skąd przyszedł jej do głowy pomysł, aby mnie zabrać do ZOO?” – to pytanie uparcie krążyło wokół jej głowy, choć minęła niecała godzina od momentu zakończenia rozmowy z córką. Nurtowało ją, bo dawno nie miała tyle problemu, aby domyślić się motywów działania swojego dziecka. Jedynego dziecka. Następcy. „Następczyni” – automatycznie poprawiła się w myślach. Ona swoje zadanie wykonała, choć nie było proste. Była zdziwiona tym, że się jej udało, bo jeszcze te … trzydzieści lat temu nie dopuszczała możliwości, że się na to zgodzi. Buntowała się. „Zmieniaj to, co jest możliwe do zmiany, a z tym, czego zmienić w danej chwili nie możesz, nie walcz. Przyjdzie czas, że Twoje „puzzle przeznaczenia”  wskoczą na odpowiednie miejsca. Pamiętaj, że Kobiety w naszym Rodzie są silne” – mawiała jej, dawno już nie żyjąca prababcia. Olimpia odnosiła czasem wrażenie, że tylko Ona chciała ją zrozumieć tak naprawdę. Jakby łączyła je wyjątkowo silna moc – taka, która zdarza się wyłącznie w opowieściach snutych w gronie mniejszych lub większych społeczności. Czuła, że prababcia Marianna kocha ją tak, jak nikt inny by nie był w stanie ...

Dla niej, było niemal cudem, że staruszka dotrwała tak sędziwego wieku, jak 103 lata, zachowując jasność umysłu lepszą, niż ludzie o połowę młodsi. Te jej kojące zielone oczy pozostały bystre do ostatniego oddechu. Olimpia wiedziała to najlepiej. W końcu była przy tym, gdy najstarsza w rodzie zamknęła na zawsze rozdział życia swojego ciała na tym świecie. Co do ducha, to Ola – jak lubiła skracać swoje imię – nie była pewna. W rodzinie od dawna wyznawano teorię reinkarnacji, a magia oplatała ich mniej lub bardziej delikatnie. Ona sama też miała pewne „moce”. Jednakowoż, nie lubiła ich używać za często. Nie wszystkie w Rodzie potrafiły to uszanować, a od zrozumienia dzieliła je niemal przepaść. Trzymały się jednak przekazywanych z pokolenia na pokolenie zasad. One co prawda też musiały się trochę zmieniać, bo świat szedł naprzód, a ludzie wciąż żyli nadzieją odkrycia wszystkich tajemnic wszechświata.  Szkoda, że nie zastanowili się, co będzie wtedy, gdy je rozgryzą … Poza tym źle się czuła z myślą, że mogłaby manipulować życiem tych, którzy byli inni od niej. To byłoby bardzo nie w porządku wobec nich. Czasami dopuszczała jednak odstępstwa od wpojonych tradycji. Najczęściej robiła to w jakimś szczytnym celu – oj, tak … wtedy nie miała skrupułów. Potrzebowała czasem pomóc tym, których lubiła, szanowała i kochała.

„Co się stało, że zadzwoniła tak nagle? Czyżby … ?” – kolejne pytanie bez odpowiedzi, niebezpiecznie zawisło w powietrzu. Po chwili jednak słaba nadzieja, która zakiełkowała w jej sercu, poczuła się trochę pewniej i zaczęła zagarniać coraz więcej miejsca – także w głowie. „Cóż, nie dowiem się tego, jeśli zostanę w domu”- pomyślała i spojrzała na stojący na szafce pękaty zegar. Lubiła go, choć budził też trochę bolesnych wspomnień. Miała półtorej godziny, aby podjąć ostateczną decyzję. Wstała z kanapy i wyjrzała przez okno. Niebo szykowało jakieś niespodzianki. Czuła to. Słońce droczyło się z chmurami, a może przeciwnie – to one z nim. Do tego wszystkiego jeszcze wiatr nie mógł się chyba zdecydować, czy chce mu się angażować w te „przepychanki” na nieboskłonie, czy jednak nie. Westchnęła raz jeszcze, po czym ponownie usiadła na kanapie. Głowa niby w obłokach, ale w otoczeniu stad różnych myśli. Była tym zmęczona. Nie chciała już doznawać zbyt gwałtownych emocji. Czyżby powoli przekraczała jakąś magiczną granicę? A może jednak traciła siły z zupełnie innych powodów? Długo trwało, zanim przyznała przed samą sobą, że ostatnio brakowało jej motywacji. Do czegokolwiek …


