środa, 30 stycznia 2019

Czyżby?

Ponownie sięgam - niemal na "samo dno szuflady".

Ten utwór wciąż do mnie powraca.
Niekiedy delikatnie tylko zaznacza swoją obecność, a czasem jest wręcz natrętny.
Chyba nie minę się strasznie z prawdą, jeśli napiszę, że to był mój pierwszy ...

... erotyk


ZAPAMIĘTANIE

ciepło …
palące chwilami
gorąco …
tryskające ciekłymi skrami
żar …
bierze mnie w posiadanie

gdy tak stoję naga
bezbronna i drżąca
ofiarowując swoje ciało
czuję na skórze
wilgotne pocałunki
których wciąż mi jest za mało …

staję się wtedy
niczym brzeg morza
obmywany gwałtownymi falami
staję się plastyczna
i miękka, jak guma
dopasowuję się kształtami …

z lubością zamykam oczy
i chłonę to ciepło
pozwalam się prowadzić
płynę w Nieznane
nie bacząc na to,
co za chwilę może się zdarzyć …

wtem!

… jakiś dźwięk natrętny – 
niczym komar lub mucha
przerywa mą drogę Pielgrzyma
zawraca ze szlaku
i sieć swą zarzuca
czy mogę go powstrzymać?

zaciskam więc powieki
zatykam dłońmi uszy
chcąc, by otuliła mnie ta dziwna cisza
jednak – choć niechętnie – 
wyławiam te słowa:

„Kochanie! Wychodź już spod prysznica …”


Warszawa, 10.2007



piątek, 25 stycznia 2019

Klucz do ...

To jeden z moich ulubionych utworów.
Nie mogę uwierzyć, że tyle lat minęło odkąd go napisałam. Ponad 10 już chyba, a ja ...
wciąż śnię o tym samym.

I wciąż - może i naiwnie - wierzę, że znajdę! wreszcie, swój klucz do szczęścia.

SENNE MARZENIA

... w moich snach
siadamy na ganku małej chatki
i popijamy z glinianych kubków gorące kakao -
na dobry początek dnia

... w moich snach
czytasz mi Swoje wiersze, a ja czytam Ci swoje
i tak właśnie rozmawiamy o Życiu -
przez cały dzień

... w moich snach
bierzesz moje dłonie w Swoje ciepłe ręce
i całujesz delikatnie ich wnętrze -
przechodzi mnie dreszcz

... w moich snach
spoglądam Ci wtedy głęboko w oczy
i otulam się aksamitem ich spojrzenia -
wszak już wieczór

... w moich snach
siedzimy obok Siebie, patrząc na gwiazdy
i delektujemy się Swoim istnieniem -
to Nam wystarcza

... w moich snach
wszystko jest dużo prostsze ...

Warszawa, 06.2008




czwartek, 24 stycznia 2019

Raczej nie



„Ależ zimno” – pomyślał, szybko wskakując do tramwaju, który o tej późnej porze jeździł według zupełnie innego rozkładu niż w dzień. Oczywiście zapomniał czapki i teraz czuł, jakby uszy miały mu odpaść, pozostawiając po sobie ślad dawnej bytności. W tramwaju ludzi było niewielu, co dawało szansę, aby znaleźć jakieś dobre miejsce siedzące i się rozgrzać. W końcu teraz jechał do samego końca trasy. 

Nagle w blasku mijanej latarni coś mu błysnęło lekką czerwienią. I w tym momencie, jego podświadomość zareagowała w dziwny dość sposób. Poczuł bowiem nieodpartą potrzebę zlokalizowania źródła tego „agresywnego” koloru. Nerwowo zaczął się rozglądać po wnętrzu pojazdu, lustrując bystrym wzrokiem każdego z pasażerów. Na pierwszy rzut oka wszyscy byli widoczni jak na dłoni. Jednak kawałek dalej siedziała postać, którą zasłaniała inna. Nie wiedział dlaczego, ale poczuł nieodpartą potrzebę, aby pójść w jej kierunku. I za chwilę jego oczom ukazała się twarz kobiety w chyba zbliżonym do niego wieku. Otulona grubym szalem, ubrana w długi, ciemnozielony płaszcz, siedziała z odkrytą głową i zamkniętymi oczami. Jej uszy obejmowały całkiem spore słuchawki. Na ustach błąkał się delikatny uśmiech, który co chwila lekko zmieniał układ warg. Gdy podszedł bliżej i usiadł naprzeciwko niej, zauważył ze zdumieniem znajome plamki na nosie. Jego umysł pracował na niesamowicie szybkich obrotach, a przed oczami przesuwały mu się w tym czasie setki widzianych twarzy. Stop! Jak na filmie jeden obraz nagle się zatrzymał. Autobus. Śpiewy. Kumple. Oczy. Rozmowa. Tak, już wiedział skąd ta twarz wyglądała znajomo. Teraz przyglądał się jej z upodobaniem. Niemal delektował się widokiem lekko bladej cery. Nie wiedział, czy tak zawsze wygląda, czy to pod wpływem słuchanej muzyki rysy twarzy miała niezwykle łagodne, co wzbudziło w nim jakieś nieznane mu uczucie tkliwości. Szanował kobiety, choć czasem je też wykorzystywał. Nigdy jednak do tej pory żadna nie rozbudziła w nim takich emocji. Nie wiedział jak długo wpatrywał się w jej twarz. Czas nie miał teraz dla niego znaczenia. Mógłby tak jechać w nieskończoność i tylko na nią patrzeć. Przestało mu się spieszyć. Do czego zresztą? Do pokoju w wynajmowanym razem z innymi chłopakami internacie? Owszem, świetnie się razem bawili, wspólnie gotowali i sprzątali, tworząc jakąś namiastkę zwykłej rodziny. Czasem zdarzały się im kłótnie lub małe bijatyki, bo też nie stronili od alkoholu i imprez organizowanych spontanicznie. Nic jednak nie było dziwnego w tym, że tak dobrze się znali. Już drugi rok spędzali w tym mieście, zdobywając wiedzę w zakresie nowoczesnych technologii budowlanych. Michał miał nadzieję, że za kilka lat będzie miał znaczący udział w procesie tworzenia kolejnych wysokich bloków dla tych, którzy jeszcze nie znaleźli swojego miejsca.

Ogólnie nie mógł narzekać. Wyrwał się ze swojego rodzinnego miasteczka w województwie śląskim, gdzie nie czekała na niego żadna przyszłość. Nie zamierzał wzorem ojca, braci i dziadków wiązać się z kopalnią. Nie chciał drżeć na myśl, że kiedyś może już nie ujrzeć słońca, nieba i drzew. Wolał budować, niż wydzierać ziemi jej skarby, narażając się tym samym na jej „humory”. Mniej bał się gniewu ojca, który na jego deklarację wyprowadzki do dużego miasta i zamieszkania w internacie, cały poczerwieniał ze złości. Nie obchodziły go lamenty babci, strach w oczach matki oraz kpiny ze strony starszego rodzeństwa. W tej kwestii postanowił postawić na swoim i pokazać wszystkim, że jest już mężczyzną. 

W wakacje udało mu się dołączyć do jakiejś ekipy budowlanej i choć miał świadomość, że ze względu na wiek nie płacą mu zwykłej stawki, cieszył go każdy zarobiony grosz. Szczęśliwie dla niego prowadzone prace miały miejsce na terenie pewnego gospodarstwa, które usytuowane było tylko 3 km od jego domu. Był częścią ekipy, zatem mógł razem z nimi nocować w szopie, którą gospodarz przeznaczył na tymczasowe cele mieszkalne. Było lato, więc spanie na sianie z jaką bluzą pod głową i kocem nie stanowiło problemu. Wręcz przeciwnie. Dla Michała była to niezwykła odmiana i przyjemność. Nie musiał więc wydawać na nocleg, nie potrzebował niczego kupować do jedzenia. Umowa między firmą, w której pracował, a gospodarzem obejmowała także organizację posiłków dla robotników. Michał miał zatem zapewnione śniadanie, obiad i kolację.  Każdą dniówkę mógł więc niemal w całości odkładać do portfela, z którym się nie rozstawał, aby raz w tygodniu stopem podjechać do najbliższego miasta. Nie był głupi. Liczył się z tym, że pieniądze w portfelu nie są na dłuższą metę bezpieczne. Nie zważając więc na zdziwioną minę pracownicy jednego z banków założył sobie konto. I to na nim właśnie powoli gromadziły się środki finansowe, które miały przybliżyć go do momentu, w którym kupi bilet w jedną stronę. I znajdzie się tam, gdzie będzie wreszcie mógł spełnić swoje marzenia. To właśnie marzenie o technikum budowlanym pomagało mu przetrwać pierwsze trudne dni na budowie, gdy ból ogarniał całe jego ciało. I to ono właśnie motywowało do zaciskania zębów i ciężkiej pracy. 

Z tych nagłych wspomnień wyrwał go nagle widok wpatrzonych w niego oczu. Nie wiedział jak długo mu się przyglądała. Odpłynął nie wiadomo kiedy w przeszłość i trudno mu było szybko przestawić się na chwilę obecną. Kobieta - wciąż przyglądając się mu swoimi niesamowitymi oczami - powolnym ruchem zsunęła z uszu słuchawki. Lekko przekrzywiła głowę, jakby próbowała sobie o czymś przypomnieć.

„Tak, to ja!” – chciał wykrzyknąć, poirytowany faktem, że go nie poznaje. Tamtego dnia przecież prowadzili przez dobrych kilka minut rozmowę. Musiała ją pamiętać. „Gdyby obnosiła się Pani z emblematami innego klubu, mając przykładowo szalik, jak my teraz, to … zerwałbym go z Pani i wyprosił z autobusu” – teraz lekko zaczerwienił się na wspomnienie swoich słów tamtego dnia, gdy spotkali się po raz pierwszy. Dopiero teraz dotarło do niego, że nie były specjalnie miłe. Ani grzeczne. A ona tylko się uśmiechała. I wtedy i teraz.

