wtorek, 31 marca 2020

POGAWĘDKA Druga

„Kwarantanna” w polskiej rzeczywistości wciąż trwa, a może jednak zmierza ku końcowi – oby!
Owszem, przyznaję że fajnie jest trochę posiedzieć w domu z laptopem na kolanach, ale …
nawet najbardziej ciekawe pogawędki poprzez znane komunikatory – jak choćby Messenger, WhatsApp, czy wreszcie (nowość dla mnie) Teams, nie zastąpią rozmowy na żywo.

Zaczyna mi brakować bezpośredniego – czyt. fizycznego (bez żartobliwej nie-jednoznaczności tym razem) – kontaktu z innymi Ludźmi. Szczególnie z moimi Znajomymi, których bliskie towarzystwo bardzo sobie cenię. Nie ma to jak spotkać się w sympatycznym miejscu i zwyczajnie pogawędzić. Na razie to jednak nierealne, więc …
W ramach spontanicznej inicjatywy pod hasłem: #mojaKwarantanna2020 i z braku możliwości uczestniczenia w próbie Zespołu Sunset Bulvar tym razem „wzięłam na spytki” indywidualne – Roberta …

Dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać dłużej. A jeden temat szczególnie mnie ciekawił – współpraca mojego Kolegi ze wspomnianą wyżej, Grupą Muzyczną.

Paulina: 
- Na pierwszy w sumie – premierowy – koncert Zespołu Sunset Bulvar dotarłam wyłącznie dzięki Tobie. Pamiętam, że termin był grudniowy – jakoś tak prawie zaraz przed świętami. Wiesz co mnie przekonało, aby przyjechać do La Lucy?

Robert Baranowski – mówi o Sobie „Łowca uczuć”, pisze wiersze i teksty piosenek, od jakiegoś czasu wcielił się w rolę Impresaria Zespołu Sunset Bulvar , publikuje na stronie „Twórczość Roberta Baranowskiego”.
- Dogodna lokalizacja? 😏

Koncert Sunset Bulvar w La Lucy - grudzień 2019

- Owszem, miała znaczenie … Bardziej jednak zelektryzowała mnie Wiadomość, że napisałeś teksty mające stać się docelowo piosenkami nieznanego mi wtedy Zespołu. Domyślasz się dlaczego?

- Znałaś mnie dotąd jako poetę. Myślę, że byłaś ciekawa z jaką formacją postanowiłem związać swoje najbliższe plany.

- Też nie mogę tego potwierdzić w 100%. Nazwa Zespołu lub „trend muzyczny” niewiele
by mi powiedział, gdyż niespecjalnie rozeznaję się w Świecie Dźwięków. Nie chciałabym wykorzystywać sytuacji – a nuż, ktoś z nudów „posądzi mnie” o kryptoreklamę 😎 –
aby promować swój dawny projekt, jednak zbieżność zasad Twojej współpracy z Muzykami i idei pomysłu na „Zabawę z Piosenką” były dość dla mnie znaczące. Oczywiście byłam ciekawa efektu muzycznego (piosenek) oraz samych Twoich tekstów – są chyba inne niż te, które publikujesz na Swoim profilu lub stronie, prawda?

- Na moim profilu, a zwłaszcza stronie Twórczość Roberta Baranowskiego dzieliłem się jak dotąd treścią, która nawiązywała, czy też stanowiła moją największą życiową pasję - poezję. Jednakowoż teksty pisane dla Zespołu są w naturalny sposób wypadkową moich dotychczasowych eksperymentów ze Słowem.

- Na jednym z ostatnich spotkań literackich odpowiadałeś na pytanie, które brzmiało „Skąd wzięła się u Ciebie potrzeba pisania?” Możesz raz jeszcze udzielić informacji na ten temat?
- Ta potrzeba wypłynęła wprost z mojego serca, tych jego pokładów, które przechowują uczucia czy emocje towarzyszące mi w życiu codziennym. Wszystko zaczęło się na poważnie w 1995 roku. Wcześniej o tym nie myślałem. Czułem, że nie jestem na to gotów – zarówno mentalnie, jaki i warsztatowo. Stąd świadoma decyzja o zwłoce w publikacji. Z ciekawostek dodam, że mój debiut na łamach prasy literackiej ("Literacka Polska", Warszawa 2003) to zbiór "złotych myśli", a nie wybór wierszy. 
Spotkanie poetycko-literackie pt. "Psy na Baby" - 10.03.2020

- Masz jakieś swoje własne literackie Autorytety? Kogo i dlaczego? – jeśli można od razu prosić argumenty …
- Odnosząc się do klasyki, nie mógłbym nie wymienić Norwida, Baczyńskiego czy Grochowiaka. Spośród poetów zagranicznych to Blake i Rilke. Natomiast z poetów nam współczesnych
z przyjemnością wymienię Bohdana Urbankowskiego i wreszcie mojego Mentora - Jana Marszałka. Najbardziej przemawia do mnie - poza oczywistym kunsztem literackim - Ich wspólny mianownik, a mianowicie: emocyjność i nośność Słowa. To, co sprawia, że poddani lekturze doświadczamy autentycznych wzruszeń i refleksji, które są w stanie nas duchowo wzbogacić.



foto: Piotr Cieślak

- Społeczność ludzi piszących jest chyba dość … zamknięta i mam wrażenie, że częściej skupia głównie ludzi tworzących w obszarze liryki. A mówi się, że wierszy to już nikt nie czyta – po co je w takim razie powoływać do życia?

- Ludzie, którzy chwytają za pióro są różnorodni. Często niedoceniani, potrafią jednak sprawić,
że otaczająca nas rzeczywistość pachnie wiosną. A wiersze? To ziarna wrażliwości, zakiełkują podlane lekturą.


- Wydałeś chyba kilka tomików swoich utworów ... Planujesz następny? Od czego zależy decyzja?
- Dotychczas ukazały się cztery: "Fragment Poezji", "Fragment Poezji II", "www.k♀bieta.pl"
oraz "Z perspektywy płomienia...". Było też kilka Antologii, gdzie zamieszczone zostały moje wiersze obok innych autorów. Co do planów, to chciałbym jeszcze w tym roku wydać kolejny tomik. Zależy to w dużej mierze od możliwości zgromadzenia potrzebnych na ten cel funduszy. 



foto: Archiwum prywatne

- W jaki właściwie sposób dotarłeś do ludzi, dla których obecnie piszesz teksty piosenek?

- Wszystko zaczęło się dość zwyczajnie. Pojawiłem się na koncercie Sunset Bulvar w pubie Marcinek. Spodobała mi się Ich muzyka. Podszedłem i … „od słowa do słowa”... rozpoczęła się nasza współpraca. Ważne, by wiedzieć z czym wychodzi się do ludzi, jakie ma się intencje. Jeśli jest wspólnota celów projekt ma szansę odpalić. Tak było w naszym przypadku. 

- Opowiedziałeś o tym niemal w „telegraficznym skrócie” 😏 Opowiedz proszę coś więcej. Jak układa się Wasza współpraca? Jesteś zadowolony? Dlaczego? To chyba pierwszy taki Twój literacko-muzyczny projekt?
- Jesteśmy zgranym teamem - tak uważam. Każdy odpowiada za swoją działkę, czyniąc to z pasją i zaangażowaniem. Dla mnie to podstawowe kryterium. Mam już za sobą udane muzyczne projekty, jak choćby ten z Martą Gwiżdż czy Alteą Leszczyńską. Bardzo dobrze wspominam obydwa doświadczenia.
Dla Zainteresowanych podam może linki:
> efekt współpracy z Martą -  utwór „Ocean życia” oraz utwór „Epidemia” 
> piosenka Altei - utwór „Łowca serc”
Miło było usłyszeć komentarz od wspomnianej wyżej Artystki, która napisała tak:
„(…) skomponowałam muzykę adekwatną do tekstu. Przepiękny tekst autorstwa warszawskiego poety R. Baranowskiego moim zdaniem dotyczy ulotności uczuć, ale tu musiałby się sam autor tekstu wypowiedzieć. „(…)”

- Będzie więcej tekstów? Jeśli Grupie uda się nagrać pierwszą autorską płytę, to może zechcą pomyśleć o drugiej. Chciałbyś kontynuować z Nimi takie działania, jak teraz? 
- Co do tekstów, to mam nadzieję, że wena dopisze. Skupiam się na „tu i teraz”. Zależy mi bardzo na realizacji obecnego projektu i temu poświęcam obecnie czas i uwagę. A co do wspólnych projektów w przyszłości ... czas pokaże. 

- Faktycznie, czasem lepiej nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość 😏 Możesz zdradzić, co dobrego wniosła do Twojego życia współpraca z Muzykami, takimi jak Ci z Sunset Bulvar? Czegoś się nauczyłeś? Czegoś nowego doświadczyłeś?
- Cóż, współpraca z Zespołem od strony zawodowej, to przede wszystkim wyzwanie. Staram się stanąć na wysokości zadania, choć nie jest tak łatwo pogodzić dwie funkcje, jakie objąłem - autora tekstów i managera. Na szczęście nie jestem w tym sam. Mam wsparcie ze strony całej Ekipy. Cieszy mnie też bardzo, że wymieniamy się pomysłami. To twórcza współpraca.

- Czy gdyby inna grupa Muzyków zwróciła się do Ciebie z prośbą o teksty dla nich, to jak byś zareagował?
- Na chwilę obecną nie wchodzi to w grę. Czuję się związany z Sunset Bulvar i nie mam tu
na myśli jedynie kwestii zawodowych. 