„Co ja sobie myślałem? Wariuję chyba na stare lata” – Olaf stał przy wejściu do Ogrodu, czekając wraz z innymi, aby kupić bilety. Kolejka posuwała się wyjątkowo wolno, choć niby były czynne dwie kasy. Ta powolność nie byłaby w sumie nawet taka zła - dawała szansę, aby odwlec moment zawodu. Jednak towarzystwo dwóch rozbrykanych kilkulatek, do którego nie był specjalnie przyzwyczajony, był trudny do zniesienia. Rozglądał się więc nerwowo nie wiedząc, czy i jak radzić sobie z czasem. Nie był przyzwyczajony do odmowy ze strony kobiet. Nawet tych w jej wieku. Miał świadomość, że jest wciąż całkiem atrakcyjnym mężczyzną. Na różnych polach – wyglądu, tężyzny fizycznej, doświadczenia, majętności i … czaru, który niewątpliwie posiadał, jak każdy facet w jego Rodzie.

Był dumny ze swojego pochodzenia. Na tyle, że kiedyś to uczucie uderzyło mu lekko do głowy i się totalnie zapomniał. „Dałeś się ponieść, stary” – zwrócił się w myślach, do samego siebie. Wzrok automatycznie powędrował na podskakującą obok niego jedną z dziewczynek. Miał podejrzenie, że jego wnuczka w jakiś przedziwny sposób i wbrew niejako naturze, przejęła część rodowej mocy. Była inna. Fascynowała go. Może dlatego tak chętnie zgodził się na odnowienie swoich kontaktów z córką. Dzięki nim miał możliwość obserwowania Zuzy. Co zrobi z tą wiedzą? Jeszcze nie wiedział.

Zadumał się na chwilę. Nagle poczuł delikatne szturchnięcie mężczyzny w zbliżonym do siebie wieku, stojącego za nim wraz z podobnym kilkulatkiem – ale jednak tylko jednym. Na dodatek - chłopcem. Co prawda lekko naburmuszonym lub wręcz urażonym faktem, że on tyle musi czekać wraz z innymi, ale jednak jakimś męskim potomkiem. Pomyślał o Łukaszu, ale zaraz uwaga skupiła się na poprzednich rozważaniach. Co go opętało, aby dobrowolnie zgodzić się na spędzenie sobotniego wczesnego popołudnia w towarzystwie czyichś przyszłych żon? Te małe kobietki mogły się kiedyś przecież nimi stać. Zadrżał. Sam nigdy się nie ożenił, choć niewiele zabrakło, by zmienić ten status. Przynajmniej kilka razy.

Jak automat podszedł do kasy i uiścił stosowną opłatę. Za chwilę miał przejść ciężką próbę. Rozejrzał się po raz ostatni dookoła, po czym podał bilety mężczyźnie przy wejściu. Ten uśmiechnął się do całej trójki i życzył miłego pobytu. Olaf westchnął. Jak się można było domyślać, obie dziewczynki ledwo przekroczyły próg ZOO, pobiegły do najbliższego wybiegu. Był prawie pewny tego, że nie było dla nich aż tak istotne, kogo tam znajdą. Liczyło się tylko to, że będzie to po prostu zwierzątko. Żywe, tajemnicze, może nawet pierwowzór bohaterów jakiegoś filmu lub zabawkowych bożyszczy małych kobietek. W sumie jednak nie było w tym nic złego. Uważał, że najszczęśliwszy okres życia każdego niemal człowieka, to zapamiętane wspomnienia z dzieciństwa. On sam w ich wieku wierzył w różne dobre postacie. Jasne, zdecydowanie inne od tych dzisiaj prezentowanych na ekranach różnych nośników elektronicznych, ale … gdzieś tam zawsze pozostają jakieś punkty styczne. Na pewno tak było i tym razem.