- Czyżby Los postawił po raz kolejny na mojej drodze Zaciekłego Kibica? – lekko zadziorne tony zabrzmiały w jej głosie.

- Czyli jednak pani mnie poznała? – odparł, próbując ukryć lekkie zadowolenie z faktu, że i ona go zapamiętała.

- Nie jestem pewna, czy pana znam, ale … ma pan na sobie szalik klubowy – lekko dotknęła materiału, poruszając powietrze przy jego twarzy. – A tak na poważnie. Czy naprawdę mogliśmy się już spotkać? W jakich to niby okolicznościach? – intensywnie zielone oczy z domieszką czerni przyczajonej na obrzeżach tęczówek, niemal skanowały jego ciało.

- Autobus. Śpiewy. Mecz. Rozmowa – prawie zacytował na wdechu. Co się z nim działo? Kobieta nawet nie była w jego typie. Generalnie gustował w blondynkach, choć i te o ciemnych włosach potrafiły zwrócić jego uwagę. A ta, nie dość, że była chyba kilka lat od niego starsza, to jeszcze miała włosy o czerwonych iskrach przeskakujących w blasku świateł latarni z pasma, na pasmo. Co więc w niej było takiego, co przez następne dni od ich ostatniego spotkania nie pozwalało mu o niej zapomnieć? „Oczy. I to magiczne spojrzenie źrenic” – cicho podpowiadał mu umysł.

- Ach! Już pamiętam – kobieta roześmiała się wesoło, a jemu nie wiadomo dlaczego nagle zrobiło się jakoś cieplej na duszy. – Nadal byłby Pan zdolny do tego, aby wyprosić mnie z autobusu, pozbawiając atrybutów innej drużyny, niż ta której Pan kibicuje?

- Owszem. Dziś nawet bardziej, niż wtedy – też się roześmiał, po czym niespodziewanie przyciągnął ją do siebie i posadził sobie na kolanach. Z satysfakcją ujrzał zaskoczenie na jej sympatycznej twarzy. Zdążył też przeszkodzić jej w wyrwaniu się z jego objęć. Próbowała się wyswobodzić z jego uścisku jeszcze przez chwilę, po czym zastygła w bezruchu. – Jak pani widzi, jestem silniejszy. Na dodatek późna pora, o której pani porusza się po mieście sprawia, że pasażerów jest niewielu. Myśli pani, że ktoś nas teraz zobaczy i pospieszy z pomocą? – oczywiście się z nią droczył. Był ciekawy, jak się zachowa. Czy tym razem się przestraszy? Czy się podporządkuje? Czy może jednak zacznie krzyczeć?

- Proszę mnie puścić. Narusza pan moją przestrzeń – wyszeptała cicho, siedząc nadal nieruchomo.

- Nie mogę tego zrobić. Naraziła mi się pani po raz kolejny. Tym razem muszę podjąć zdecydowane kroki – obejmował jej plecy, przyciskając nieznacznie do siebie. Biło z niej ciepło i ten sam zapach perfum, które zapamiętał z ostatniego spotkania. Ta bliskość dawała mu zaskakujące uczucie przyjemności. Nie było w nim nic drapieżnego. Nawet przez myśl mu nie przeszło, aby ją skrzywdzić. Chciał tylko mieć ją blisko siebie i chłonąć tą bijącą z niej energię. – Ostatnim razem zadałem pani pytanie, na które nie otrzymałem wtedy odpowiedzi. Czekam na nią teraz – popatrzył na nią uważnie, próbując odgadnąć, co tym razem zrobi.

- Na jakie pytanie? – wydawała się prawdziwie zaskoczona. – Proszę mi wybaczyć, ale nie wiem o czym pan mówi. A jeszcze ta sytuacja - tu wymownie spojrzała na siebie siedzącą mu na kolanach i przyciśniętą do niego jego własnymi dłońmi - nie jest dla mnie zbyt komfortowa. Rozprasza mnie pana zbyt duża bliskość i nie mogę się skupić. A gdy myśli zbyt szybko tańczą mi w głowie, zaburza to u mnie procesy pamięciowe - że tak to ujmę – uśmiechnęła się do niego delikatnie, poruszając w nim jakąś nieznaną mu do tej pory wrażliwość. 

Niewiele rozumiał z jej słów. Był prostym chłopakiem i wcale mu nie przeszkadzała świadomość takiego stanu rzeczy. Żył w zgodzie ze sobą i własnymi przekonaniami. Żył z pewnością inaczej, niż ona. Byli po prostu inni. Każde z nich miało odmienne doświadczenia. Ale łączyło ich coś. Coś, czego wcześniej sobie zupełnie nie uświadamiał. Wrażliwość. Ukrywał ją w sobie. Bał się, że będzie traktowana jak jego słabość. A on, potomek odważnych górników nie mógł przecież okazać, że jest inny niż pozostali. Pozbawiłby się w ten sposób szacunku. A facet, który nie wzbudza szacunku ma przechlapane na wielu frontach. To m.in. z tego powodu uciekł z rodzinnego miasteczka. Kochał je, ale nie mógł tam dalej żyć. Dusił się w tym małomiasteczkowym bajorku bez widoków na inną przyszłość niż ta, która była udziałem jego rodziców.

- Na jakie pytanie chciałby pan uzyskać odpowiedź? – kobiecy głos zabrzmiał tuż przy jego uchu, wyrywając go z poprzednich myśli. Powoli wracał do świadomości. – I czy ja mogę wreszcie usiąść na swoim poprzednim miejscu?

- Nie. W żadnym wypadku – ciaśniej objął ją ramionami i zmusił tym samym, aby zbliżyła się do jego twarzy. Omiótł go zapach mięty oraz ziołowego szamponu do włosów. Prawie odurzył widok rozchylonych w niemym zaskoczeniu ust. Jakże miał ochotę scałować z nich ten wyraz zaskoczenia. Powstrzymał go jednak błysk rozbawienia w jej oczach. „Czy ona się mną bawi, czy ja nią?” – pytanie pojawiło się nagle i tak samo szybko umknęło, pozostając na razie bez odpowiedzi.

- To czego właściwie pan oczekuje ode mnie? – spojrzała na niego poważnym wzrokiem, w którym próżno byłoby szukać śladów wcześniejszego rozbawienia. – Jakie było to pytanie? Miejmy to już za sobą - westchnęła.

- Będziemy się całować? – wyrwało mu się, zanim zastanowił się nad tym, co mówi.

- Raczej nie – odparła z lekkim uśmiechem i bez trudu wyswobodziła się z jego ramion. Zrobiła to w tak naturalny sposób, jakby wcześniej siedziała na jego kolanach z własnej woli, a nie zamknięta w jego objęciach.

Michał odniósł wrażenie, że przestaje panować nad czymkolwiek. Gdzieś ulotniła się jego zwyczajowa nonszalancja i pewność siebie. Nie wierzył w żadną magię, o której opowiadała mu w dzieciństwie babcia. A przynajmniej nie dawał temu wiary do tej chwili. Teraz już sam nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Ta kobieta była chyba kimś innym, niż mu się wcześniej zdawało. Miała w sobie jakąś budzącą respekt siłę. I coś jeszcze, czego nie potrafił nazwać.

- Do widzenia – słowa nie zdążyły wysiąść razem z nią z tramwaju i brzęczały mu w głowie przez kolejne minuty dalszej podróży do domu. Potem powracały przez następne noce, prowokując go do bezsenności. „Do widzenia” – wciąż obracał w myślach te dwa wyrazy, przekonując siebie, że nie oznaczały definitywnego pożegnania.

poniedziałek, 21 stycznia 2019

Refleksja dnia

Rozczula mnie
Twoja marsowa mina

Rozśmiesza do łez
Twoje poczucie humoru

Przeraża czasem
radykalność Twoich poglądów

- bowiem …
świat ma jednak
wiele odcieni
bieli i czerni – 

Podziwiam nieodmiennie
Twoją pewność siebie
i takie głębokie przekonanie
o własnej nieomylności

ale wiem też, 
że mogę
na Tobie polegać
jesteś moim
Zawiszą Czarnym
Synu


Warszawa, 21.01.2019




sobota, 19 stycznia 2019

Zagadka

Jest cicho
przyjazny mrok
toleruje wyłącznie
delikatny blask lampki
na niezwykle smukłej nóżce

Takie pory
lubię najbardziej
bo mogę wtedy wreszcie
usłyszeć swoje myśli stacjonujące
bez końca w mojej zmęczonej głowie

I potrafię
przekonać je
by spoczęły chociaż
na parę zegarowych minut
i przebrały się w galowe stroje

Czeka nas
małe wyzwanie
pierwszy wspólny pokaz
o którym żadne z nas jednak
nie ma niestety bladego pojęcia

Czy podołamy?
czy nauczymy się
tak współistnieć, aby
stworzyć wspólne dzieło
będące czymś namacalnym?

Warszawa, 13.01.2019

Rys: Marcin




czwartek, 17 stycznia 2019

Monolog 1

Mój Drogi. To drugie podejście. Druga próba. Może teraz mi się uda.

Przemyślałam pewne sprawy. Chyba całkiem uważnie się im przyjrzałam. Niektóre niemal rozebrałam na cząstki, by potem złożyć według swojego „widzi mi się”. Zatem TAK, to moje subiektywne myśli. Może jednak warto, abyś je poznał. Spróbuję raz jeszcze „złożyć wyjaśnienia”. Może zrozumiesz.