- Piszesz – lub może należy użyć sformułowania … już napisałeś teksty dla Zespołu. Twoja rola jednak na tym się nie kończy, ponieważ zgodziłeś się także być Ich Managerem, o czym sam wspomniałeś. Zgłosiłeś się na ochotnika, czy propozycja wyszła od Muzyków?
- Fakt. Teksty powstały i świetnie odnajdują się w mariażu z muzyką 😀 Niebagatelne znaczenie ma tu charyzma, talent i urok osobisty Wokalistki. Natomiast kunszt muzyczny męskiej części Zespołu dopełnia znakomicie całości. To mówię ja ... Baranowski Robert, manager drugiej klasy 😃 A co do nominacji na wyżej wymienionego - inicjatywa leżała po stronie Zespołu.

- Jak widzisz swoją rolę Impresaria? Jest łatwo, ciekawie i przyjemnie, czy bywa jednak,
że nie wszystko pomyślnie się układa? Tak, jak teraz, gdy trzeba było odwołać koncerty
z powodu kwarantanny?

- Rola Impresaria to krew, pot i łzy 😏 A mówiąc serio jest to odpowiedzialne zadanie, któremu staram się sprostać. Jeśli chodzi o przeciwności - chociażby z powodu kwarantanny - nie będą trwać wiecznie. Trzeba dalej robić swoje, nie oglądając się wstecz.

- Zespół obecnie kojarzy mi się z trzema miejscami w Warszawie – okolice Ronda ONZ
( La Lucy ), okolice Barbakanu ( U Pana Michała ) oraz Mokotów – ul. Bobrowiecka 10
( Bianco e Verde ). Skąd pomysł, aby zmieniać lokale? W jaki sposób dobieracie miejsca?

- Gramy w miejscach, które dobrze kojarzą się ludziom, jeśli chodzi o klimat i atrakcyjne spędzanie wolnego czasu. Takich, które dają możliwość pogodzenia spotkania towarzyskiego
z ofertą kulturalną. Z taką propozycją wychodzi właśnie Sunset Bulvar. 


- Czy podejmując współpracę z Zespołem uzgodniłeś ile czasu potrzeba, aby ten autorski materiał zyskał formę płyty? Kiedy można się jej spodziewać i od czego to zależy? 
- Projekt jest w fazie realizacji. Jesteśmy na etapie opracowywania materiału wymaganego
na płytę. 
Jedyne, czego w chwili obecnej potrzebujemy to odpowiedzialny, wiarygodny sponsor. 


Fot. Janamente - Just another Photopage

- Mam w takim razie nadzieję, że trafi tu do mnie na bloga Taka Życzliwa Dusza
😃  
i odezwie się do Ciebie. Czego mogłabym jeszcze życzyć Tobie i Muzykom? Jakie masz marzenia?
- Życzyć nam możesz konsekwencji, determinacji i ... tego, żeby było jak dotychczas, czyli „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Tylko wtedy mamy realną szansę spełnić nasze marzenia.  

- Bardzo dziękuję Ci za tę pogawędkę, choć … jeszcze wiele kolejnych pytań czeka na swój czas …
- Dziękuję Paulino za inicjatywę. Z przyjemnością odpowiem na kolejne 😀

sobota, 28 marca 2020

jak dobrze ...

Może jesteście w stanie - podobnie jak ja - przywołać ze wspomnień pewne odczucia.
Czasem jednak to one niespodziewanie objawiają się przed nami. Podobnie jak wiersze - nadpływają, niczym chmury ...
Tak było dziś - spojrzałam w niebo - zanim ...

- uświadomiłam sobie, że wiersz napisałam we wrześniu 2018, a obecnie mamy marzec 2020.
#mojaKwarantanna2020

***

uwielbiam
Twój dotyk
na swojej skórze

chłonę
Twoje ciepło
które powoli
rozchodzi się
od mojej twarzy
przez szyję
ramiona
aż po same
opuszki palców

przymykam
z lubością oczy
wyłączam myślenie
oraz inne zmysły
liczy się tylko
„teraz”

proszę
nie pozwól
sobie jednak
na zbytnią
natarczywość
bo ucieknę
w cień przed Tobą

moje drogie
słońce ...

16.09.2018


Żuławy - 28.02.2020 - projekt "Rok na Żuławach" 
P.S. urzekł mnie ten widok promieni słońca, "dzielnie walczącego" ze skłębionymi chmurami, który zobaczyłam podczas mojej pierwszej w tym roku wyprawy na Żuławy. Nie będę się spierać, czy pasuje do treści wiersza - mnie się podoba. A jeszcze bardziej jestem zauroczona fotografiami moich Koleżanek (alfabetycznie) - Ani i Małgosi, które można oglądać na stronie naszego wspólnego najnowszego projektu Rok na Żuławach  
Z a p r a s z a m :)

środa, 25 marca 2020

POGAWĘDKA Pierwsza

Niedawno pozwoliłam sobie napisać – dość spontanicznie i otwarcie – o moich subiektywnych wrażeniach z kolejnego ICH koncertu.

Z przyjemnością będę powracać wspomnieniami do tego dnia i … cieszę się, że „COŚ” mnie jednak s-kusiło, aby pojawić się w ten niedzielny wieczór – na Mokotowie.
Myślę, że to mógł być znak od LOS-u 😎

Tego dnia mieliśmy wreszcie okazję, aby dłużej swobodnie pogawędzić. Nie przytoczę Wam dokładnie, jak brzmiała nasza rozmowa – przebiegła dość spontanicznie.
W skrócie wyglądała tak:

Paulina:
- Czy uwierzysz mi, jeśli przyznam, że ja naprawdę niezbyt dobrze poruszam się po Warszawie? Może nie powinnam się publicznie do tego przyznawać, ale … – jestem żywym dowodem na tezę, że … „Kobiety mają trudności z odnalezieniem się w terenie …”.
Tym bardziej się cieszę, że udało mi się pokonać własne „słabości” i zdążyłam na Wasz występ w uroczej przestrzeni neapolitańskiej restauracji .
Powiedz mi proszę, co lubisz w Warszawie? Dlaczego tu przyjeżdżasz? – nie mieszkasz i nie pracujesz przecież tu na co dzień.



Krzysztof Fenderecki - foto: archiwum prywatne

Krzyszfof Fenderecki – Lider Zespołu  Sunset Bulvar  ; Gitarzysta
- W Warszawie podobają mi się najbardziej ludzie, czyli osoby z mojego zespołu … ale nie tylko –  także ci, których na przełomie ostatnich lat udało  mi się poznać. I tu może małe sprostowanie  – na pewno nie wszyscy [ śmiech]. Podobają mi się także restauracje i knajpy oraz klimat warszawskiej Starówki.
- Dlaczego właściwie … gitara? Najłatwiej nauczyć się na niej gry, czy inne były przesłanki wyboru akurat tego instrumentu?

- To dość ciekawa – przynajmniej dla mnie historia 😀 Moja starsza siostra - harcerka, kiedyś przywiozła z jednego z obozów pożyczoną gitarę. Miałem wtedy z 7 lat. Gdy tylko udało mi się
po kryjomu (bo przecież zaraz bym popsuł) wziąć tę gitarę do ręki, coś zaiskrzyło między nami. Pamiętam ją dobrze – była siermiężna i od patrzenia na nią rozbolały by każdego dłonie. Jednak zaintrygował mnie ten instrument do tego stopnia, że zapragnąłem mieć swoją. Niestety były to lata 80 – jak ktoś pomięta, to wie, że gitar w sklepach nie było, choć to i tak był najmniejszy problem
😀 Można więc podsumować to tak, że mimo poszukiwań i wyjazdów do Warszawy czy Łodzi, długo nie udawało mi się kupić instrumentu.
Od tego czasu minęło jakieś 8 lat i w dobie targowisk z Rosjanami i ich towarami nadarzyła się okazja, aby zakupić gitarę za 5 zł (500 zł przed denominacją). Była to prosta gitara klasyczna, która okazała się dość dobrym zakupem pod względem drewna, z którego była wykonana. Miała hebanowy gryf, co było mega rzadkością w tamtych czasach. Gitara co prawda, wymagała pewnych przeróbek lutniczych, ale po tych zabiegach okazała się przyzwoitym instrumentem. Pewnie miałbym ją do dziś – niestety pożyczyłem ją kiedyś jednej dziewczynie, z którą urwał mi się kontakt. W ten sposób … przepadła
😟 - oczywiście gitara!  [śmiech].
Kolejnym moim instrumentem była już gitara elektryczna, którą kupiła mi siostra „za gruby szmal”. Może nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że instrumenty w tamtych latach były naprawdę bardzo drogie i trudne do zdobycia. W zasadzie od tej pory zaczęło się moje prawdziwe granie, gdyż zdecydowanie wolę gitarę elektryczną, niż „akustyka” – co nie znaczy, że stronię
od grania akustycznego. Miałaś okazję to usłyszeć
😀 Właśnie  teraz zdałem sobie sprawę, że prawie za każdym razem w tamtych czasach, za pojawieniem się nowej gitary stała moja siostra – Iwona 😄

Krzysztof Fenderecki - foto: Marcin Wesołowski

- Czy kiedyś już podejmowałeś próbę stworzenia jakiegoś Zespołu, który będzie przypominał ten, w którym grasz obecnie? Możesz coś więcej powiedzieć na ten temat?
- W swoim życiu grałem w wielu zespołach. Każdy trochę różnił się od poprzedniego.
Zespół to ludzie, a każdy człowiek jest jedyny w swoim rodzaju. De facto z tego wynika styl, brzmienie i charakter działalności zespołu. Kiedyś sądziłem, że zespoły tworzą się przypadkowo, na skutek spotkania kilku ludzi itd. Teraz natomiast wiem, że nic nie dzieje się bez przyczyny.