Choć przekroczył „półwiecze”, nadal potrafił przywołać wspomnienia z tamtych lat – wyjątkowo szczęśliwych okresów jego życia. Teraz miewał jego zaledwie namiastki. Nie chciał jednak narzekać, tylko starał się jak najbardziej świadomie cieszyć tymi chwilami. Najważniejsze, że mógł wciąż ich doświadczać. Rozumiał więc te dwie drobne panienki. Może dlatego zgadzał się czasem, by owijały go wokół swoich szczuplutkich paluszków. Na dodatek, nic nie chciał z tym robić – rozczulał go widok słodkich dziecięcych minek, a ich sporadyczne „damskie fochy” bardziej rozśmieszały, niż irytowały. Pozwolił więc – im na radość i swobodę, a sobie na to, aby jednak delikatnie lustrować wzrokiem otoczenie.

Nie miał numeru jej telefonu – jakoś nie złożyło się, aby z prawdziwą galanterią go zdobyć. A on miał się za 100% gentelmen’a. Tak był wychowany. Z tego choćby względu dopuszczał możliwość, że nie potraktuje propozycji wspólnej wycieczki poważnie. Nie zamierzał jej podrywać – coś mówiło mu, że nie zasługuje na taką przygodną znajomość z nim. Nie chciał jej w żaden sposób skrzywdzić, a to czasem mu się jednak zdarzało – brakowało mu niekiedy świadomości skutków własnych wyborów. Tym niemniej coś jednak „zmusiło” go do tego, aby rozstając się z nią poprzedniego dnia, wyjść z taką właśnie propozycją – spędzenia wspólnie paru sobotnich godzin.

Otrząsnął się ponownie z rozmyślań. Należało zaopiekować się dzieciakami, które oczywiście już pobiegły gdzieś dalej. Gdzie? Rozejrzał się. Nie był zdenerwowany tym ich zniknięciem tak, jak wczoraj, w przypadku Zuzki. Zaaplikował sobie mały wdech i ruszył drogą ozdobioną strzałkami. Okazało się, że dokonał właściwego wyboru, gdyż już po chwili ujrzał swoje podopieczne przed klatką z jaszczurkami.
- Oli, zobacz jakie one śmieszne! – cienki głosik wydobył się z jednej z postaci i poczuł małą rączkę, ciągnącą rękaw jego sztruksowej marynarki.
- A co takiego w nich zabawnego? – Olaf lekko się wzdrygnął. Nie był pewien, czy tę reakcję wywołał zwrot, którego użyła wnuczka, czy to obraz gada tak na niego podziałał. Nerwowo zaczął obracać w myślach tytuły dziecięcych bajek. Od niedawna namiętnie je zgłębiał, aby móc w jakimś momencie zaimponować Zuzce. Żaden niestety nie kojarzył mu się z jaszczurką.
- Dziadku – Zuzka zdała sobie nagle sprawę, że lekko przesadziła ze swoją bezpośredniością wobec starszej od siebie osoby. Refleksja przyszła na szczęście wystarczająco szybko. Zanim Olaf wydobył jakikolwiek dźwięk z siebie, już złapała go drugą rączką za rękaw. Musiała jakoś odwrócić jego uwagę od siebie. W końcu nie zamierzała odkrywać, bądź co bądź obcemu sobie mężczyźnie własnych tajemnic. Niby był jej dziadkiem, ale tak naprawdę pojawił się w jej życiu zaledwie pół roku wcześniej. Mama nigdy o nim nie opowiadała. Wyjątkowo umiejętnie też wykręcała się od udzielenia określonej i jasnej odpowiedzi na pytania o niego. Próbowała jeszcze wypytać babcię Tessę, czyli matkę swojej mamy, ale ta też jakby … „nabrała wody w usta”.
Niekiedy odnosiła wrażenie, że te wszystkie rodzinne lub rodowe tajemnice muszą pozostać ukryte przed nią tak długo, aż osiągnie pewien wiek. Tylko nie była pewna, ile to mogło być właściwie lat. Dziesięć? Piętnaście? Osiemnaście? Nie mogła się doczekać, kiedy nadejdzie jej dzień i smak „dorosłości” pozna i ona. Zamrugała szybko powiekami i skupiła się na Olafie. Czuła, że jest inny i to sprawiało, że starała się jeszcze bardziej kontrolować swoje zachowanie.
– Tym razem chodzi o postać z książki. Takiej całkiem niezwykłej… Wiesz dlaczego? Ta książka naprawdę pomaga. A główna bohaterka nazywa się …. – nagle jej słowa zostały zagłuszone przez pisk koleżanki. Na szczęście wyłącznie z zachwytu co prawda, ale jednak dźwięk rozproszył go na tyle, że nie był pewien, czy dobrze zrozumiał imię postaci, której trzecia część przygód miała wkrótce ukazać się na rynku wydawniczym. Zresztą teraz ważne było tylko to, że zwierzątko podbiło jej serduszko. Podejrzewał, że uważała je za niezwykle przyjazne małym ludziom. Takie w końcu bywają bajki dla małych dzieci, wyczarowują im zawsze takie opowieści, w których można liczyć na szczęśliwe zakończenie.
Może znowu zamyśliłby się na dłużej, gdyby naraz powietrze nie zawirowało od przeciągłego skrzeku papug w oddali. Dziewczynki, jak na sygnał odwróciły się i pobiegły w tamtą stronę. Nie miał więc czasu na zastanowienie. Pożegnał wzrokiem jedną z „gadzin” i skierował kroki do klatek, skąd dochodziły nawoływania tych barwnych ptaków. W jego ocenie niesamowicie pojętnych – miał kiedyś okazję przekonać się, jak szybko potrafią się uczyć.