Do wielu osób przemawiają obrazy i historie. Czy do Ciebie też? Oby. Bo ja uwielbiam je wymyślać …
Tak bardzo, że może zbyt często znikam w tworzonych przez siebie światach. Wędruję między nimi. Czasem w jakimś zbyt długo się zasiedzę. Wracam więc spóźniona, niekiedy z poczuciem skruchy, a innym razem z wyzwaniem w oczach. Nic nie poradzę na to, że coś mnie tam nieodmiennie ciągnie. Może dlatego, że tam życie wydaje się jakieś takie łatwiejsze dla mnie. Tylko tam mam poczucie, że te wszystkie zasłyszane, irytujące mnie już teksty w stylu „chcieć, to móc” lub „jesteś panem swego losu” są prawdziwe. Tam mogę być kimś, tam mogę być kimkolwiek, tam mogę być byle kim – zależnie od swojego kaprysu, bądź też aktualnego nastroju. Czy to nie kuszące?

Pomyśl. Czy sam czasem nie masz ochoty zaplanować swojego życia wg własnych zasad? Kreować je według własnych fantazji lub „fanaberii”? Grać odmienne role, sprawdzając w której poczujesz się najlepiej? Powracać do niej, bądź podejmować się nowej. Taką ‘władzę’ daje ludziom Wyobraźnia. Niektórzy wykorzystują ją podczas malowania, rzeźbienia, rysowania; inni pisania – tekstów lub nut. Zazwyczaj bardzo się ją ceni. Choć dla niektórych może być przekleństwem …

Jadłam dziś Twoją zupę. Przepis mnie totalnie zaskoczył. Ale ciekawość i głód – o zgrozo! przeważyły. Ziemniaki trochę może rozgotowane, ale generalnie miały dobry smak. Wiesz, że nigdy wcześniej nie kroiłam do zup marchewki w taki sposób? Podobnie było z kawałkami mięsa. A o dodawaniu takiej pietruszki lub selera, czy nawet natki nie było raczej mowy. Zwykle używałam koperku.
To dość zaskakujące, ale zaczynam tęsknić za Twoimi potrawami. I nie tylko za tym –

– zamyśliła się, rzucając ostatnie spojrzenie na fotografię. Przedstawiała jakiegoś mężczyznę. Zdjęcie było czarno-białe i niezbyt wyraźne. A może po prostu miało już swoje lata. Wzięła je ostrożnie w palce, wstała i podeszła do regału. Wyjęła z niego dużą i grubą księgę. Następnie odłożyła papierowe wspomnienie, po czym zaczęła przeglądać kolejne stronice. Chwilę jej zajęło znalezienie jedynego pustego miejsca. Znowu popadła w zadumę. Obrazy na pozostałych fotografiach sprawiły, że kolejna fala przeszłości opryskała ją drobnymi kropelkami. Otrząsnęła się machinalnie i umieściła zdjęcie wśród innych. Zamknęła album i odłożyła go na miejsce.

„Kiedyś o tym porozmawiamy” – nie wiadomo który raz obiecała sobie w myślach.

Rys: Marcin



niedziela, 13 stycznia 2019

Reset

Delegacja przebiegła bez większych problemów, a rozmowy handlowe rokowały na przyszłość bardzo dobrze. Ten fakt też z pewnością miał swój wpływ na podjęte przez niego decyzje. Gdy na pożegnalnej kolacji usłyszał o jej azylu w Pieninach, do którego zamierza pojechać w ramach dodatkowych wolnych dni, nie mógł sobie znaleźć miejsca. Wiedział, że powinien jechać do Beaty i choć ostatnie dni spędzić z nią razem. Czy warto było jednak tam jechać na te parę dni? Jego partnerka z pewnością już znalazła sobie jakieś towarzystwo, z którym miło można spędzać czas. A Emi z takim napięciem w oczach czekała na jego decyzję. Zaproszenie do górskiej chaty kusiło i obiecywało coś, co poruszyło w nim jakieś dawno zapomniane nuty emocji. Podekscytowanie. Napięcie. Nadzieję? Fakt, nie miał okazji sprawdzać ostatnio, czy jego osobisty urok nadal działa na płeć przeciwną. Co prawda podczas kolacji złapał kilka rozmarzonych spojrzeń towarzyszących im na wyjeździe kobiet. Mógł spać spokojnie. Wciąż potrafił. Trzyletni stały związek w żaden niekorzystny sposób nie wpłynął na jego męski potencjał.

Mimo wszystko z lekką obawą wykręcał numer komórki Beaty. Odebrała po trzech sygnałach. Jak zwykle zresztą.

- Hej – wydukał i głos uwiązł mu w gardle.

- O, cześć! – głos po drugiej stronie był niezwykle radosny. W tle szumiało morze, szepcząc teraz jego kobiecie jakieś tajemnicze opowieści. Nagle za nią zatęsknił. Za jej uśmiechem w kącikach warg. Za żartobliwym błyskiem w oku. Za ciepłym i niezwykle seksownym ciałem. Takie właśnie było, mimo upływu lat i wbrew pogłoskom jakoby ciąża mnoga uniemożliwiała powrót do świetnej sylwetki. Beata była zaprzeczeniem tej tezy. Skończyła jakiś czas czterdziestkę, urodziła bliźniaki będące obecnie dwoma drągalami na studiach. A jej ciało nadal przyciągało niejedno męskie spojrzenie. Dobrze o tym wiedział. Ciekawe, czy już zdążyła kogoś zauroczyć tym swoim wrodzonym wdziękiem. Nie obawiał się, że go zdradzi. Był pewien, że jest mu wierna.

- Beata, nie uda mi się jednak dojechać nad morze – wykrztusił wreszcie z siebie słowa, które tak bardzo mu ciążyły. Czuł się niezręcznie, okłamując ją. Chyba po raz pierwszy. Tłumaczył się jak mógł przed samym sobą z pobudek swoich decyzji, ale to nic nie dawało. – Wracam z delegacji co prawda jutro, jednak zanosi się na to, że trzeba będzie znowu ostro zabrać się do pracy. Rozmowy świetnie nam poszły – pochwalił się nie wiadomo po co.

- Szkoda. Myślałam, że jednak w drugim tygodniu uda Ci się do mnie dołączyć. Miejsce jest naprawdę wspaniałe. Pogoda przepiękna i całe niemal dnie spędzam na plaży – zaczęła mu z przejęciem opowiadać o swoim urlopie. Chciał i nie chciał jej słuchać. Czuł na sobie spojrzenie Emi, która zupełnie bez skrępowania nadal stała obok niego i niewątpliwie przysłuchiwała się rozmowie.

- Słuchaj, przepraszam – przerwał jej raptownie. – Muszę niestety kończyć, bo już mnie wzywają. Odezwę się do ciebie. Ewentualnie będę oddzwaniał – zastrzegł się od razu i poczuł, jak rumieniec wypływa mu na twarz okoloną dwudniowym zarostem. Emi już nie ukrywała triumfalnego uśmiechu. Uśmiechnął się do niej i mrugnął porozumiewawczo, a potem pokazał uniesiony w górę kciuk. Teraz dopiero zaczął się cieszyć perspektywą spędzenia następnych dni w jej towarzystwie.

Chata w Pieninach okazała się niezwykle klimatyczna. Zachowano „góralski styl”, a sam dom był ciasno przytulony do ściany świerkowego lasu. Wszędzie pachniało igliwiem i dymem z innych chat, pochowanych wśród szczytów. Na podwórku natomiast stał sobie zwykły pieniek z wbitym toporkiem i rozrzuconymi wokoło kawałkami drzewa. W środku już czekał wesoło podrygujący płomień w kominku. Emi zadzwoniła wcześniej do zaprzyjaźnionego miejscowego sąsiada i ten zapewnił im niemal od razu wygodny i ciepły nocleg. Pan Antoni przyniósł także różne smakołyki, przyrządzone przez swoją żonę i dorosłą córkę. Znikały szybko w ustach przybyłych turystów. Ostatecznie przyjechała ich czwórka. Emi towarzyszyła jej przyjaciółka z działu HR, a jemu kumpel z działu technicznego. Szybko rozlokowali się po pokojach, a potem zeszli do salonu. Porozsiadali się po fotelach i kanapach. Emi z barku wyjęła trunki i drobne przekąski. Leniwie prowadzili rozmowy, popatrując jednym okiem we włączoną plazmę. Bartek czuł się coraz bardziej zrelaksowany. Fotel - spowity dodatkowo w jakieś futrzane, miękkie obicie - wtulał go w siebie i prowokująco łaskotał w lewe ucho. Kominek hipnotyzował blaskiem ognia, który pląsał zapamiętale w jakimś swoim własnym tańcu.

- Żyć, nie umierać, prawda? – usłyszał nagle przy swoim lewym, już wcześniej podrażnionym uchu szept i owionął go zapach delikatnej konwalii. To Emi przysiadła na poręczy jego fotela i przechyliła się niebezpiecznie blisko w jego stronę. Brązowe loki załaskotały go w policzek i szyję. Drgnął nieznacznie. A potem pod wpływem jakiegoś impulsu przyciągnął ją do siebie. Nie spodziewała się tego i wpadła w jego objęcia. No, może nie całkiem. Wylądowała mu na kolanach, a on nagle wyczuł kształt jej piersi pod góralskim swetrem. – Co ty wyprawiasz?! – roześmiała się dźwięcznym głosem i próbowała wstać.

- Nie tak prędko, moja droga – Bartek przytrzymał ją delikatnie za ramiona. Nie chciał, aby się od niego oddaliła. Pragnął trzymać ją w swoich objęciach, tulić do siebie coraz mocniej, a potem całować bez końca. Marzył, aby powoli smakować jej skórę, która z pewnością była aksamitnie słodka.