Chciałbym wspomnieć o tym, że dwadzieścia  lat temu nawiązałem współpracę z Marcinem Gryzem – obecnym naszym bębniarzem i jakiś czas graliśmy wspólnie w kapeli bluesowej. Udało się nam zagrać kilka fajnych koncertów. Gdyby nie tamta współpraca, być może tego naszego zespołu by nie było. A tak, kilka lat temu ponownie nawiązałem z Marcinem kontakt. Po fazie kształtowania oraz twórczego bałaganu - z inicjatywy Jowity (to był Jej pomysł), na bazie mojej obecnej współpracy z Marcinem, stworzyliśmy Sunset Bulvar.
- Może mi o tym już mówiłeś, ale chyba warto o to raz jeszcze zapytać.
Jak długo gracie pod szyldem Sunset Bulvar? Czy spodziewałeś się, że ta „muzyczna przygoda” z Jowitą, Marcinem i Markiem potoczy się w takim kierunku, w jakim podąża obecnie? Pracujecie nad autorskim materiałem debiutanckiej płyty, z tego co wiem. A może to tajemnica, której nie miałam zdradzać?

- Sunset Bulvar działa około 2 lat. Szczerze mówiąc, to niczego się nie spodziewałem – choć czułem, że zaczyna wychodzić nam coś fajnego. Początkowo mieliśmy problemy ze znalezieniem basisty. Jednak nie ma tego złego ... Może gdyby nie te problemy, to Mesjasz – czyli Marek mógłby do zespołu nie dołączyć. Sama więc widzisz, że nic nie dzieje się bez przyczyny 😃
Odpowiadając na Twoje pytanie. Nie mamy sekretów – przynajmniej w obszarze, o jaki pytasz.
To prawda, pracujemy nad autorskim materiałem.
Bardzo się cieszę, że możemy współpracować z Robertem Baranowskim. Oprócz faktu, że pisze dla nas teksty piosenek na płytę, to jeszcze jest naszym Impresario. Uwielbiam wsłuchiwać się
w stworzone przez Niego treści. Dopełniają się wraz z naszą muzyką, są jak dwie połówki tego samego owocu. Robert jest twórcą o wysokim progu wrażliwości, arcy-ciekawie spoglądającym na życie i jest także znawcą natury ludzkiej. Myślę, że to wypadkowa, która przemawia do mnie
w jego tekstach i twórczości poetyckiej. Odkąd utkwiło mi w głowie powiedzenie Gen. Wieniawy-Długoszewskiego: ”dla mężczyzny są tylko stworzone dwa zawody, ułan albo poeta - nic poza tym” – chciałem Roberta poznać. Wracając do tematu … Pracujemy nad autorskim materiałem, jednakże muszę tu nadmienić, że płytę chcemy nagrać już jako MANIA – w tym samym składzie, ale elektrycznie. Obecnie więc pracujemy dwutorowo – akustycznie i elektrycznie.



Sunset Bulvar w pełnym składzie - foto: archiwum prywatne

- Ile utworów jest już … powiedzmy – mniej lub bardziej fachowym językiem – „ogranych”? Pamiętam, że na Grudniowej Premierze Jowita zaśpiewała pięć piosenek
z tekstami napisanymi dla Was przez Roberta Baranowskiego, którego ja znam prywatnie. Nie wszystkie chyba jednak pojawiały się na kolejnych koncertach. Jak dobieracie repertuar na każdy z występów? Są kłótnie?

- Obecnie mamy opracowanych 7 utworów, które jeszcze dopracowujemy. Jednakże – docelowo na płytę, chcemy ich mieć co najmniej 10.
To, że nie gramy wszystkich tych numerów na koncertach wynika z faktu, że nie do końca jesteśmy przekonani co do ich brzmienia w anturażu akustycznym. Zgodnie z tym, co wcześniej mówiłem, robimy muzykę elektryczną
😀 Absolutnie chciałbym zdementować domysły dotyczące kłótni – zdania miewamy odmienne i z pewnością tak pozostanie – a tam, gdzie ścierają się moce twórcze, iskrzy jak przy cięciu stali 😆

- Jowita … nie byłabym sobą, gdybym – z czystej „babskiej ciekawości” oto nie zapytała … Gdy śpiewa, podziwiam Jej cudownie mocny głos. Czy podczas Waszych prób i rozmów jest równie donośny, czyli … liczycie się ze zdaniem jedynej w Waszej Grupie, Kobiety? Jak to się przejawia?
- Z Jowitą łączy mnie swoista i niepowtarzalna więź twórcza i podobne przeżycia. Poznaliśmy się w innym zespole – był to team coverowy, grający eventy. Ja grałem w tym zespole ponad 5 lat, zanim dołączyła do niego Jowita. Od początku złapaliśmy kontakt i polubiliśmy się. Po jakimś czasie ja odnowiłem znajomość z Marcinem Gryzem, z którym stworzyliśmy jakieś cztery lata temu zespół rockowy. Nie przetrwał próby czasu, jednakże w trakcie jego działalności, Jowita podzieliła się z nami pomysłem stworzenia Sunset Bulvar. I tak się to zaczęło 😃
Gdy stworzyliśmy z Jowitą Sunset, nasi koledzy z zespołu coverowego uznali – nie wiem do końca dlaczego – że zakończą z nami współpracę. Od tamtej pory skupiliśmy się zupełnie na Sunset, a od spotkania z Robertem zaczęliśmy tworzyć razem autorskie utwory - projekt MANIA.
Ja osobiście bardzo cenię sobie pracę z Jowitą – chętnie słucham Jej zdania na temat aranżacji, bądź sugestii muzycznych. Poza tym, bardzo Ją lubię prywatnie – tak po ludzku
😏 Może dlatego, że mamy podobne poczucie humoru i świetnie się dogadujemy. Lubię Jej styl oraz podziwiam urok osobisty. Dla mnie głos Jowity jest najdonośniejszy – potrafi mnie przekonać do zmiany, choć nie zawsze 😁
Nie przychodzi to łatwo, gdyż jestem człowiekiem działającym w sposób przemyślany
i uporządkowany, a więc planów zwyczajnie nie lubię zmieniać. Jednak Ona potrafi mnie przekonać. Uważam, że ma w sobie ogromną intuicje muzyczną, dzięki czemu umie uzasadnić  potrzebę dokonania zmiany – a argumenty do mnie przemawiają.  Poza tym potrafi być bardzo kreatywna w procesie twórczym, co bardzo mnie do Niej przekonuje. A ten Jej głos! – jest świetna! Sądzę, że oboje jesteśmy zdania, że mieliśmy się poznać i razem tworzyć.



Jowita i Krzysztof, czyli ... połowa składu Sunset Bulvar - foto: archiwum prywatne

- Za co cenisz Swoich kolegów z Zespołu? Tak imiennie proszę opowiedz o tym, jakie mają wg Ciebie zalety.
- To może po kolei:
Jowita – głos, charakter, estetyka i kreatywność muzyczna, intuicja
Marcin – umiejętności muzyczne, ugodowość, serdeczność
Marek – zaangażowanie, miłość do muzyki i basu, ogromne chęci i emocjonalną motorykę 😃
Robert – kultura, wrażliwość, kreatywność, zaangażowanie, skromność
- A jakie mają wady? Czy uważasz, że o tym nie powinno się mówić głośno?
- Przepraszam, ale wolę skupiać się na pozytywach 😏

- Jak oceniasz osobę Roberta - piszącego Wam teksty do autorskich aranżacji – jest bardziej członkiem Zespołu, czy Manager’em? Bardziej się z Wami „kumpluje”, czy wymaga?
- Chwalę dzień, w którym graliśmy w pubie Marcinek na Podwalu koncert. To było ponad rok temu. Na nim był też Robert. Wtedy się poznaliśmy. Początkowo Robert pisał dla nas tylko teksty, z czasem – na nasze szczęście – zgodził się też zająć naszym impresariatem.
Trzeba przyznać, że sprawdza się zarówno jako tekściarz, jak i menadżer. Dał nam się już poznać, jako fajny facet i kolega. Jest bardzo odpowiedzialny i wiem, że jak coś załatwia, to od początku do końca. Ma świetny kontakt z ludźmi, co dla menadżera jest bezwzględnym „clou” działania. Oczywiście, wymaga także od nas i oby dalej to robił, bo niezwykle ważne jest wypracowanie sobie pozycji w grupie. To też Robertowi świetnie wychodzi. Bardzo zabiegam o to, by czuł się członkiem zespołu i mam nadzieję że tak już jest
 😀

Robert Baranowski - Autor tekstów do piosenek wykonywanych przez Sunset Bulvar - koncert w La Lucy - grudzień 2019

- Obserwowałam Cię uważnie podczas Waszego ostatniego występu na Mokotowie.
Faktycznie był taki moment, w którym się uśmiechnąłeś, nawiązując kontakt z obecną tam publicznością – przecząc niejako słowom zawartym w recenzji drugiego koncertu – tego, który był w lutym „U Pana Michała”. Napisałam tam bowiem coś o … „skupieniu gitarzysty”. Dlaczego właściwie nie byłeś zadowolony z takiej opisu Siebie? Może masz innego rodzaju „sceniczność” niż Jowita – z tym Jej olśniewającym uśmiechem lub – wywijający spontanicznie gitarą, Marek. Jak to jest z Twoim samopoczuciem na scenie? Stresujesz się występami na żywo?