„Muszę zobaczyć na własne oczy tę jaszczurkę. Poszperam w necie w wolnej chwili.” – przyrzekł sobie w duchu. Przytomniejszym wzrokiem objął najbliższe otoczenie Ogrodu i wtedy … Raptownie się zatrzymał, zapominając zupełnie o wszystkim, co zaprzątało jego umysł chwilę temu. Kątem oka dostrzegł ją wśród innych. Przynajmniej taką miał nadzieję. Chciał jej podziękować za pomoc Zuzce – w końcu wcale nie musiała tego robić. Wyglądała tego dnia na zmęczoną, a jednak nie odmówiła prośbie małej dziewczynki. Najbardziej chyba ujęła go … jej kruchość, pod którą niewątpliwie czaiła się jakaś bliżej nieokreślona moc. Czuł to. Ta siła przyciągała go do niej. Zdjął słoneczne okulary, aby mieć lepszy widok. Tak, niewątpliwie zbliżała się do niego.

Nie była jednak sama. Towarzyszyła jej równie wysoka, ale trochę starsza kobieta. Siostra? Przemknęła mu ta myśl przez głowę, bo łączyło je pewne podobieństwo w rysach twarzy, figury, sposobie poruszania się. Szły obok siebie, obydwie niezwykle piękne. Zajęte rozmową. Dużo by dał, aby dowiedzieć się o czym tak rozprawiały z uroczymi uśmiechami na swoich delikatnych obliczach. Słońce oświetlało ich sylwetki od tyłu, nadając im jakiegoś magicznego blasku. Przypominały mu Anioły, które nagle zeszły z niebios, aby wypełniać swoje "powinności" wobec ludzi. Chciał jak najszybciej przywitać się z nimi i poznać bliżej towarzyszkę Meli. Musiał jednak najpierw odnaleźć dziewczynki. Miał nadzieję, że jednak zostanie zauważony – podniósł wysoko rękę i pomachał nią energicznie. Potem szybko się odwrócił i odszedł.