- Hej. Proszę mnie natychmiast wypuścić – Emi śmiała się rozbawiona, może nawet nie do końca świadoma myśli, które jemu już krążyły w żyłach, podnosząc temperaturę krwi.

- Ale tylko na chwilę – uśmiechnął się do niej i wreszcie pomógł się podnieść. W salonie zostali sami. Oboje nawet nie zauważyli, kiedy pozostałe dwie osoby chyłkiem oddaliły się do jednego z pokoi. Razem. A może jednak oddzielnie?

Bartek patrzył teraz z bliska na kobietę stojącą przed nim na tle płomieni. Cienie chowały się za nią, by nagle znienacka wyskoczyć zza jej pleców. Emanowała z niej jakaś pierwotna energia, która coraz bardziej przejmowała kontrolę nad jego zmysłami. Wtem, nie wiadomo skąd popłynęła cicha, zmysłowa muzyka pieszcząca jego wrażliwe uszy. Z fascynacją patrzył, jak Emi daje się ponieść jej dźwiękom. Nagle sama stała się muzyką, zbiorem określonych nut, które już wyciągały dłoń, zapraszając do wspólnego tańca. Szybkim ruchem poderwał się z wygodnego fotela i płynnym ruchem wciągnął w swoją przestrzeń. Dostosowała się bez wahania, z ufnością dziecka. Podążała za nim, wciąż dotrzymując kroku. Pierwszy raz trzymał w ramionach taką partnerkę do tańca. Byli niemal dla siebie stworzeni. Powietrze wokół nich skrzyło, a oni nie byli w stanie oderwać się od siebie. Utwór już dawno przebrzmiał, a oni stali wciąż ciasno splątani w siebie. Bartek chciwie wdychał jej zapach schowany we włosach. Powoli skierował swoją dłoń w kierunku jej karku. Niemal natychmiast wkradła się w jej gęste loki. Penetrowała nieznany teren z namysłem i pełną kontrolą, by po chwili się rozluźnić i cieszyć bliskością. Ciepłem ciała drugiej osoby. Pożądaniem budzącym się nagle, jakby … ze stuletniego snu.

- Zatańczmy jeszcze raz, proszę – jej usta w przelocie ucałowały jego prawe ucho. Poczuł przyjemny dreszcz i zapragnął poczuć go raz jeszcze.

- Coś do mnie mówiłaś? – wyszeptał w jej szyję, którą chwilę później już obdarowywał drobnymi pocałunkami.

- Za … Za-tańczmy JESZSZCZEEEE raz – przedostatnie słowo wyjątkowo podrażniło jego Ego. Teraz miał w głowie tylko to przedłużające się „jeszcze”, które elektryzowało go raz po raz. – Zatańczmy, proszę – Emi już przylgnęła do niego, dostosowując się do dźwięków.

- Tańczmy zatem. Jakby dziś miał się skończyć świat … albo powstać nowy – wyszeptał w jej włosy.

Była jak narkotyk. Teraz już nie potrafił bez niej funkcjonować. Dobrze, że codziennie mogli się zobaczyć i wypić choćby kawę, zamieniając kilka nawet nieznaczących słów. Nie wyobrażał sobie, jak mógłby żyć bez widoku jej zgrabnej sylwetki. Odsuwał od siebie myśli o powrocie Beaty. Miał nastąpić za trzy dni. Od ich ostatniej dość lakonicznej rozmowy nie kontaktowali się ze sobą. On był zbyt zajęty osobą Emi. Ona? Może plażowaniem, a może towarzystwem osób, z którymi z pewnością się tam spotykała. Nigdy nie narzucał jej, co ma robić i z kim się widywać. Zakochał się w niej uczuciem bardzo głębokim, można rzec nawet, że głównie platonicznym. Działała na niego tak kojąco, choć sama w tamtym okresie przeżywała ogromne stresy. Był przy niej, wspierał, pocieszał, dodawał siły ale … jednocześnie pewną energię czerpał również z niej. Choć może głośno nigdy się do tego nie przyznał. Nawet przed samym sobą. A potem jakoś tak się naturalnie złożyło, że zostali razem i szli przez życie ramię w ramię od trzech lat. To był dobry związek. W sumie to chyba najlepszy, jaki mu się kiedykolwiek przydarzył.

„Dlaczego zatem stawiasz go na szali?” – odezwało się nagle sumienie, które oczywiście musiało akurat teraz dodać swoje ‘trzy grosze’.

- Może nadszedł czas na zmiany – odpowiedział na głos, patrząc w lustro firmowej łazienki.

- Co masz na myśli? – kolega z zespołu wszedł do środka w momencie, gdy wypowiadał ostatnie słowa.

- A, tak sobie gadam do siebie – Bartek lekceważąco machnął ręką. Nie miał ochoty rozwijać tematu. Ani dotyczącego spraw zawodowych, ani prywatnych. – Może wyskoczymy dziś na jakieś piwo wieczorem? - zapytał, chcąc odwrócić uwagę Mariusza.

- Beata jeszcze nie wróciła? – przenikliwość kolegi była niesamowita. – No, chłopie. To faktycznie należy korzystać z życia ile się da – roześmiał się głośno, po czym zamknął drzwi kabiny.
Bartek nie zamierzał kontynuować wątku, dlatego szybko ulotnił się do swojego pokoju. Dobrze, że miał go prawie na wyłączność. Koleżanka, która dzieliła z nim przestrzeń biura zazwyczaj była pochłonięta własnymi sprawami. A jeśli nawet miała ochotę na jakieś pogawędki, to najczęściej robiła to ze swoimi koleżankami z innego pokoju.

Usiadł przy swoim biurku i zapatrzył się w monitor. Trzy dni temu wrócili z górskiego domku Emi. Trzy dni pozostały do powrotu Beaty. Miał wrażenie, że stoi w lekkim życiowym rozkroku. Dwie kobiety. Każda inna, a jakże ważna dla niego. Co powinien teraz zrobić? „Nic. Zupełnie nic teraz nie rób. Żyj” – jakiś głos w jego głowie brzmiał coraz wyraźniej. Może to było faktycznie najlepsze rozwiązanie? Pozwolić, aby sprawy potoczyły się same. Aby Los zadecydował za niego. Nie chciał na razie myśleć o przyszłości. Chciał cieszyć się tym, co jest teraz. To było takie świeże, ekscytujące, nowe. Poczuł się nagle jak podróżnik, który odkrywa nieznane sobie jeszcze zakątki. Zagrały w nim pierwotne instynkty łowcy. A może i nawet „samca Alfa”, który potrzebuje potwierdzenia swojej męskości.





piątek, 11 stycznia 2019

Trzy gołębie

Trzy gołębie
usiadły na dachu –
toną po pióra w śniegu
ale wyobrażają sobie, że
siedzą na mokrym piachu
że zimy wcale nie ma
i zaraz znajdą coś –
do przekąszenia
więc …
czujnym oczkiem zerkają
czy, aby na dole czegoś
smacznego nie dają
i siedzą tak
i czekają
lekko nastroszone
wśród białej plamy …

… jaka szkoda!
że w codziennym pędzie –
my! Dorośli?
tego wcale
nie zauważamy


Warszawa, 10.01.2019

Rys: Marcin




czwartek, 10 stycznia 2019

Perspektywa

Wytarła ręce i rozejrzała się po kuchni. Wyglądało na to, że nadszedł kres domowych obowiązków. Uśmiechnęła się do siebie. Miała taką wielką ochotę wrócić do książki, którą zaczęła wczoraj czytać. Oczami wyobraźni już widziała siebie w fotelu obok wysokiej lampy z abażurem, dającej takie cudne, ciepłe światło. Uwielbiała zasiadać na tym niezwykle wygodnym meblu, odziedziczonym kilka lat temu po ukochanym dziadku. A decyzja o renowacji starego fotela była chyba najlepszą w jej życiu. Już miała skierować swoje kroki do pokoju, gdy przypomniała sobie o pustej tubce pasty do zębów.

- Nieee … tylko nie to – Dorota jęknęła przeciągle. Wizja spokojnego wieczoru z książką zaczęła się powoli rozmywać. Tym razem nie było szans, aby ktoś ją wyręczył w zakupach. Powód był bardzo prozaiczny. Siedziała sama w domu. To była nawet dość niezwykła sytuacja przy modelu: 2 + 3.
„Choć może teraz już coraz częściej będzie się tak zdarzało” – zadumała się. Było to ze wszech miar możliwe, biorąc pod uwagę, że każda z jej pociech osiągnęła zaszczytne miano „nastolatka”, a mąż przesiadywał w firmie dłużej, niż wymagałaby tego zwykła w tym przypadku przyzwoitość.
„No, tak. Wszystko się zmienia” – westchnęła.

Spojrzała na zegarek. Całkiem gustownie wyglądał na jej nadgarstku. Pleciony pasek był może trochę za szeroki i dlatego zazwyczaj się zsuwał, miękko osiadając na tej części jej przedramienia. Wskazywał teraz godzinę 19.30. Dorota westchnęła po raz drugi i wsunęła stopy w wygodne klapki na koturnie.

„Trzeba przyznać, że faktycznie wysmuklają łydki” – z uznaniem zaczęła się przyglądać swoim nogom w wielkiej lustrzanej tafli szafy, stojącej przy drzwiach. – Dobrze, że jest ciepło i wystarczy jedynie założyć buty – powiedziała na głos, uśmiechając się po raz kolejny do swojego odbicia. Tym razem odpowiedział jej filuterny błysk w oczach postaci, której widok towarzyszył jej od urodzenia.
Przeszła przez próg, a potem odwróciła się, by zamknąć dom. Cudownie było mieć jakąś własną przestrzeń. Nawet jeśli był to „tylko” nieduży dom z małym ogródkiem i jedną wiśnią. Wszystko teraz wydawało się lepsze niż wtedy, gdy mieszkali w bloku. Życie sprawami sąsiadów zupełnie jej nie ekscytowało. Potrzebowała wręcz odrobiny prywatności. A teraz i tutaj właśnie ją miała. Razem z wyczekiwaną kiedyś z takim utęsknieniem … „chwilą dla siebie”.