- Mój obecny wizerunek sceniczny nie jest najbliższy mojej naturze. Grając w poprzednich zespołach na gitarze elektrycznej, miałem więcej swobody , więc byłem bardziej spontaniczny. 
Na skutek dużych zmian repertuarowych i spinania całości „faktury muzycznej” podczas występów zespołu, do tej pory musiałem się skupiać na realizowaniu zamierzonych celów.
W związku z tym, że obecnie zespół zaczął grać na poziomie o jaki zabiegałem, mogę zająć się czerpaniem przyjemności z koncertów. Czyli nie muszę zastanawiać się, czy wszyscy wiedzą, co mają robić 

Myślę że niedługo mój „emocjonalny image” ulegnie znacznej przemianie 😎

Krzysztof Fenderecki - foto: archiwum prywatne

- Jakie masz wyobrażenia o życiu „Osoby Publicznej”? Może po tej rozmowie staniesz się bardziej rozpoznawalny – także w rodzinnym mieście. Jesteś gotowy na Sławę? Jakie są Twoje Marzenia, gdy myślisz o „Sunset Bulvar”?
- Nie  myślę o tym. Generalnie uważam, że na sławę nie można być gotowym. Bardziej skupiam się na muzyce – graniu jej i tworzeniu. Myślę, że gdy dotknie mnie miano bycia osobą publiczną, świetnie sobie z tym poradzę.
Uważam tak, bo jestem człowiekiem o ugruntowanym i poukładanym życiu osobistym – przepraszam za tę nieskromność. Zawsze uważałem, że osobom publicznym odbija z braku tych dwóch powyższych atrybutów.
Marzę, by nasz zespół zaczął koncertować elektrycznie, no i żebyśmy nagrali płytę. Chciałbym występować na jak największym terenie – myślę też o imprezach muzycznych poza granicami kraju. Koncerty są paliwem niezbędnym do pracy twórczej zespołu. 

Poza tym chciałbym także, by nasz zespół pozostał grupą przyjaciół oddanych idei tworzenia
i grania swojej muzyki. Nie chcę żadnej presji i niezbyt konstruktywnych sugestii na temat kierunku, w którym powinniśmy się rozwijać. Niech to nadal będzie wielki muzyczny ocean,
na którym płyniemy w znanym tylko nam kierunku, odkrywając go tym, którzy za nami podążą. Mam nadzieję, że będziemy poszerzali swoją komunikacje tele-muzyczną, którą udało nam się nawiązać i w oparciu o nią rozwijać naszą twórczość. 

Przydał by się także jakiś miły Pan lub Pani z kiermanem wielkości stodoły oraz chęcią sfinansowania realizacji naszej płyty [śmiech]. Wierzę, że póki oddychamy wszystko jest możliwe 😃

- Nie pozostaje mi w takim razie nic innego, jak życzyć, aby Twoje oczekiwania i marzenia miały szansę się urzeczywistnić w najbliższym czasie. Może faktycznie pewnego dnia Wasz Impresario Robert odbierze telefon od Kogoś, kto pomoże Wam spełnić je.
Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na kolejnym koncercie.



Sunset Bulvar - koncert luty 2020 - okolice Starówki "U Pana Michała"

niedziela, 22 marca 2020

Opowieść Pierwsza

„W inną stronę”


„Ale nudy …” – pomyślał Los – „Diabli chyba nadali tą całą ... pożal się -  Bożeeeee - Kwarantannę! A może by tak … „ – zachichotał złośliwie, po czym zabrał się do pracy ...

***

Tego dnia, nie spieszyła się do domu, jak to zwykle bywało. Wiedziała, że o tej godzinie wciąż nikogo tam nie ma. Znowu się „wyłączyła” i nogi jakoś tak same wybrały drogę przez park. Dzień był wyjątkowo ładny, jak na tę porę roku. Słońce zalotnie spoglądało poprzez gęste, choć wciąż nagie gałęzie rosnących tu drzew, zachęcając do spaceru. Stęskniła się za jego promieniami i ciepłem. Miała ochotę pożegnać się z zimowymi ubraniami, krępującymi ruchy. Niezbyt dobrze znosiła niskie temperatury, wiec przez ostatnie miesiące zakładała na siebie kilka warstw różnych materiałów. Może już niedługo pozbędzie się części z nich. Pogrążona w luźnych rozmyślaniach nie zauważyła, kiedy dotarła pod blok. Spojrzała na zegarek. Nadal nie chciało się jej wchodzić do pustego mieszkania. Lubiła, gdy ktoś tam na nią czekał. Usiadła więc na jednej z ławek, popatrując z rzadka na dzieci bawiące się na osiedlowym placu zabaw.
Ileż było energii w tych małych ciałkach …

- Bo się zapatrzysz … - usłyszała nagle głos i jakaś postać usiadła obok niej. Na policzku poczuła delikatny pocałunek i owionął ją znajomy zapach.
- Byłoby w tym coś złego? – spojrzała w szare oczy, dla których dwa lata wcześniej straciła głowę. Nie przypuszczała, że coś takiego się jej przydarzy.
- Czy mam rozumieć, że ja już ci nie wystarczam? – usłyszała zamiast odpowiedzi.
- Wiesz, że to nie tak … - odparła cicho.
- A może … twój zegar zaczął tykać? – pytanie zadane niby dość neutralnym tonem, trochę ją jednak ubodło. Miała 27 lat i chyba nie było nic dziwnego w tym, że zaczynała coraz częściej myśleć o dziecku. Owszem, było im razem dobrze. Nie sądziła, że można z kimś stworzyć tak cudowny związek. Jej wcześniejsze doświadczenia nie napawały nadzieją, że kiedyś będzie to możliwe. W jej życiu było kilku mężczyzn, ale żaden nie dał jej tyle oparcia co osoba siedząca obok niej. Czuła się w tej relacji wyjątkowo bezpiecznie i nie chciała tego tracić. Nawet za cenę odrzucenia ze strony najbliższych. Nie byli w stanie jej zrozumieć. Na szczęście nie musiała wracać do swojej rodzinnej miejscowości.

Miasto, do którego wyjechała po studiach przygarnęło ją i pozwoliło na realizację różnych marzeń. Znalazła tu pracę, a także kogoś, kto ją kochał. Czuła się spełniona, choć ostatnio faktycznie jej myśli coraz częściej biegły też w inną stronę. Oczekiwała zrozumienia i akceptacji swojej potrzeby macierzyństwa, jaka obudziła się w niej niedawno. Czy musiała się z tego tłumaczyć?
- Dziwi cię, że kobieta w moim wieku zaczyna odczuwać potrzebę bycia matką? – teraz ona odpowiedziała pytaniem.
- Nie – padła cicha odpowiedź. W szarych oczach pojawił się pewien smutek. – Wiedziałaś jednak od samego początku naszej znajomości, że nie chcę mieć dzieci. Zaakceptowałaś moje … hmmm … „warunki umowy”. Nic mi nie wiadomo, aby od tamtego czasu coś się w nich zmieniło – usłyszała jeszcze, dość dobitnym tonem wypowiedziane słowa. Zrobiło się jej przykro.
- Naprawdę nic się w tej kwestii już nie zmieni? Może jednak zastanowimy się, czy nie znajdzie się  jakieś zadowalające nas, wspólne rozwiązanie – wiedziała, że nie powinna naciskać, ale … musiała podjąć wreszcie ten wątek. Zwlekała z tym za długo. Powinna była zacząć tę rozmowę wtedy, gdy … Poczuła raptowny ucisk w żołądku. Zabrakło jej na moment tchu na myśl, ile ryzykuje. Było jednak za późno, aby się wycofać. Rozpamiętywanie pomyłek nie miało sensu – otrząsnęła się z rozważań.
– Zrozum mnie proszę. Wystarczy mi na razie, że o tym pomyślisz, na nowo rozważysz wszystkie te słynne „za i przeciw” – powiedziała zbyt wesołym tonem, chcąc rozładować panujące napięcie. Rozmowa nie toczyła się tak, jak tego oczekiwała. – Proszę, pomyśl o tym, choćby pod kątem nas. Nie uważasz, że dziecko mogłoby jeszcze bardziej scementować nasz związek? Fajnie jest być rodzicem, a my, też mamy do tego prawo – dodała jeszcze i w tej samej chwili poczuła, że nie należało tego mówić.