„Od dziś kocham papugi najbardziej ze wszystkich ptaków” – obiecał sobie zmianę poglądów po tym, jak ujrzał Zuzkę i Majkę przy klatkach. Fakt, że paleta kolorów ptasich strojów zasługiwała na podziw. Szczególnie w oczach kobiet - nawet tych bardzo małych. Tylko, że nigdy nie było wiadomo, jak długo może on potrwać. Zachwyt pojawiał się znienacka i znikał równie szybko. Trudno było go utrzymać dłużej, niż kilka chwil. Czasem obserwował zachowania innych dzieciaków i coraz częściej dochodził do wniosku, że te małe żywiołowe postacie są z innego świata. Nie nadążał za nimi. Taka była prawda.
- Zuzka, a może wrócimy do jaszczurek? – zaproponował znienacka.
- Eeee … nie, tu jest ciekawiej – odezwała się, nie odrywając wzroku od jakiegoś większego ptaszyska.
- Majka, a może ty chciałabyś zobaczyć raz jeszcze bohaterkę tej książeczki? – postanowił się nie poddawać, tylko zmienić taktykę.
- Cziczi? – Majka „złapała przynętę” i na moment oderwała wzrok od ptaków. – Nie, jednak też podziękuję – odpowiedziała i powróciła do papug.

„No, masz … i co mam teraz zrobić?” – zmartwił się brakiem planu. Ten stan smutku szybko na szczęście rozproszył dźwięk słów i delikatny dotyk, który poczuł na ramieniu. Mela najpierw przywitała go serdecznie, a potem zaczęła mu przedstawiać tajemniczą nieznajomą. Na tych komunikatach pragnął skupić się najbardziej. Musiał przecież dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Od chwili, gdy ją zobaczył w promieniach jesiennego słońca, jakaś struna drgała wciąż w jego sercu i umyśle. To uczucie nie było mu znane i aż zabrakło mu na moment tchu. Wzruszenie odebrało mu na ułamki sekund jasność umysłu. Jeszcze bardziej zaczął się obawiać. Najbardziej tego, że ta kobieta nie zwróci na niego uwagi lub – co gorsza, dostrzeże w jego oczach dotychczasową „płytkość” relacji z płcią przeciwną. „Ciążą stare grzeszki, co?” – sumienie nieoczekiwanie poderwało głowę i nie dawało o sobie zapomnieć.

- Ach! Cóż za wspaniała niespodzianka! – wykrzyknął tylko teatralnie, aby zwrócić swoim zachowaniem zainteresowanie Zuzki. Czuł, że „odsiecz” ze strony wnuczki jest mu teraz wręcz niezbędna. W końcu więzy krwi coś powinny i dla niej znaczyć, czyż nie? Miał taką nadzieję.
Nie zawiódł się. Dziewczynka widząc swojego „żołędziowego Anioła” – bo taki przydomek zyskała młodsza z kobiet od dnia poprzedniego – oderwała się od papug i uradowana zawisła jej na szyi. Dobiegł go jeszcze przenikliwy pisk, aż ponownie zabolały go uszy. Mimowolnie wykonał ruch, aby ochronić te swoje wyjątkowo wrażliwe na dźwięki części ciała. Nie uszło to uwadze starszej z kobiet, która na ten gest lekko się uśmiechnęła. „Pierwsze lody” zostały przełamane. Potem, nie wiadomo kiedy, minęły dwie godziny.

Dostrzegł, że dziewczynki powoli traciły siły. Należało więc pomyśleć o zakończeniu sobotniej wycieczki. Olaf czuł się rozdarty. Sam odczuwał pewne zmęczenie, a jednocześnie pragnął pozostać dłużej w towarzystwie Olimpii. Jak się okazało nie starszej siostry Meli, a matki. To zwiększało szansę na kontynuowanie znajomości. Byli bardziej zbliżeni wiekiem, mogli mieć podobne doświadczenia życiowe – zauważył, że nie nosiła obrączki, tylko drobny, wręcz skromny pierścionek na serdecznym palcu lewej ręki. Liczył, że ten dzień nie zakończy tworzącej się relacji. Chciał więcej.


Miała świadomość jego zewnętrznej atrakcyjności, a także i tej … wewnętrznej. Na początku była trochę zła na córkę, że nie zdradziła jej prawdziwych motywów wspólnego wyjścia. Potem jednak obecność rezolutnej wnuczki Olafa i jej koleżanki osłabiła tę emocję. Z każdą minutą wspólnego spacerowania po Ogrodzie przekonywała się też do mężczyzny. Mimo początkowych obaw nie miała poczucia, że stosuje jakieś „tanie chwyty”, aby ją poderwać. Nie dla niej samej oczywiście, tylko tak bardziej chyba dla … sportu.