Schowała klucze do niedużej torebki i żwawym krokiem ruszyła w stronę furtki. Po chwili zamykała ją na skobelek i mogła zrealizować wyznaczone sobie zadanie. Nie planowała wizyty w osiedlowej „sieciówce”, gdzie może i ceny były korzystniejsze, ale w zamian otrzymywało się całkiem sporą dawkę frustracji i dodatkowego stresu, stojąc w kolejkach. Zamykając drzwi, uświadomiła sobie jednak, że nie tylko tej pasty brakuje. I to przeważyło. Pomaszerowała więc „prosto w paszczę lwa”, zamiast do jakiegoś innego osiedlowego sklepu.

„Może o tej porze nie będzie tak wielu klientów? – pomyślała z nadzieją, wchodząc do środka. Postanowiła nie brać koszyka, by w ekspresowym tempie zebrać wszystkie potrzebne rzeczy ze sklepowych półek. Niestety nadzieja szybko prysła. A dokładnie w momencie, gdy chciała zapłacić za wybrane wiktuały.
Dorota rozejrzała się. Do najbliższych dwóch otwartych kas ogonek zblazowanych lub zirytowanych klientów był niepokojąco długi. Na szczęście jej wzrok zarejestrował jakiś mały ruch w oddali. Mając w rękach zaledwie kilka produktów, płynnie przepłynęła wśród półek w tamtą stronę. Tak! Miała rację. Do bocznej kasy stały zaledwie cztery osoby, a na ladzie już leżały produkty, które należały do dwóch pierwszych.

„Uff. Może nie będzie tak źle” – pomyślała, ale mimo wszystko czujnym okiem zlustrowała osoby stojące przy sąsiedniej kasie. Doszła jednak do wniosku, że lepiej jej tam nie będzie. Podobnie chyba sytuację oceniła jakaś nieznajoma starsza kobieta, która niespodziewanie wyskoczyła z sąsiedniej kolejki i stanęła jak gdyby nic za Dorotą.

- Tu chyba będzie szybciej – oznajmiła pewnym siebie, aczkolwiek lekko ochrypłym głosem wprost niemal w jej plecy.

- Tak pani sądzi? A po czym pani wnioskuje? – Dorota odwróciła się do starszej kobiety. Wrodzona ciekawość zwyciężyła. Zapytana na chwilę umilkła, po czym dopowiedziała szeptem suflera:

- Tutaj siedzi doświadczony pracownik. A tam … – znacząco zawiesiła głos – jakiś nowy chłopak, który nie wzbudza mojego zaufania – oznajmiła głosem znawcy.

- Jednak ten „nowy chłopak” całkiem dobrze sobie radzi. Wczoraj miałam okazję osobiście się o tym przekonać. A poza tym, droga pani … - Dorota nie wiedzieć czemu dostosowała sposób komunikacji do swojej rozmówczyni i teatralnie zawiesiła głos. Potem dodała cichutko – Widziałam na plakietce napis [ z-ca kierownika sklepu ] – dokończyła, czekając na reakcję kobiety. Szach!

- A tam … – starsza pani lekko machnęła ręką i lekceważąco się skrzywiła. – Ja tam swoje wiem. Tutaj będzie szybciej, bo tu jest doświadczony pracownik – powtórzyła i niemal wrosła w podłogę.

„Ale istotnym czynnikiem może się też okazać klient” – dodała w myślach Dorota z przerażeniem obserwując poczynania jakiejś młodej dziewczyny przy swojej kasie. Doświadczona kasjerka lekko znudzona czekała, aż otrzyma wyliczoną kwotę. A dziewczyna trzęsącymi się coraz bardziej rękoma próbowała znaleźć w swojej portmonetce odpowiednie monety. Dorota westchnęła już po raz trzeci w przeciągu ostatniej godziny. W tej samej chwili transakcja wreszcie doszła do skutku i rozdygotane dziewczę zgarnęło torbę ze swoimi zakupami i umknęło chyżo. Do rąk kasjerki podjechały rozłożone na całej niemal powierzchni taśmy zakupy kolejnej osoby.

- I co? Widzi pani jak szybko cyka te wszystkie rzeczy? Szast, prast i zaraz skończy – starsza pani znów przerwała nerwową ciszę przy kasach. Gdyby nie trzymane w prawej ręce zakupy, to może i nawet by zaklaskała, albo choć zatarła je z uczuciem zadowolenia.

- Aha … szkoda, że nagle coś zatrzymało ten płynny proces skanowania – Dorota nie mogła się powstrzymać i nie wiadomo po co kontynuowała ten dziwny dialog. Patrzyła jednocześnie na kolejną przesuwającą się do przodu osobę w sąsiedniej kolejce i zaczynała wątpić, czy dobrze oceniła sytuację. Niewykluczone, że gdyby zamieniła się z gadatliwą staruszką miejscami w kolejkach, to mogłaby już płacić za swoje niewielkie zakupy. Na szczęście wątpliwości odnośnie ceny jakiegoś produktu szybko się wyjaśniły i kolejna osoba odchodziła od jej kasy.

- A ja to sobie kupiłam takie kawałki sera – starsza pani już jawnie zwracała się do Doroty. – Nie powinnam jeść niczego przed dwudziestą, ale … ech, jakoś nie mogę sobie odmówić zjedzenia paru. Ten ser to wnuczek mi pokazał – dodała z dumą. – Kiedyś był ze mną tutaj na zakupach – pochwaliła się jeszcze raz i potoczyła wzrokiem po osobach ze swojej kolejki.

- O! – Dorota, choć obiecała sobie już nie zabierać głosu, nie była w stanie powstrzymać się od reakcji. – A w jaki sposób pani go konsumuje? Kroi pani w plastry, czy może w słupki i tak sobie je podjada z talerzyka lub miseczki? – Dorota już miała przed oczami obraz samej siebie wgryzającej się w ser.

- No, co też pani … – babcia wnuka odkrywającego smaki,wydawała się lekko urażona. Następnie sięgnęła do trzymanej w dłoni torebki. – Proszę zobaczyć – podsunęła Dorocie opakowanie foliowe z czymś jasnożółtym w środku.

- Ach! Teraz rozumiem. To takie ruloniki są jakby, tak? – Dorota próbowała dojrzeć, co kryje się pod plastikiem.

- Ruloniki?! Też coś. Paluszki! droga pani. Paluszki. A dokładniej rzecz ujmując: paluszki serowe. Bardzo smaczne zresztą.  Ojejku, ja wiem, że od ósmej już nie powinnam jeść – kobieta nerwowo przestępowała z nogi na nogę i robiła lekko żałosną minę.

- Oj, czasem można sobie pofolgować – Dorota próbowała zbagatelizować potencjalny problem.

- Może i tak. Ale czy to wypada w moim wieku tak sobie dogadzać? – starsza pani była w prawdziwej rozterce, a jej lekko pomarszczone policzki powolutku pokrywały się delikatną czerwienią.

- W pani wieku znowu! wiele rzeczy wypada – odezwała się niespodziewanie jakaś inna starsza kobieta, która dołączyła do ich kolejki. – I to jest bardzo dobra wiadomość. I dla pani i dla mnie – puściła oczko do Doroty, a w jej niesamowicie zielonych oczach na sekundę pojawił się jakiś ognik.

- Tak pani myśli? – Starsza pani z nadzieją zwróciła do nieznajomej.

- Jestem o tym przekonana – kobieta pomachała tabliczką czekolady z uśmiechem na ustach.

- Do widzenia i smacznego życzę – Dorota zwróciła się po raz ostatni do starszej pani, po czym raźnym krokiem ruszyła w stronę drzwi wyjściowych. Te otworzyły się jakby za sprawą magicznego zaklęcia. – Dziękuję bardzo – Dorota kiwnęła przyjaźnie głową jakiemuś obcemu mężczyźnie, który je dla niej przytrzymał.
„Jeszcze tylko parę kroków i wskoczę na swój fotel” – Dorota delektowała się tą myślą, wracając do domu. Tak się na niej skupiła, że w ostatniej chwili dostrzegła postać, która nagle wyrosła przed nią i grubym głosem zapytała:

- Ma pani ogień?

- Przepraszam, ale rodzice zabraniają mi rozmawiać z nieznajomymi – Dorota już wymijała obcego mężczyznę, który jeszcze dłuższą chwilę stał z otwartymi ze zdumienia ustami.

– Ale, ja chciałem tylko pożyczyć zapalniczkę. Nie chciałem wcale o niczym rozmawiać – wyjąkał wreszcie, ale Dorota oczywiście już  tego nie słyszała. Do jej uszu natomiast dotarł zupełnie inny dźwięk.

- Mamo, gdzie znowu byłaś? Stoję tu i czekam i czekam i czekam … - najmłodsza latorośl stała przy furtce i podobnie jak ona w sklepie, zawiesiła teatralnie głos. – Już całe trzy minuty – dziecię całkiem bezczelnie wyszczerzyło zęby w krzywym uśmiechu.

- Moja noga tak szybko tam nie postanie – Dorocie udało się wyartykułować jedynie te słowa, bo pociecha już przerywała jej wypowiedź w pół zdania:

- Stop! Nic więcej nie mów. Znowu miałaś jakąś przygodę. Mamo, nie chcę cię martwić, ale … – dziecię wydawało się trochę jakby zawstydzone – ty chyba jednak przyciągasz do siebie dziwnych ludzi. Ale czemu się dziwić. Sama też jesteś odrobinę dziwna – potomek bywał bezkompromisowy w wyrażaniu swoich opinii. „Mam nadzieję, że tego się nie dziedziczy”– zamyśliło się dziecię i ledwo klucz oznajmił, że zamek w drzwiach nie jest przeszkodą, wystrzeliło do swojego pokoju na poddaszu.