Patrzące na nią z uwagą, na ogół ciepłe i spokojne szare oczy, nieoczekiwanie pociemniały, by już po chwili zmienić się w kolor morskich głębin. Wciągających i niebezpiecznie silnych, kapryśnych i zwodniczych, nie okazujących czasem łaski. Mimowolnie zadrżała na ten widok. Ta piękna, wzbudzająca w niej tyle czułości twarz – pod wpływem jej nieopatrznych słów nabrała ostrych rysów i nagle stała się jej zupełnie obca. Nie wiedziała, co robić. Wystraszona, spontanicznie ujęła spoczywającą obok niej dłoń nieznajomą i zaczęła delikatnie gładzić jej skórę. Poskutkowało. Proces przemian się cofał. Odetchnęła z ulgą …

- Zastanowię się nad tym, dobrze? Wiesz przecież, że dla mnie to bardzo poważna decyzja. Dziecko to nie zwierzak, który oczekuje od nas wyłącznie jedzenia, możliwości swobodnego załatwienia swoich naturalnych potrzeb … no, może niekiedy pieszczot lub zabawy. To druga istota, na dodatek z wolną wolą – choć w świetle naszych przepisów musi się nam jakoś „podporządkować” przez pierwsze 18 lat. Widzę jednak, że naprawdę ci na tym zależy i wierzysz w to, co powiedziałaś. Kocham cię za to, że potrafisz mi otwarcie, a jednocześnie delikatnie przekazać informację o swoich potrzebach – przecież one są dla mnie, równie ważne, jak dla ciebie. Potrzebuję jednak trochę czasu, aby się oswoić z emocjami i znaleźć przekonujące argumenty – wyłącznie dla siebie. Muszę poczuć wewnętrzne przekonanie, że warto czasem rozważyć zmianę własnego zdania … – delikatna mgiełka ciszy osiadła na ich ubraniach.
Gdy jednak podniosła oczy zobaczyła uśmiech, a potem poczuła delikatny, a jednocześnie mocny uścisk na swojej dłoni. Przeszedł ją prąd. Jakże piękna była ta chwila.
Jak dobrze było kochać i być kochanym …

Nie miał specjalnie szczęścia do kobiet, choć starał się zawsze być wobec nich fair. Szkoda, że nie mógł liczyć na wzajemność. Przynajmniej od tych, przed którymi odsłonił kilka ukrytych obrazów swojej duszy.

„Jesteś za miękki, stary” – zabrzmiały mu w głowie słowa kumpla z roku, starego „wyjadacza”. Może Grzegorz miał rację, ale … no właśnie – on miał zupełnie inne podejście. Może tę wrażliwość wyniósł z rodzinnego, kilkupokoleniowego domu, gdzie królowała jego babcia Tosia. To ta, niedużego wzrostu, ale pełna wewnętrznej energii i ciepła kobieta, zaszczepiła w jego męskim sercu empatię. Ktoś mógłby to uznać za słabość. On wierzył jednak, że to właśnie jest jedna z jego „nadprzyrodzonych mocy”. Jak każdy dzieciak w tamtych czasach miał swoich bohaterów, autorytety. W bajkach był nim supermen, a w życiu realnym – babcia. Niewykluczone jednak, że ta wrażliwość była niejako mu przypisana od samego początku istnienia, stając się jego indywidualną cechą. Tak wywnioskował ze słów staruszki, z którą dość często ucinał sobie takie poobiednie #rozmowyPrzyHerbacie

Często mówiła dość zawile, jakby kluczyła nieznanymi nikomu ścieżkami, aby „zmylić pogoń”. Bywało, że tak prowadzone konwersacje, strasznie go irytowały. Wściekał się w duchu, że nie może usłyszeć jasnego przekazu, że wciąż musi się czegoś tam domyślać.
„Ach, te ‘Babcine Tajemnice’ …” – westchnął cicho, ale jednocześnie z jakimś rozrzewnieniem. Odkąd jej zabrakło stracił nadzieję, że dowie się czegokolwiek więcej o sobie, jeśli nie podejmie starań w tym kierunku.
Wciąż pozostawała jakaś maleńka szansa na to, że zdobędzie dostęp do Pamiętników. Nie chciał się tak szybko poddawać. Ta „GRA” jeszcze się nie skończyła. Nie zamierzał „opuszczać stołu”. Nadszedł czas, aby w odpowiedni sposób wykorzystać część otrzymanego spadku. A One musiały się z tym pogodzić. Choć byłoby lepiej, gdyby same zechciały opowiedzieć mu coś więcej o tych rodowych tajemnicach i tradycjach, które ukrywały przed wszystkimi. Czy naprawdę musiały to robić nawet przed własną Rodziną? – przecież on też do niej należał! i przenigdy nie zdradziłby żadnych sekretów. Nie ufały mu, zatem … Gdy uświadomił to sobie, ogarnął go gniew, którego płomienie podsycały kolejne niewesołe myśli. Postanowił jak najszybciej wyprowadzić się.
Nie było istotne gdzie, czy może do kogo. Czuł, że nie może tu dłużej zostać, że oto nadszedł „czas zmian”, a on – jako Mężczyzna – musi stawić im czoła.

„Dziękuję, Babciu” – pomyślał w chwili, gdy otwierał kluczem drzwi nowego mieszkania.
Po miesiącach „waletowania” u przygodnie poznawanych znajomych, miał wreszcie coś na kształt „własnego kąta”. Jeszcze nie wiedział na jak długo w nim pozostanie, jednak … nie było sensu aż tak wybiegać w przyszłość. Miał za mało wskazówek, aby powalczyć o „główną nagrodę”. Obiecał sobie zresztą, że na powrót nauczy się cieszyć z „rzeczy małych”.
Babcia od zawsze przecież powtarzała, żeby „nawet małymi krokami, ale do przodu”
– uśmiechnął się na wspomnienie tej sceny z dawnego życia, a obraz staruszki – jakże żywy – stanął mu przed oczami. Był ciekaw, gdzie zamieszkała ta Energia, która napędzała przez tyle lat jej drobniutkie w sumie ciało … Czy uleciała w Przestworza i czeka na „kolejną szansę”, by wrócić na Ziemię, czy może już przywdziała płaszcz z piór i będzie tu wracać w zupełnie innej postaci? Gdyby tak było, to już zazdrościł temu śmiertelnikowi, któremu przypadnie w drodze losowania ten właśnie niebieski Opiekun.

Ocknął się z rozmyślań. Lubił pierwszy wracać do pustego mieszkania i ogrzewać je własną osobą. To ... no, było trudne do wytłumaczenia uczucie. Jakby miał moc, która może „tchnąć życie” w coś, co wcześniej go nie miało. „(…) to JA! Jestem Bogiem … uświadom to sobie (…)” – zanucił pod nosem słowa dawno zapomnianej przez niego piosenki. Pasowała do tej sytuacji wyjątkowo. Spontanicznie się roześmiał …
Jedno było pewne – chciał stworzyć partnerski związek. Chciał być w porządku wobec kobiety, którą wybrał na towarzyszkę swojego życia. Obiecał sobie, że zapewni jej bezpieczeństwo, poczucie, że jej potrzeby są równie istotne i dla niego. Nie spieszył się. Pań w jego studenckim otoczeniu nie brakowało. Młodzież z różnych uczelni w mieście szybko się integrowała ze sobą, choć czasem zdarzały się oczywiście pewne animozje. On jednak był pokojowo nastawiony, więc liczba nawiązywanych znajomości w różnych miejscach, rosła z każdym miesiącem pobytu na uczelni. Poznane przez ostatnie dwa lata dziewczyny, często dawały mu do zrozumienia, że jest dość atrakcyjnym facetem. Do pewnego momentu trzymał się swoich „Zasad”, wierząc że pozna tę, która przychodziła do niego w snach, czy może już nawet w wyobraźni.
Szukał jej w kobietach, które mijał na ulicy, w sklepie, na uczelni, czy wreszcie studenckich knajpach.

Los musiał tego dnia mieć wyjątkowo dobry humor, ponieważ … wreszcie Ją odnalazł. Tam, gdzie zupełnie się tego nie spodziewał. Było to tak nierzeczywiste, wręcz bajkowe, może nawet graniczące z cudem. Wierzył jednak, że to drgnienie serca, które poczuł po raz pierwszy w jej obecności musiało znaczyć coś więcej, niż … zwykłe może w takich sytuacjach – oczarowanie. Nie potrafił tego logicznie wyjaśnić. A może nie miał ochoty tego robić. Może należało zdać się na intuicję? Do tej pory żył w przekonaniu, że zna się na ludziach – to była przecież kolejna odziedziczona w spadku po babci cecha. Choć może nie aż tak dominująca …

Wyczuwał, że nigdy Matce swojej Matki nie dorówna. No, może gdyby urodził się jako dziewczynka, byłoby to możliwe. Szczególnie jeśli przyjąć, że teoria o dziedziczeniu pewnych genów w drugim pokoleniu okazałaby się prawdziwa. Te babcine, z-wodniczo szaro-zielone, roziskrzone – jak u kotów – oczy, miały jakąś tajemniczą, hipnotyzującą moc. Ulegał jej. I było mu z tym dobrze.
Niestety coraz częściej odnosił wrażenie, że nie pasuje do obecnych czasów, czy też może otaczającego go na co dzień świata. Czuł się tak, jakby trafił do alternatywnej rzeczywistości, jakby zamienił się z kimś mu podobnym – miejscami … Tylko, dlaczego? Ubolewał nad tym, że od dawna nie mógł uciec w bezpieczne ramiona staruszki. Nawet już wtedy, gdy wyrósł z niego niezły dryblas, potrafiła go ukoić swoim drobnym, ale tak niespodziewanie silnym ciałem. Jakże tęsknił za wspólnymi rozmowami. Ona z pewnością udzieliłaby mu wskazówek. Potrzebował ich. Pogubił się … 

„Jesteś za miękki, stary” – przypomniały nagle o sobie słowa Grzegorza. Ponownie poczuł, że jego kumpel, z którym "pomieszkiwał" od samego początku w akademiku, może mieć rację. Nie chciał być już wykorzystywany przez kobiety. Może nadszedł czas, aby to on – zupełnie już! świadomie zamienił się z kimś swoim życiem. Podjął decyzję. Skinął szybko na barmana.
Po czym przysunął do siebie popielniczkę. Nie odczuwał żadnych skrupułów, aby w otoczeniu gęstego papierosowego dymu oraz szklaneczki z grubo ciętego szkła, zrobić krok w bok.