Zdarzało się jej poznawać podobnych facetów. W ich źrenicach można było dostrzec, że mimo upływających lat, wciąż mają tą samą - niezrozumiałą potrzebę. Udowadniania sobie i innym, że ich urok wciąż działa na kobiety. Nie szukała takich znajomości. A może wciąż nie była gotowa na żadne. Choć coraz częściej dokuczało jej poczucie osamotnienia. Nie była do tego stanu przyzwyczajona. Potrzebowała towarzysza podróży. Kogoś, przy kim mogłaby swobodnie się czuć, wyrażając swoje opinie lub opowiadając o swoich planach. Bo takowe znowu miała. Dość ambitne zresztą.

Do niedawna traktowała pojawiające się w jej życiu zmiany, jako karę. Nie wiedziała co prawda, z jakiego powodu miałaby ją otrzymać od losu, ale … z odczuciami trudno było walczyć. Za dużo spraw poszło nie tak. Inaczej je sobie wymarzyła. Ukochane mieszkanie przestało cieszyć, choć nadal lubiła do niego wracać, by odnajdywać tam kojącą, ale ulotną obecność Piotra. Praca, którą sobie wybrała, zaczynała coraz bardziej męczyć. A przecież do emerytury pozostawał jeszcze całkiem pokaźny „szmat czasu”. Wizja tkwienia w tym samym miejscu przez kolejne lata, a może i kolejną dekadę jej życia, przerażała. Nieznane pociągało.

Z bilansem coś było jednak nie w porządku. Ciągle coś w nim się nie zgadzało, przynosząc kolejne zaskoczenia. Miała nadzieję, że te najistotniejsze sprawy ułożą się już niedługo. Była gotowa zaryzykować. Tylko, czy wystarczy jej odwagi, aby iść za ciosem i zmienić także coś w swoim życiu prywatnym? Nie była tego pewna. Co prawda, niby wyczuwała, że ten spacer może być dla niej przełomowym zdarzeniem, a jednak … miała masę wątpliwości. Pytanie, czy też prośba Olafa o podanie jakiegoś kontaktu do siebie, wywołała w niej panikę. Zamarła na dłuższą chwilę, a świat jakby zatrzymał się razem z nią. Może nie trwało to tak długo. Wystarczyło jednak, by Mela zadecydowała niejako za nią, dyktując numer jej komórki. Gdy skończyła to robić, filuternie na nią jeszcze spojrzała i puściła oko.

„Jak ja ją wychowałam? Jak mogła mi to zrobić?” – kolejne pytania pojawiały się i znikały, aby ponownie o sobie przypomnieć. Zostawiła w przedpokoju jesienne półbuty i weszła do salonu. Oparła głowę o zagłówek kanapy i przymknęła oczy. Gdy to zrobiła, niemal natychmiast pojawił się pod powiekami obraz Olafa. Leciutko się wzdrygnęła na ten widok i raptownie otworzyła oczy. Podeszła do okna i przystanęła tam na dłuższą chwilę, zapatrzona przed siebie. Natura fascynowała.

Jakiś nagły impuls przywrócił ją do rzeczywistości. Odszukała wzrokiem swój notes z okładką w odcieniu butelkowej, lekko zgaszonej zieleni i otworzyła go na przypadkowej stronie. Sięgnęła po ulubiony długopis i powoli zaczęła dzielić się słowami …

z niepokojem
wyglądam przez okno
obserwując
zmagania słońca z chmurami

- Uda Ci się,
na pewno Ci się uda! -

mruczę pod nosem i …
tylko -
sama już nie wiem
komu
bardziej kibicuję
słońcu, czy sobie …

Foto: Anna Gawryszewska - Pierwszy Oficer na pokładzie projektu "Rok w Lanckoronie", a jednocześnie niezwykle wrażliwa na urok świata Kobieta, która potrafi zatrzymać 'ulotne chwile'