„Hmm…” – do Doroty powoli docierał sens wypowiedzianych przed momentem słów dziecka. I nagle zaczęła chichotać. Najpierw cichutko, potem głośniej, aż wreszcie śmiech odbijał się echem od wszystkich ścian pokoju. A gdy już spokojnie przysiadł na ustach, poczuła się lekko i zwiewnie.
A potem już nie zwlekała dłużej. Umyła ręce, przygotowała sobie zieloną herbatę i umościła się na swoim ulubionym fotelu, w świetle opiekuńczej lampy z abażurem i książką. Odpłynęła w inny świat.

A może tylko spojrzała na niego z innej perspektywy …




środa, 9 stycznia 2019

Co mi po Drodze…

bawiąc się kiedyś
w podchody z Losem
niebacznie się rozmarzyłam…

wykorzystał to – niemal natychmiast
i poprzestawiał znaki -
przez Niego swą Drogę zgubiłam…

ślepa na inne wskazówki
głucha na szept rozumu
uparcie biegnę przed siebie
chcąc się wyróżnić z tłumu…

i choć się wiele razy potknęłam
tłukąc kolano boleśnie
wciąż szukam Tej swojej Drogi
by znów być szczęśliwą –
jak wcześniej…

Warszawa, 2008

Rys: Marcin



niedziela, 6 stycznia 2019

Trochę techniki i…

Nie mogła w to uwierzyć. Nie była w stanie ogarnąć swoim rozumem tego, co widziały jej oczy. Widok powodował przyspieszone bicie serca i mętlik w głowie. Zamknęła pokrywę i otworzyła ją raz jeszcze w nadziei, że miała tylko przywidzenia. W napięciu włączyła sprzęt raz jeszcze i wbiła wzrok w ekran. Niestety nic się nie zmieniło. Wciąż pulsował cienkimi, kolorowymi paskami i drżał tak, jakby trawiły go dreszcze.

„No to jestem w tzw. ‚czarnej dupie’ teraz …” – pomyślała gniewnie. Świadomość, że nie będzie miała przez najbliższe dni dostępu do swoich dokumentów, poczty oraz fejsa wykorzystywanego jako źródło komunikacji ze znajomymi z kursu, bolała straszliwie. A jeszcze bardziej irytowała ją myśl, że właśnie zaczęła pracę nad ich wspólnymi projektami, zobowiązując się do wykonania pewnych zadań.

- Fuck! Fuck! Fuck! – klęła pod nosem, zamykając po raz ostatni pokrywę laptopa. Zupełnie nie wiedziała co ma teraz zrobić. Może gdyby posiadała większe zasoby finansowe byłoby inaczej. Mogłaby kupić nowy sprzęt, a obecny oddać do jakiegoś serwisu. Nie znała się na komputerach. Była typowym użytkownikiem, który ma jedno oczekiwanie: Sprzęt powinien dobrze działać. Zawsze.

Jak jednak pokazywała obecna sytuacja, nie zawsze było możliwe. Była godzina 20.13 – jak pokazywał usłużnie telefon. „Nie, takie rzeczy się nie zdarzają” – próbowała przekonać samą siebie, że to wszystko jej się tylko śni. Przecież sny potrafią być dość odjechane. Z rozważań wyrwał ją nagle dźwięk wiadomości  sms-owej. „Czyli jednak nie śnię. To dzieje się naprawdę” – pomyślała, sięgając niechętnie po komórkę.

<< Za 10 minut będę u Ciebie. Jestem z kumplem. Nie mamy gdzie przenocować, a na dworze ziąb jak cholera >>   brzmiał lakoniczny - jak zwykle - komunikat jej starszego o dwa lata brata. „Co jeszcze?” – jęknęła w duchu, odkładając telefon na stół. Potem wstała i włączyła czajnik. Z szafki wyjęła trzy kolorowe pękate kubki, a z drugiej swoją ulubioną sypaną herbatę. Była fanką herbat i uwielbiała robić z nich własne mieszanki. Z tego względu tą ich postać preferowała, namiętnie wypełniając miejsce na półce nowymi odmianami i smakami. Czajnik cichutko zasygnalizował, że zakończył swoją pracę i mogła ogrzać przygotowany imbryk. W przeciągu paru następnych minut nastąpiły dwie rzeczy: herbata zaparzała się, roztaczając wokół niezwykle przyjemny aromat oraz zabrzmiał dzwonek przy drzwiach. Po chwili do mieszkania wpadło dwóch mężczyzn owiniętych ciasno szalikami w kapturach na głowie. Anka ujrzała natomiast najdziwniejsze oczy, jakie do tej pory zdarzyło się jej oglądać. Czarne niemal tęczówki z refleksem pomarańczy przysłaniały gęste, czarne rzęsy – zapewne przedmiot zazdrości niejednej z kobiet. Zahipnotyzowało ją to spojrzenie i na moment niemal usidliło.

- Masz coś do zjedzenia, Sis? – brat nie zdążył się jeszcze całkowicie rozebrać, a już węszył nosem w poszukiwaniu jakiegoś smakołyku – No, co? – wzruszył ramionami. – Głodny jestem. I do tego piekielnie zmarznięty.

- To zmarznięty, czy piekielnie? – wyrwało się Ance. Wciąż jeszcze była oszołomiona widokiem oczu przybysza, ale natura przeważyła. Nie wiedzieć czemu była niezwykle wrażliwa na kontrasty. Wyłapywała je za każdym razem i zmuszała daną osobę do odpowiedzi na takie właśnie pytania. Arek natomiast był znany z takich właśnie trochę sprzecznych wyrażeń.

- Kobieto, zlituj się wreszcie… i nie rób mi siary przed kumplem. Ach, no tak… poznajcie się: to jest Robert. Stary, to jest moja młodsza siostra – Arek teatralnym gestem zatoczył rękoma, po czym czmychnął do kuchni.

- No, tak… Potrzeby pierwotne – Anka skrzywiła się lekko, po czym uświadamiając sobie grymas, jakim obdarowała kolegę brata, szybko podała rękę. – Anka jestem. Witaj, w moich progach i rozgość się – zapraszającym gestem wskazała pokój, który aspirował do rangi salonu. – Jakąś herbatę lub kawę na rozgrzewkę? Czy może gorącą kąpiel lub prysznic? – słowa wyfrunęły jej z ust, zanim pomyślała, co plecie. Chciała je zakryć dłonią, więc szybko podniosła ją do twarzy. W tym samym momencie Robert lekko się nachylił, chcąc ująć jej rękę, a potem bardzo szybko wyprostował. Poczuł bowiem dość silne uderzenie w nos. A może tylko tak mu się zdawało. W tym momencie uświadomił sobie, że nos jest jednak bardzo delikatną częścią ludzkiego ciała, a wszelkie bodźce zewnętrzne, które naruszają jego powierzchnię, odczuwa się wyjątkowo boleśnie.

- Auuuć – zdołał tylko wykrztusić, po czym zakręciło mu się w głowie i musiał się oprzeć o stojącą w pokoju szafkę.

- Aaarek! – Anka w tym samym momencie wykrzyknęła imię brata i rzuciła się w stronę chwiejącego się mężczyzny. Wydało się jej bowiem, że ten zaraz zemdleje.

- Co tu się dzieje?! – Arek wpadł do pokoju, jak burza i teraz patrzył osłupiałym wzrokiem na Roberta, który blady jak kreda opierał się o szafkę jedną ręką, a drugą trzymał się za twarz. – Miałaś tylko się grzecznie przedstawić, a ty nokautujesz mi kumpla? Ty, Zarazo! Że też los pokarał mnie taką siostrą – lamentował głośno, trzymając się za głowę.

- Dość! Nie jesteś w swoim teatrze – Anka tupnęła nogą ze złości. – Przyprowadziłeś kolegę bez pytania, to teraz go niańcz. Ja mam ciekawsze zajęcia. Aha, ręczniki tam gdzie zawsze, a lód w zamrażalce – rzuciła jeszcze, po czym ulotniła się do przedpokoju. Ubrała się w pośpiechu, aby jak najszybciej wyjść i ostudzić emocje. „Ależ jestem beznadziejna. Nagle spotykam kogoś wyjątkowego. Może nawet byłaby okazja gościć go kilka dni, bo przecież Arek to nigdy po jednej nocy się nie ulatnia. Tym samym miałabym szansę lepiej go poznać… A co ja robię na wstępie? Walę gościa prosto w nos. Raaany!  Jestem na serio beznadziejna”. To ostatnie zdanie wprost z myśli sfrunęło z jej ust, gdy wciskała guzik, przywołujący windę.

- Ależ, co sąsiadka opowiada?! – rozpoznała głos pana Gustawa. Lubiła tego staruszka, który jako pierwszy przywitał ją serdecznie po tym, jak kupiła to wymarzone mieszkanie w jednym z bloków na warszawskim Ursynowie.

- Dzień dobry, Panie Gustawie – odwróciła się do starszego pana z uśmiechem – A tak sobie utyskuję. Czasem człowiek musi z siebie wyrzucić pewne emocje, prawda? – uśmiechnęła się znowu i przepuściła mężczyznę, przytrzymując drzwi windy.