„Korzystaj ... z życia... chłopie – patrz na mnie” – bełkotał niejednokrotnie Grzegorz po powrocie z kolejnej, mocno zakrapianej alkoholem imprezy, by po chwili paść nieprzytomny na nieposłane od dwóch dni łóżko. Nie był zainteresowany takim sposobem spędzenia tych kilku lat na studiach. Mógł jednak znaleźć swój własny. W głowie krystalizował mu się powoli, aczkolwiek sukcesywnie, pewien plan. „Może nadszedł czas, aby po raz kolejny skorzystać ze spadku?” – pomyślał, po czym dopił drinka i poszedł w stronę parkietu. Zdał się na swój "instynkt łowcy" i …
Następnego dnia, wracając do mieszkania poczuł, że może jednak sprawdzić się w tej nowej roli.

***
Przez okna zajrzał księżyc. Los oderwał palce od klawiatury i chwycił nimi machorkę i krzesiwko. Zapisał dziś trochę stron. Zasłużył na chwilę przerwy. Głęboko wciągnął mleczny dym. Po chwili znowu przeniknął przez granicę swojej wyobraźni.

Nie sądziła, że złamie daną sobie spontanicznie obietnicę, że …
nigdy więcej nie zawita do miejsca, które na własne potrzeby nazywała „Miastem z przeszłości”. Cóż, z pewnością była to większa aglomeracja. To właśnie tutaj przyszło jej spędzić ponad 5 lat.
„Całkiem spory kawałek czasu – prawie 1/6 długości mojego życia" – pomyślała ...

Wiadomość o firmowym wyjeździe integracyjnym, którą odebrała dwa tygodnie wcześniej lekko namieszała w jej psychice. Nie chciała tam jechać. Nie miała jednak specjalnie wyjścia.
Szczęśliwie dla niej, większość Towarzystwa w krótkim czasie zaaplikowała sobie taką dawkę procentów, że ... każdy przestał "śledzić" zachowanie współ-pracowników. To była dla niej szansa - okazja, aby wymknąć się niepostrzeżenie.
Bez konieczności opowiadania wymyślonych na poczekaniu - choć możliwych ... historyjek. 
Z prawdziwą ulgą zamknęła za sobą drzwi. Miała nadzieję, że nikt jej nie zauważył. W końcu nigdy nie pchała się na afisz i nie marzyła o "gwiazdorskiej obsadzie" ... Nogi poniosły ją znajomą trasą. Ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że znalazła się znowu na … a może raczej … w - jednej z dzielnic swojego rodzinnego miasta. Była pewna, że tam brama – jak zawsze – będzie zachęcała do tego, aby wejść. Z zaskoczeniem zarejestrowała, że … tym razem jednak nie spotka się z Gospodarzami osobiście.

- Co teraz? – usłyszała znienacka słowa, wypowiedziane miękkim tonem, zdecydowanie jednak męskim i obróciła się o 180 stopni. W tej samej chwili spojrzenia dwóch "Nieznajomych" sobie Osób zetknęły się i … nieoczekiwanie wywołały impuls. U obu … 

***
„… żeby było sprawiedliwie” – pomyślał Los i zachichotał. Potem podkręcił wąsa i oddał się dalszemu procesowi twórczemu …

- Nie mam pojęcia – odpowiedziała bez zastanowienia i wzruszyła ramionami. Nie była przygotowana na nowe znajomości i przypadkowe pogawędki. Nie miała specjalnie ochoty, aby podejmować wątek tej … rozmowy?
Nie była nawet pewna, czy tę wymianę ogólników można uznać, za dialog. Poza tym przyjechała tu przecież w innym celu – aby się zrelaksować przy dźwiękach muzyki przede wszystkim. Słów miała dość. Przynajmniej na razie. Potarła w roztargnieniu nos, natrafiając opuszkiem palca na mały brylancik. Błysnął delikatnie w świetle stojącej niedaleko lampy, jakby „puszczał oczko”. Do kogo?

- Lid-er-ka? – na dźwięk przekształconego w jej młodzieżowe pseudo imienia drgnęła. Skąd je znał? Od tak dawna nikt go nie używał …
Nagle napłynęły do niej obrazy, które od jakiegoś czasu pokryły się naturalnym kurzem wspomnień … Nudne wykłady, walka o oceny na egzaminach, a wreszcie … ten dzień, który trudno jest wymazać szybko z pamięci. Obrona i …  jej „oblewanie”. 

Impreza była wyjątkowo huczna, przeciągając się na kolejne godziny następnego dnia. Nieźle wtedy zabalowała – nawet teraz była w stanie przywołać uczucie, jakie jej potem towarzyszyło. Prawdziwy „kac Gigant”, którego nigdy więcej nie chciała doświadczać. Wspomnienia wzbudziły nagłe emocje – poczuła, jak lekko palą ją uszy ze wstydu. Dobrze, że był wieczór i on nie mógł tego zobaczyć. Powinna dopilnować jeszcze, aby nie usłyszał w jej głosie paniki, jaką zaczęła odczuwać w towarzystwie ... już nie-nieznajomego Mężczyzny. 

Rozejrzała się nieznacznie, zastanawiając się w duchu, jak wyplątać się z tej niekomfortowej dla niej sytuacji. Miała nadzieję, że ich drogi życia więcej się nie przetną. Zbyt wiele "poświęciła". Poza tym wreszcie! kilkuletnia terapia przyniosła spodziewany efekt. Wierzyła, że naprawdę wyleczyła się z miłości do niego. Nie chciała dłużej kontynuować tego – w sumie – toksycznego związku. Cóż, kiedy tak trudno było zapanować nad porywami serca. Był wtedy dla niej jak narkotyk – obiecywał najbardziej niesamowite doznania, o których wcześniej się jej nawet nie śniło i ...
... trzeba przyznać, że dotrzymywał słowa. 

Niestety jednak, z każdym dniem oplatał ją coraz bardziej, odbierając zdolność logicznego myślenia. Jakby rzucał na nią jakiś urok, zamieniając w bezwolną marionetkę.
Trochę jednak zbyt późno to zrozumiała.

... a może właśnie TERAZ!
należało zrobić wreszcie "krok w bok"?
- by uniknąć ... 'czołowego zderzenia' ..


Nie szukaj już
proszę
drogi
do moich ust
zaciśniętych
w niemym gniewie


Nie dobijaj się
więcej
do bram
mojego serca
kołaczącego
nerwowo w piersi


Poniechaj wreszcie
odkrywania
tajemnic
mojego umysłu
próbującego
wyciągnąć wnioski


Zapomnij
o delikatnym
dotyku
mojego ciała
- ulegało ci
zbyt często


Teraz
i tu - jestem
na 100%! kimś innym ...



- wyszeptała miękkim, lekko drżącym od emocji tonem, po czym .... znajomym zwinnym ruchem musnęła wargami jego policzek. Otulił go przez chwilę znajomy zapach. Otumanił może nawet, gdyż - zanim się ocknął, jej już nie było ...

"Ja również" - miał ochotę zakrzyknąć, ale ... jego cudownie Uwodzicielski głos, który potrafił oczarować duszę niejednej Kobiety, niespodziewanie ... napotkał dźwiękoszczelną ścianę, przez którą nie potrafił się przebić.
Patrzył bez-Namiętnie - za oddalającą się powoli sylwetką Kobiety. 
Tej, Której mógł pomóc w odzyskaniu ... Wiary w Miłość.



#mojaKwarantanna2020
#zostańwdomuPiszKsiążkę

poniedziałek, 16 marca 2020

"Gwałtu, rety! ..."

- Co się dzieje?
- Nic takiego - to tylko ... moja wyobraźnia szaleje ...
[ tylko jeszcze do końca nie wiem, pod wpływem czego ... ]

Może to kwestia skojarzeń z wydarzeniami, które miały miejsce w moim życiu i odcisnęły na nim jakiś SWÓJ ŚLAD. A myślę tu przede wszystkim o kolejnym fantastycznym koncercie Grupy Muzyków - tworzących Zespół SUNSET BULVAR, która pochłania ostatnio wiele moich myśli - wraz ze zwiększającą się liczbą nowych pomysłów w ramach współpracy. Tym razem Ich występ był na Mokotowie w uroczej RESTAURACJI serwującej głównie dania typowe dla kuchni włoskiej. Nawiasem mówiąc nabrałam chęci, aby spróbować tej zachwalanej przez Ulę carbonary ...

Na razie jednak - spadła nam przecież na głowy kwarantanna - muszę "obejść się smakiem", nie wiedząc na dodatek, kiedy nadarzy mi się znowu okazja wycieczki na ul. Bobrowiecką 10.
Co robi w takiej sytuacji kobieta, która najchętniej w ogóle nie wchodziłaby do kuchni - no chyba, że po jakiś ... smakołyk lub kawę?

Dokładnie tak ...
idzie do swojej kuchni, wyjmuje garnki, to co znajdzie w szafce i lodówce i ...



Tak! Zapiekanka z makaronu i warzyw. Kurczę! i co najfajniejsze, naprawdę nieźle mi wyszła.
Nie sądziłam, że potrafię w siebie tyle ... jedzenia wepchnąć za jednym razem.

To jednak nie koniec tej oto - może na razie dość nieskładnej - opowieści.
Gdy już postawiłam na stole dzieło, które powstało pod wpływem spontanicznej potrzeby "kucharzenia", poczułam ... że po takiej uczcie przydałby się deser.
I zaczęłam się zastanawiać, czy ja mam coś, co mogłoby taką rolę odegrać.