- A i owszem, a i owszem – potaknął głową odzianą w elegancki kapelusz pan Gustaw, po czym dotknął długim palcem odzianym w rękawiczkę, przycisk z literą „P”. – Proszę jednak pamiętać, młoda damo o pewnej istotniej kwestii … Moim zdaniem jest pani Niezwykłą Kobietą. Szkoda, że taka duża różnica lat nas dzieli – uśmiechnął się wesoło. W oczach, które spokojnie patrzyły zza okularów pojawił się jednak delikatny, żartobliwy błysk.

- Ja też żałuję, Panie Gustawie. Ja też – Anka zrobiła na moment żałosną minę, czym rozśmieszyła mężczyznę. Po chwili już śmiali się oboje i w ten oto sposób podróż z ósmego piętra minęła niezwykle szybko. – Miłego wieczoru życzę – pożegnała się przed klatką ze staruszkiem, chcąc ruszyć w drugą stronę.

- A, dziękuję, dziękuję. Zapowiada się całkiem niezły. Zważywszy na to, że wreszcie znalazłem partnerów do brydża. I to mieszkających tu niedaleko, zaledwie blok dalej. Opatrzność wciąż chyba jest dla mnie łaskawa – roześmiał się zawadiacko. – A Pani to gdzie o takiej późnej porze?

- Muszę zrobić dodatkowe zakupy. Dziś objawił się mój braciszek. I to nie sam, tylko z jakimś kolegą. Dlaczego nie mogę spokojnie pomieszkać? – Anka potrzebowała opowiedzieć komuś o całej sytuacji.
Pan Gustaw był do tego najlepszy. Choć widział Arka zaledwie parę razy, już wyrobił sobie własną opinię na jego temat. Chłopak dawał się lubić, ale był strasznie postrzelony. Zupełne przeciwieństwo młodszej siostry. Niejednokrotnie wpędzał się w różne kłopoty, z których Anka musiała go wyciągać. Ich rodzice zwykle gdzieś podróżowali, dochodząc do wniosku, że rodzeństwo jest na tyle duże, aby zatroszczyć się o siebie. Oczywiście w każdej chwili byli w stanie wesprzeć finansowo swoje pociechy. Owszem, było to na swój sposób pocieszające i Anka skwapliwie z tego korzystała. Jak inaczej mogłaby kupić to obecne mieszkanie? Miała zaledwie 20 lat, choć od kilku prawie sama decydowała o wielu rzeczach. Przez jedną taką właśnie buntowniczą decyzję teraz musiała chodzić na kursy przygotowawcze, aby dostać się na wymarzoną uczelnię. Oczywiście i one były opłacane z pieniędzy rodziców. Anka nigdy nie zastanawiała się w sumie, skąd mają pieniądze na te swoje podróże, różne przyjemności, to jej mieszkanie i kursy oraz „rodzicielską pensję” – jak określała fundusze otrzymywane co miesiąc na swoje konto. Podobną „pensję” otrzymywał też Arek. Co on robił z tymi pieniędzmi, nie wiedziała. Ona przeznaczała je na opłaty za mieszkanie i media oraz życie. Dorywcze prace, których się podejmowała nie wystarczyłyby na pokrycie wszystkich tych wydatków. Zarobione jednak w ten sposób pieniądze dawały szansę na to, aby niekiedy zaoszczędzić jakąś pulę w danym miesiącu. Starała się ją wtedy odkładać na drugim koncie. Czasem wykorzystywała je na drobne przyjemności, takie jak kino lub teatr. Tak, zdecydowanie środki finansowe otrzymywane od rodziców były bardzo pomocne. Tylko, że nie zawsze to wystarczało. Bywały takie dni, gdy Anka marzyła o tym, aby mama z tatą po prostu byli z nią w trudnych chwilach. Pocieszyli dobrym słowem lub gestem. Wbrew ich rozumowaniu, była bardzo młoda i niedoświadczona. I choć bardzo się starała, nie ze wszystkim była w stanie sobie sama poradzić.

„Nie da się wszystkiego załatwić za pieniądze” – powtarzała jej ciotka Maria, siostra matki. Anka w pełni podzielała ten pogląd. Szczególnie, że czasem można było wiele rzeczy załatwić w zupełnie inny sposób. W niektórych kręgach tzw. „barter”, czy też „przyjacielskie przysługi” były w codziennym użytku. Niejednokrotnie korzystała z takiej formy pomocy swoich dobrych znajomych. Sama przecież nie pomalowałaby tak ładnie sufitu i ścian. Nie położyłaby terakoty w mieszkaniu, ani glazury w łazience. Nie wspominając już o drobnych pracach elektrycznych, czy hydraulicznych. Anka bowiem była totalnie „nie-techniczna”. Nie przemawiały do niej te wszystkie zasady działania urządzeń. Chciała tylko ich używać, zgodnie z ich przeznaczeniem.
„O czym ja znowu myślę?” – zganiła się w duchu. Czasem jej myśli wyskakiwały jak przysłowiowe króliki z cylindra magika. Niekiedy była naprawdę zdziwiona, jakimi krętymi ścieżkami podąża jej umysł. Pogrążona w tej plątaninie różnych myśli, skojarzeń i wspomnień dotarła wreszcie do najbliższego większego sklepu w okolicy. Już miała wejść, gdy nagle z mroku wyłoniła się jakaś postać.

- Szefowo! – zagadnął ją jakiś niezbyt schludnie wyglądający mężczyzna – Ale niech się Szefowa mnie nie boi – dodał szybko, widząc minę dziewczyny. – Ja nie chcę żadnych pieniędzy, ani papierosów. Ale taki zimny dziś wieczór, że człowiek kawy by się napił – patrzył na nią prosząco.

- Kawy? A skąd ja panu kawę teraz wytrzasnę? – Anka patrzyła bezradnie, próbując zmusić swój mózg do zwiększonej pracy.

- Ale, Szefowo. Tu w środku jest automat z kawą. Wystarczy wejść i zamówić. Kawa tylko 3 złote.

- Automat? – Anka z obłędem w oczach wpatrywała się w mężczyznę – Człowieku, ja się nie dogaduję z maszynami. Pół godziny temu mój osobisty laptop odmówił mi współpracy. A teraz mam jeszcze oswajać jakiś obcy sprzęt na kawę? Nic z tego – Anka energicznie pokręciła głową.

- Ależ Pani jest zabawna – roześmiał się nieznajomy – A co niby stało się z laptopem?

- A takie paski mu się wyświetlają na ekranie. Obraz drży i nie da się z niego korzystać. A mam pilne rzeczy skończyć. Co ja teraz zrobię? – Anka znowu pogrążyła się w niewesołych rozmyślaniach.

- To może być uszkodzona matryca. Nie spadł pani przypadkiem? A może pani nim o coś uderzyła? – mężczyzna wydawał się zaciekawiony tematem.

- No, nie przypominam sobie, aby stało się coś takiego. Chociaż … – zamyśliła się lekko i nagle przypomniała sobie, jak kilka godzin wcześniej ze złością zatrzasnęła pokrywę swojego przenośnego komputera. Czy jednak to mogło mu aż tak zaszkodzić? Nie była pewna. – A pan skąd może wiedzieć, co może dolegać mojemu laptopowi?

- Szwagier ma serwis komputerowy. Czasem coś tam mu pomagam, bo w sumie to lubię podłubać przy takich sprzętach. No i przy okazji zarobi się parę złotych – mężczyzna lekko się uśmiechnął. – To jak będzie z tą kawą? – wrócił do wcześniejszego tematu.

- Zróbmy tak: ja dam panu pieniądze, a pan sam sobie z tego sprzętu - tu pogardliwie wskazała na stojące przy wejściu urządzenie - wydobędzie tę kawę. Umowa stoi? – Anka już wyjmowała z torebki portfel, szukając odpowiednich monet. – Przepraszam pana, ale naprawdę się spieszę – rzuciła jeszcze szybko, wręczając mężczyźnie 5-cio złotową monetę.

- To ja dam wizytówkę szwagra. Może się przyda – po chwili już wręczał jej kartonik z nazwą i adresem serwisu. – Dziękuję za kawę, Szefowo – dogoniły ją jeszcze ostatnie słowa nieznajomego.

- Ja też dziękuję – Anka machinalnie wzięła wizytówkę z rąk mężczyzny i schowała ją do kieszeni. Następnie szybkim krokiem podążyła w głąb sklepu. „Hmmm … Uszkodzone co? A, matryca. A co to w ogóle jest?” – Ance, stojącej przed jakąś półką w sklepie, ostatnie słowa znowu wyrwały się z ust.

- No, patrz pani. Właśnie! Co to jest?! Znowu wszystko podrożało. Jeszcze niedawno za ten makaron płaciłam 3 złote. A teraz muszę już zapłacić 3,50 zł. Do czego to podobne, aby tak podnosić ceny? – jakaś nieznajoma kobieta była wyraźnie zbulwersowana.

- A może ostatnio była jakaś dłuższa promocja i dlatego cena była niższa. A teraz wróciła do standardowej kwoty – Anka nie wiadomo czemu wdała się w rozmowę, próbując uspokoić kobietę.

- Do „standardowej kwoty”? Skąd się panienka urwała, że tak powiem – nieznajoma wzięła się pod boki. – Toż to wszystko oszuści są. Ustalają te ceny, jak im się podoba i wmawiają nam, klientom, że niby mamy taką wyjątkową okazję, aby coś kupić. Ja tam głupia nie jestem – podsumowała swoją wypowiedź kobieta i nie zaszczyciwszy nawet spojrzeniem osłupiałej Anki, oddaliła się dostojnie w stronę innej półki. Dziewczyna potrzebowała dłuższej chwili, aby ochłonąć. A gdy się już zupełnie ocknęła, szybko wpadła w wir zakupów. Była zmęczona. Teraz, to już tylko chciała jak najszybciej wrócić do domu i zaszyć się w swoim pokoju. „A panowie niech się dogadają sami w kwestii spania w pokoju dziennym.” – pomyślała, wykładając na ladę sprawunki. Na ich szczęście stała tam wersalka, która łatwo się rozkładała. A co istotne, jej powierzchnia spania była naprawdę duża. Mogły spokojnie na niej spać nawet cztery w miarę szczupłe i wysokie osoby. Anka miała kiedyś okazję to sprawdzić.





wtorek, 1 stycznia 2019

Coś słodkiego

- Na co właściwie liczyłam? – pytanie zadane po raz nie wiadomo który, wciąż krążyło w jej głowie. Słowa do tej pory więzione przez mózg, teraz wyrwały się na zewnątrz, rozrywając ciszę panującą w mieszkaniu. Nie była pewna jak długo to wytrzyma. Od miesiąca nie mogła znaleźć sobie miejsca.