Wtedy napłynęło do mnie kolejne skojarzenie - tekst, który opublikowałam tu na blogu, jedno z pierwszych opowiadań, które ... można chyba nawet uznać za COŚ SŁODKIEGO

Rzadko wracam do swoich tekstów z gatunku prozy. Częściej natomiast przypominają o sobie wiersze. Może dlatego, że są utkane głównie z emocji - a tych doświadczamy każdego dnia.
Czytając ten tekst też je poczułam.

Czasem używa się pojęcia: "efekt domina".
Myślę, że u mnie on nastąpił i nagle poczułam, że muszę to opisać - ale jakoś tak zgrabniej, z polotem - na wzór ROBERTA MINIATUR, które uwielbiam.

Czy mi się udało?
Wrażenia i Emocje pozostawiam Wam ...
a oto zwariowana rymowanka:

gwałtu? Rety! co się stało?
że tak nagle Panią ...
w stronę mojej kuchni
coś! dzisiaj - może Emocja -
spontanicznie porwało ...?

- sama nie wiem - kręcę głową ...
bo na cóż mi samej -
dziś! z makaronu zapiekanka
jeśli w mojej kuchni
Kogoś mi - brakuje - może ...

tego - z fantazji utkanego-
Wrażliwego kochanka?

piątek, 13 marca 2020

COŚ DLA UCHA i podniebienia

Mimo, że – jak się często mawia „czas nie stoi w miejscu”, to … niektóre rzeczy pozostają jednak niezmienne w moim życiu. Jak choćby to, że – nadal nie jestem znawcą muzyki. Daleko mi też, do zaszczytnego miana Smakosza. Wieść rodzinna niesie zresztą, że w dzieciństwie byłam strasznym niejadkiem – niewykluczone zatem, że ten brak zainteresowania kulinarnymi tematami pozostał we mnie do dziś. Co jeszcze udało mi się zachować? Chyba coś takiego, co nazwałabym krótko:
„Dusza Powsinogi”.

Może będą Tacy, którzy się ze mną zgodzą, że – nie jest łatwo robić coś przeciw własnej Naturze … mnie, odkąd pamiętam ciągnęło do innych Ludzi – chyba byłam Ich ciekawa.
Przy okazji mogłam ZOBACZYĆ nowe miejsca, posłuchać opowieści z klimatem i sprawdzić się w werbalnych interakcjach.
Ostatnimi czasy jednak, stałam się … hmmm … powiedzmy, że dość wybredna i swój udział w takich kulturalno-towarzyskich wydarzeniach – na które ostatnio jestem zapraszana – dokładnie analizuję pod kątem własnych korzyści, przyjemności. Cóż, samo życie …

Trzeba przyznać Robertowi, że format organizowanych przez Niego koncertów Zespołu o nazwie  „Sunset Bulvar”, z którym dość blisko obecnie współpracuje – spełnia moje oczekiwania.
Fajnie, że tę Muzyczną Grupę można spotkać w różnych warszawskich lokalach (przykładowo
w Centrum-StareMiasto – „U pana Michała” oraz obok stacji Metro ONZ – „La Lucy”
- oba występy widziałam na własne oczy, o czym pisałam na blogu w grudniu oraz w lutym.
Może już wkrótce – trzymam mocno kciuki! – będą pojawiać się również na Mokotowie.

Skąd ta Euforia?
Odpowiedź jest dość prosta – przyjeżdżając na Ich koncerty, mam też możliwość poznania nowych miejsc. A nie oszukujmy się … z czasem człowiek „wypada z obiegu” (innymi słowy więcej czasu spędza w pracy i domu), a gdy chce wreszcie! spotkać się ze Znajomymi, to nie wie, gdzie pójść. Można więc powiedzieć, że te moje podróże po Warszawie – dzięki Robertowi – mają nie tylko kulturalny wątek, ale też i edukacyjny charakter.
Przynajmniej dla mnie.


Poza tym …  czasem dobrze jest wyjść z tzw. „strefy komfortu”, czyli poza znajome okolice i – jak w tym przypadku, ja – pojechać na Mokotów. Tę warszawską dzielnicę co prawda znam średnio, ale główne „szlaki komunikacyjne” ogarniam. Ponadto … nazwa ulicy – Bobrowiecka (10) – kojarzyła mi się z siedzibą pewnej Uczelni. Można więc było wysnuć przypuszczenie, że tym razem nie ma opcji, abym się gdzieś po drodze zgubiła. I proszę!
Ileż to może dobrego zdziałać takie „pozytywne nastawienie” … - mimo bowiem pewnych zawirowań w „komunikacji naziemnej”, z której korzystam obecnie dużo rzadziej, bez większego trudu trafiłam pod właściwy adres!
Restauracja Bianco-e-Verde, w której miał wystąpić wspomniany wcześniej Zespół Sunset Bulvar okazała się – z wielu powodów – bardzo sympatycznym miejscem. Tym, którzy będą chcieli po raz pierwszy dotrzeć tutaj innym autobusem niż 107 lub 119 wspomnę tylko, że idąc
od skrzyżowania do przodu, będą musieli minąć szereg budynków mieszkalnych, które przebojem wdarły się w krajobraz ulicy. A tuż niemal za nimi przycupnęła sobie wspomniana włoska knajpka o całkiem sporej przestrzeni, która pozwala nie tylko na to, aby swobodnie tutaj zjeść
w trochę większym towarzystwie, ale również zorganizować koncert.


To naprawdę sympatyczny lokal – kto wie, może zadomowił się tu dawno temu „Anioł Miejsca”, o którym kiedyś podczas wykładu w Lanckoronie mówił prof. Mirek z Krakowa i dlatego restauracja ma taką pozytywną energię. A może stało się tak za sprawą samego Właściciela, który jednocześnie jest Szefem Kuchni i wkłada serce w to, co robi …

Domowy obiad wypełnił mnie po brzegi, więc tym razem opinia o serwowanych tu daniach opiera się wyłącznie na zdaniu moich Znajomych.
A ci wydawali się bardzo zadowoleni z zamówionych potraw. Podobno warto zainteresować się makaronem carbonara


oraz pizza’mi.


Także … jeśli szukacie miejsca na spotkanie w gronie Znajomych, gdzie można zarówno smacznie zjeść, jak i pogadać, warto rozważyć ten właśnie lokal. Ja z przyjemnością go jeszcze kiedyś odwiedzę – szczególnie wtedy, gdy Sunset Bulvar zdecyduje się tu znowu wystąpić.


Pewnie nie raz to powtórzę, ale dla mnie każdy Ich koncert jest wyjątkowo miłym wydarzeniem. Zespół nie tylko odkrywa przede mną nowe miejsca w Warszawie, ale także wprawia w dobry nastrój swoją twórczością. Kolejnym plusem jest fakt, że nie posiadają sztywnego repertuaru - zmienia się on na każdym Ich występie. Owszem, niektóre piosenki weszły do niego na stałe
– ale to w sumie dobrze, bo brzmią moim zdaniem nawet lepiej od oryginałów.  A myślę tu choćby o utworach: „Be the one” (Dua Lipa) oraz „September” (Earth, Wind & Fire) – uwielbiam oba te covery. Podobnie jest z utworem „Purple Rain” (Prince) – którego mogłabym w Ich wykonaniu słuchać bez końca. Ostatnio nawet przychylniejszym okiem patrzę na utwór „Taka Warszawa” (Beata Kozidrak) oraz piosenkę „Prowadź mnie” (Kasia Kowalska).


Myślę, że to zasługa jedynej w tej Grupie Kobiety, która oprócz wspaniałego głosu, ma piękną dykcję i wymowę. Nie trzeba się domyślać, o czym śpiewa – co ma największe chyba znaczenie podczas prezentacji autorskich piosenek, do których polski tekst stworzył wspomniany Robert. Może podczas jakiegoś występu Zespół skusi się na ograniczenie liczby angielskich coverów,
na rzecz rodzimych utworów lub właśnie tych swoich. Prace nad materiałem na płytę wszak już trwają, a te ich wspólnie stworzone piosenki brzmią rewelacyjnie. Jednym z moich ulubionych jest utwór „Na rozstajach”, choć i „Mania” – ma swój niezaprzeczalny czar.

Fajnie, że Grupę coraz częściej można oglądać na żywo i czerpać z Ich koncertów pozytywną energię. Gołym okiem widać, że odczuwają prawdziwą radość z występowania
przed publicznością, szybko zjednując sobie takim zachowaniem jej przychylność. Może też dlatego, że wszyscy starają się zachować z nią kontakt – choćby zachęcając do wspólnego śpiewania, czy rozdając – jak Jowita – cudownie promienne uśmiechy.

Osobiście będę długo wspominać ten niedzielny marcowy wieczór – wspaniałe zakończenie „Dnia Kobiet”. Indywidualne rozmowy z Jowitą, Krzyśkiem, Markiem i Marcinem oraz Robertem pozwoliły mi lepiej poznać każdą z osób. Zaciekawili mnie tak bardzo, że chyba …

… ale to już inna historia 😊

niedziela, 8 marca 2020

Nabrałam chęci na ...

Lubię niekiedy celebrować pewne chwile. Tak przyjemnie jest usiąść w wolny dzień z kubkiem gorącej kawy z dodatkiem mleka i bez pośpiechu podumać.


O czym? A choćby o tym, że …
dołączając do projektu „Rok w Lanckoronie” wiedziałam, że będę miała okazję więcej podróżować. Nie przypuszczałam jednak, że po jakimś czasie kierunek naszych wspólnych wypraw z Małgosią i Anią dość radykalnie się zmieni. Propozycja współpracy, którą otrzymałyśmy od poznanego w ubiegłym roku Waldka – mieszkającego na co dzień w Malborku – była na tyle intrygująca, że postanowiłyśmy w przedostatni dzień lutego ruszyć nie na południe, lecz na północ.

Tym razem nie musiałyśmy się specjalnie spieszyć, ponieważ pierwsze spotkanie zaplanowane było dopiero po południu. Fakt ten jednak nie wpłynął w żaden sposób na standardową godzinę naszego wyjazdu z Warszawy. Wkrótce miałam zrozumieć, dlaczego Małgosia zarządziła wczesną pobudkę. Dzień – wbrew wcześniejszym prognozom – zapowiadał się całkiem sympatycznie, niewykluczone że za sprawą budzącego się powoli słońca.


To miłe, że zechciało nam towarzyszyć podczas podróży, a nawet zgodziło się pozować do zdjęć na tle pozawarszawskich krajobrazów – znalazł się bowiem czas na małe sesje plenerowe.
Oto i cała tajemnica porannej godziny wyprawy.




W sumie, to nie dziwię się Dziewczynom, że uległy swojej fotograficznej pasji.
Podczas naszych dwóch ostatnich podróży nie było możliwości zrobić tego rodzaju przystanków. Poza tym teraz jechałyśmy w zupełnie innym kierunku, więc nowe widoki aż się prosiły, by je zachować w kadrze. Taki swoisty przedsmak tego, co czekało nas na Żuławach.
To tam się wybierałyśmy. 

Jedną z pierwszych rzeczy, które nas chyba urzekły, to właśnie krajobrazy. Trudno jest przejść obojętnie obok takich widoków.

Na drodze w kierunku Białej Góry

Okolice śluzy, gdzie Wisła łączy się z Nogatem

Przed wyjazdem Dziewczyny lojalnie mnie uprzedziły, że nie pozwolą mi na zbyt długi sen. Jak można się domyślać, perspektywa kolejnych wczesnych pobudek – na dodatek w weekend – nie wydawała mi się specjalnie atrakcyjna. Gdy jednak moim oczom ukazały się takie obrazy, szybko zapomniałam o śnie i wybaczyłam swoim Koleżankom, że wyrwały mnie z objęć ciepłej pościeli.

Droga do śluzy

Droga do śluzy

Zapewniam, że te moje zdjęcia to zaledwie namiastka tego, co zobaczyłyśmy podczas naszej wyprawy. Dziewczyny zatrzymały w obiektywach swoich aparatów dużo więcej wspaniałych widoków. Będzie je można już niedługo oglądać na nowej stronie naszego wspólnego projektu
pt. „Rok na Żuławach”. Serdecznie zachęcam, aby polubić tę stronę na facebook’u 

Żuławy po tej zimowej podróży będą mi się jednak kojarzyć nie tylko z pięknymi krajobrazami. Moja sympatia do tej krainy powstała także dzięki poznanym tam ludziom.
Zasłuchałam się w opowieściach pana Bernarda – kustosza Muzeum Zamkowego, historyka
i kolekcjonera, który okazał się niezwykle sympatycznym i interesującym człowiekiem.
Mam nadzieję, że przy kolejnej naszej wizycie uda się nam dłużej porozmawiać i zobaczyć zbiory, o których tak ciekawie opowiadał.  
Nić porozumienia szybko nawiązała się również z Beatą prowadzącą pracownię ceramiczną i to nie tylko ze względu na tak pięknie przygotowany poczęstunek oraz sympatię do Lanckorony, którą też kiedyś odwiedziła.


Nasza nowa Znajoma zarówno tworzy piękne prace, jak również bardzo aktywnie działa na polu edukacji regionalnej w szkołach. Z przyjemnością słuchałam o realizowanych przez Nią projektach, takich choćby jak „Mistrz Tradycji”. Podejrzewam, że jeszcze wiele ciekawych rzeczy mogłaby opowiedzieć i liczę na to, że wkrótce uda się nam spotkać ponownie.
Przyznam, że z lekkim ociąganiem żegnałam gościnne progi pracowni – było na co popatrzeć …


Kolejnych Pasjonatów poznałyśmy w Miłoradzu. Jeśli będziecie w okolicy, koniecznie zajrzyjcie do niezwykłego miejsca, które zwie się Dawna Wozownia. Powstało dzięki pani Kasi oraz panu Jankowi i pełne jest pamiątek z dawnych lat, o których Gospodarz mógłby opowiadać bez końca.




Tam nawet stół, przy którym siedzieliśmy, zajadając pyszne domowe ciasteczka ma swoją niesamowitą historię. Z pewnością i tu chętnie wrócimy, może nawet nie raz.

Na długo zapamiętam także spotkanie z panią Danutą, która jest sołtysem w miejscowości Lubieszewo i zgodziła się pomóc nam w obejrzeniu gotyckiego kościoła z XIV wieku, pełniącego rolę Sanktuarium. Nie miałam pojęcia, że każdego roku w lipcu odbywa się tutaj największy
na Żuławach odpust. Wnętrza kościoła są naprawdę przepiękne. Dziewczyny robiły zdjęcia, a ja ucięłam sobie w tym czasie pogawędkę z panią Danutą, która okazała się istnym wulkanem energii i chętnie dzieliła się różnymi ciekawymi informacjami. Przyznam, że z niekłamanym podziwem słuchałam opowieści o podejmowanych tu inicjatywach – z przyjemnością poznałabym bliżej tę miejscowość oraz jej tak aktywnych mieszkańców.
Osobą, która po tym weekendzie będzie mi przychodziła na myśl, gdy wspomnę o Żuławach jest także pan Mariusz z miejscowości Żuławki – właściciel jednego z charakterystycznych dla tego regionu domów podcieniowych. Trochę spontaniczne spotkanie w kroplach deszczu – pogoda bowiem sobotnim popołudniem jednak się zmieniła – zaowocowało wymianą kontaktów, jak również obietnicą pokazania wnętrz tego pięknego budynku, odbudowanego i podobno w pełni wyposażonego na wzór z dawnych lat.

Żuławy mają bowiem wiele ciekawych miejsc, które warto odwiedzić ze względu na historię oraz architekturę. Oprócz wspomnianych wcześniej zabytków z Lubieszewa i Żuławek warto zobaczyć największy na tym terenie cmentarz mennonicki w Stogach.



Kim byli Mennonici? Z opowieści, które miałam okazję usłyszeć wyłania mi się obraz niezwykłych osadników, którzy potrafili dzięki ciężkiej pracy z sukcesem zagospodarować ziemie w dużej mierze depresyjne i zalewowe. Mam nadzieję, że z każdą wizytą będę dowiadywać się więcej na ich temat od ludzi tu mieszkających. Osobiście uważam, że o wiele przyjemniej jest zdobywać wiedzę w taki sposób, niż szperając w internecie.

Miejscem, do którego moim zdaniem należy też zajrzeć jest kościół poewangelicki w Nowym Stawie, który od 2012 roku pełni rolę Galerii Żuławskiej, popularnie zwanej „Ołówkiem”.
W sobotnie słoneczne przedpołudnie budynek prezentował się wspaniale.


Dzięki pomocy jednego z mieszkańców oraz pana Bartka z Nowostawskiego Centrum Kultury
i Biblioteki mogłyśmy przekonać się również, co kryją jego wnętrza




– także te mało dostępne. 


Przyznaję, że na początku zejście z lekka mnie przeraziło, ale ostatecznie ciekawość zwyciężyła. Jak widać moje Koleżanki poszły za moim przykładem.


Trochę żałuję, że nie dałam rady wejść na samą wieżę zegarową, choć postanowiłam podjąć taką próbę. Dość wąskie i kręte drewniane schody oraz panujące - od pewnego momentu ciemności, skutecznie jednakowoż, obniżyły moją motywację do zdobycia szczytu. Może następnym razem wykażę się większą odwagą.
Tej trochę zabrakło mi także w Kleciu, gdzie miałyśmy zobaczyć kolejny dom podcieniowy. Wyszłam co prawda z samochodu, ale wyjątkowo podejrzliwe zachowanie tubylców sprawiło, że szybko skryłam się w nim ponownie. 


Odwiedzając Żuławy koniecznie trzeba też pojechać do Malborka, choć odnośnie przynależności tego miasta do regionu, zdania są podzielone.
Zamek – największa chyba atrakcja – robi wrażenie zarówno w godzinach wieczornych


jak i porannych


Co jeszcze pozostanie mi w pamięci z tego zimowego wyjazdu?
Z pewnością pierwszy kontakt z kuchnią żuławską. Tej miałyśmy okazję spróbować, odwiedzając dom podcieniowy „Mały Holender” w miejscowości Cyganek/Żelichowo. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że – w przeciwieństwie do moich Koleżanek – fanką zupy klopsowej nie zostanę. 


Może jednak dlatego, że jej smak za bardzo przypomina mi żurek, tudzież barszcz biały,
za którym zwyczajnie nie przepadam. Może następnym razem spróbuję innej potrawy – choćby babki ziemniaczanej z boczkiem, przyrządzanej wg przepisu osadników z Wileńszczyzny, którzy przybyli kiedyś na Żuławy.

Jedno wiem na pewno. 
Nabrałam chęci, aby częściej tu się pojawiać.