W pracy była rozkojarzona i już zaczęły krążyć plotki na jej temat. Tak, osoba w jej wieku i to na stanowisku Dyrektora ds. Marketingu była dość łatwym łupem dla tych, którzy uwielbiali odwracać uwagę od swojej niekompetencji. Jak? Oczywiście plotkując na temat innych. Dobrze o tym wiedziała. Irytowało ją to, choć obecnie zaczynało być jej wszystko jedno. Już nie przejmowała się aż tak bardzo, jak na początku – gdy otrzymała tą zaszczytną funkcję pół roku temu. Liczyła się z tym, że Rada Nadzorcza podjęła taką decyzję, aby zachować tzw. „poprawność polityczną”, tak lansowaną ostatnimi czasy.

Wyróżniała ją wyjątkowa wrażliwość, dlatego potrafiła wyłapać wszelkie sygnały, które mówiły wyraźnie: „Ciesz się chwilą, bo długo ta Twoja dobra passa nie potrwa. Spokojnie poczekamy na jakieś twoje potknięcie i zobaczymy, jak się będziesz wtedy tłumaczyć”.

Ta ciągła presja zaczęła odciskać swój obrzydliwy ślad na jej aktualnym związku. Mata coraz częściej irytowała jej nieobecność, ciągłe niewyspanie i zmęczenie. Twierdził, że nie może tyle godzin sam przebywać w domu. Odgrażał się, że pewnego dnia coś w nim pęknie i zwyczajnie odejdzie, bo czuje się zbyt samotny. Dwa tygodnie wcześniej oznajmił jej coś, co zbyt późno zinterpretowała w odpowiedni sposób.

- Zośka! Ja powoli obumieram. Nie podlewasz mnie codziennie swoją Miłością. Nie spędzamy już tyle czasu razem, co kiedyś. Nie chodzimy do kina, nie spotykamy się z przyjaciółmi, bo Ciebie wiecznie nie ma. Nawet w weekendy siedzisz nad jakimiś zestawieniami, projektami, zdjęciami. Nie oglądamy nawet razem filmów w telewizji, bo niemal od razu usypiasz. I nie rozmawiasz ze mną prawie wcale. A jeśli nawet jakiś temat podejmujemy, to za każdym razem kończy się nawiązaniem do twojej pracy. To nie ona mnie interesuje, tylko Ty. Ale coraz częściej dochodzę do wniosku, że ja przestałem interesować Ciebie. A ja nie chcę żebrać o Twoją uwagę i uczucie.

Słuchała wtedy zadziwiona. Słowa obmywały brzegi jej świadomości, jak fale morskie. Ale ich dotyk był zbyt delikatny, aby cokolwiek poczuła. Dopiero po dwóch dniach dotarł do niej sens słów Mata. Nagle zrozumiała, że to może być jej ostatnia szansa na uratowanie tego związku. Zależało jej. Kochała go przecież. Byli wystarczająco długo, aby się poznać, a jednocześnie na tyle krótko, aby nie ulec rutynie. „Co ja gadam? Właśnie wpadliśmy w rutynę. I to przeze mnie” – ofuknęła samą siebie w myślach. – „Powinnam naprawdę lekko ‘przeprogramować’ swoje obecne życie. Praca to nie wszystko przecież. Nie ta, to inna.” – kontynuowała przemyślenia. Wiedziała, że o takiego faceta, jak jej obecny partner, należy jednak zabiegać. Był naprawdę wyjątkowy. Uwielbiał gotować, potrafił naprawić niemal wszystko, był towarzyski i … naprawdę rewelacyjny w łóżku.

Zośka miała wcześniej paru chłopaków i pewne doświadczenia za sobą. Bywało różnie – raz lepiej, raz gorzej. Ona sama potrzebowała jakiegoś czasu na oswojenie się z własną seksualnością, powoli akceptując swoje ciało i jego reakcje. Dopiero jednak Mat odkrył w niej to, czego nawet ona sama nigdy nie podejrzewała. Obudził w niej instynkt kusicielki, która swoim wdziękiem potrafi wzbudzić ogromne pożądanie. „Chyba nadszedł czas, aby przypomnieć sobie parę sztuczek” – roześmiała się do swoich myśli. Potrzebowała jednak paru dni na realizację swojego planu. Spojrzała na kalendarz i z aprobatą pokiwała głową. Od piątku dzieliło ją parę dni. „Powinno wystarczyć” – pomyślała jeszcze i poszła do łazienki. Była zmęczona i potrzebowała odpoczynku. Szczególnie, że przecież czekały ją jeszcze dwa pracowite dni.

W piątek Mat po powrocie z pracy zastał ją w kuchni. Obraz gotującej dziewczyny - która prześlicznie zarumieniona od pary buchającej z garnków - stała w narzuconym kucharskim fartuszku, totalnie go zaskoczył. Dawno takiego widoku nie oglądał. Szczególnie, że pod tym fartuszkiem chyba niewiele się kryło. Jakaś kusa spódniczka i lekko prześwitująca bluzeczka. Mat przełknął ślinę. Zmysł wzroku miał niezwykle poruszony. Na dodatek jego nozdrza podrażniały kolejne smakowite zapachy. Och! Jaki był głodny. Nie wiedział już tylko, na co ma większą ochotę. Szybko zdjął płaszcz i odwiesił go w przedpokoju. Zrzucił buty, postawił w pokoju torbę z laptopem i wszedł do łazienki, by umyć ręce. „Powinienem się przebrać, ale … może nie warto” – pomyślał i wszedł do kuchni.

Zosia w tym samym momencie schyliła się do jednej szuflad i nie uszło uwagi Mata, że ma na sobie bieliznę, którą sam jej niedawno kupił. W kuchni grało głośno radio, zagłuszając kroki jego stóp w skarpetkach. Podszedł tak blisko, że poczuł znajomy, delikatny zapach jej perfum. Jej długie poskręcane blond włosy były tym razem rozpuszczone i przytrzymane wyłącznie jakąś opaską. Miękko opadały na jej ramiona i zachęcały, aby wtulić w nie twarz. Mat nie zwlekał dłużej. Stanął za plecami Zosi i mocno ją objął, przytrzymując za ramiona. Jednocześnie wtulił policzek w zagłębienie na jej obojczyku. Poczuł pulsowanie tętna na jej szyi i to w jakiś sposób przyspieszyło mu oddech. Jego dawna Zosia - kobieta w której zakochał się trzy lata temu – wróciła. Odżyły wspomnienia cudownych chwil spędzonych razem. Początek ich znajomości, powolne poznawanie siebie nawzajem i wreszcie ta niesamowitą radość z bycia jednością. Kochał ją. Wciąż darzył ją nieziemskim uczuciem. W jednej chwili zamazał się obraz ostatnich miesięcy, w których czuł się taki opuszczony. Teraz żył chwilą. Chciał skupić się tylko na tym. Odgonił więc inne myśli i poddał się emocjom. A te zaczęły przejmować kontrolę nad jego ciałem i umysłem. Pożądanie zaczęło trawić jego wnętrzności, totalnie zagłuszając rozum. Przylgnął ciasno do jej ciała, chcąc jak największą powierzchnią czuć z nią zespolenie. Był gotowy i wiedział, że ona to poczuła. W takich chwilach usztywniała się na krótki moment. Zbyt dobrze jednak ją znał, aby to przeoczyć. Świadomość, że wciąż na nią tak działa, przyspieszyła rytm jego serca. Odgarnął jej włosy i wpił się niemal ustami w szyję.

Jak dobrze było czuć ją znowu. Słyszał jej przyspieszony oddech, który oznaczał jedno. Był jak sygnał. Powoli opuścił dłonie z jej ramion, kierując się w stronę piersi. Niczym nie skrępowane zareagowały tak, jak lubił. Przez chwile cieszył się ich napiętym kształtom. A potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Sam był zaskoczony, jak sprawna może być tylko jedna ręka. Odpiął pasek, potem guzik i suwak swoich jeansów. Spodnie były dość luźne i łatwo dały się zsunąć z bioder. Bokserki też nie stanowiły większego problemu. A potem … niemal kilka sekund zajęło mu podniesienie spódniczki i odsunięcie koronkowych majtek. Wystarczyła mu chwila, aby upewnić się, że ona marzy o tym samym, co on. Przyjęła go z westchnieniem i niemal wbiła dłonie w blat, przed którym stała. Delektował się nią, odczuwając coraz większą chęć na więcej.

- Mat … ja muszę przypilnować ciasta – zdołała wyszeptać, gdy na moment znieruchomiał, aby uspokoić zmysły. Chciał przedłużyć tą chwilę niemal w nieskończoność.

- Już nie – zdołał wydyszeć w jej włosy, jednocześnie wyłączając piekarnik.

- Ale … – próbowała jeszcze protestować, ale delikatnie przesłonił jej usta ręką.

- Tarta może zaczekać. Ja nie. I ty też nie – powiedział ochrypłym od emocji głosem.

A potem nic się już nie liczyło. Oczywiście oprócz nich.