czwartek, 24 stycznia 2019

Raczej nie



„Ależ zimno” – pomyślał, szybko wskakując do tramwaju, który o tej późnej porze jeździł według zupełnie innego rozkładu niż w dzień. Oczywiście zapomniał czapki i teraz czuł, jakby uszy miały mu odpaść, pozostawiając po sobie ślad dawnej bytności. W tramwaju ludzi było niewielu, co dawało szansę, aby znaleźć jakieś dobre miejsce siedzące i się rozgrzać. W końcu teraz jechał do samego końca trasy. 

Nagle w blasku mijanej latarni coś mu błysnęło lekką czerwienią. I w tym momencie, jego podświadomość zareagowała w dziwny dość sposób. Poczuł bowiem nieodpartą potrzebę zlokalizowania źródła tego „agresywnego” koloru. Nerwowo zaczął się rozglądać po wnętrzu pojazdu, lustrując bystrym wzrokiem każdego z pasażerów. Na pierwszy rzut oka wszyscy byli widoczni jak na dłoni. Jednak kawałek dalej siedziała postać, którą zasłaniała inna. Nie wiedział dlaczego, ale poczuł nieodpartą potrzebę, aby pójść w jej kierunku. I za chwilę jego oczom ukazała się twarz kobiety w chyba zbliżonym do niego wieku. Otulona grubym szalem, ubrana w długi, ciemnozielony płaszcz, siedziała z odkrytą głową i zamkniętymi oczami. Jej uszy obejmowały całkiem spore słuchawki. Na ustach błąkał się delikatny uśmiech, który co chwila lekko zmieniał układ warg. Gdy podszedł bliżej i usiadł naprzeciwko niej, zauważył ze zdumieniem znajome plamki na nosie. Jego umysł pracował na niesamowicie szybkich obrotach, a przed oczami przesuwały mu się w tym czasie setki widzianych twarzy. Stop! Jak na filmie jeden obraz nagle się zatrzymał. Autobus. Śpiewy. Kumple. Oczy. Rozmowa. Tak, już wiedział skąd ta twarz wyglądała znajomo. Teraz przyglądał się jej z upodobaniem. Niemal delektował się widokiem lekko bladej cery. Nie wiedział, czy tak zawsze wygląda, czy to pod wpływem słuchanej muzyki rysy twarzy miała niezwykle łagodne, co wzbudziło w nim jakieś nieznane mu uczucie tkliwości. Szanował kobiety, choć czasem je też wykorzystywał. Nigdy jednak do tej pory żadna nie rozbudziła w nim takich emocji. Nie wiedział jak długo wpatrywał się w jej twarz. Czas nie miał teraz dla niego znaczenia. Mógłby tak jechać w nieskończoność i tylko na nią patrzeć. Przestało mu się spieszyć. Do czego zresztą? Do pokoju w wynajmowanym razem z innymi chłopakami internacie? Owszem, świetnie się razem bawili, wspólnie gotowali i sprzątali, tworząc jakąś namiastkę zwykłej rodziny. Czasem zdarzały się im kłótnie lub małe bijatyki, bo też nie stronili od alkoholu i imprez organizowanych spontanicznie. Nic jednak nie było dziwnego w tym, że tak dobrze się znali. Już drugi rok spędzali w tym mieście, zdobywając wiedzę w zakresie nowoczesnych technologii budowlanych. Michał miał nadzieję, że za kilka lat będzie miał znaczący udział w procesie tworzenia kolejnych wysokich bloków dla tych, którzy jeszcze nie znaleźli swojego miejsca.

Ogólnie nie mógł narzekać. Wyrwał się ze swojego rodzinnego miasteczka w województwie śląskim, gdzie nie czekała na niego żadna przyszłość. Nie zamierzał wzorem ojca, braci i dziadków wiązać się z kopalnią. Nie chciał drżeć na myśl, że kiedyś może już nie ujrzeć słońca, nieba i drzew. Wolał budować, niż wydzierać ziemi jej skarby, narażając się tym samym na jej „humory”. Mniej bał się gniewu ojca, który na jego deklarację wyprowadzki do dużego miasta i zamieszkania w internacie, cały poczerwieniał ze złości. Nie obchodziły go lamenty babci, strach w oczach matki oraz kpiny ze strony starszego rodzeństwa. W tej kwestii postanowił postawić na swoim i pokazać wszystkim, że jest już mężczyzną. 

W wakacje udało mu się dołączyć do jakiejś ekipy budowlanej i choć miał świadomość, że ze względu na wiek nie płacą mu zwykłej stawki, cieszył go każdy zarobiony grosz. Szczęśliwie dla niego prowadzone prace miały miejsce na terenie pewnego gospodarstwa, które usytuowane było tylko 3 km od jego domu. Był częścią ekipy, zatem mógł razem z nimi nocować w szopie, którą gospodarz przeznaczył na tymczasowe cele mieszkalne. Było lato, więc spanie na sianie z jaką bluzą pod głową i kocem nie stanowiło problemu. Wręcz przeciwnie. Dla Michała była to niezwykła odmiana i przyjemność. Nie musiał więc wydawać na nocleg, nie potrzebował niczego kupować do jedzenia. Umowa między firmą, w której pracował, a gospodarzem obejmowała także organizację posiłków dla robotników. Michał miał zatem zapewnione śniadanie, obiad i kolację.  Każdą dniówkę mógł więc niemal w całości odkładać do portfela, z którym się nie rozstawał, aby raz w tygodniu stopem podjechać do najbliższego miasta. Nie był głupi. Liczył się z tym, że pieniądze w portfelu nie są na dłuższą metę bezpieczne. Nie zważając więc na zdziwioną minę pracownicy jednego z banków założył sobie konto. I to na nim właśnie powoli gromadziły się środki finansowe, które miały przybliżyć go do momentu, w którym kupi bilet w jedną stronę. I znajdzie się tam, gdzie będzie wreszcie mógł spełnić swoje marzenia. To właśnie marzenie o technikum budowlanym pomagało mu przetrwać pierwsze trudne dni na budowie, gdy ból ogarniał całe jego ciało. I to ono właśnie motywowało do zaciskania zębów i ciężkiej pracy. 

Z tych nagłych wspomnień wyrwał go nagle widok wpatrzonych w niego oczu. Nie wiedział jak długo mu się przyglądała. Odpłynął nie wiadomo kiedy w przeszłość i trudno mu było szybko przestawić się na chwilę obecną. Kobieta - wciąż przyglądając się mu swoimi niesamowitymi oczami - powolnym ruchem zsunęła z uszu słuchawki. Lekko przekrzywiła głowę, jakby próbowała sobie o czymś przypomnieć.

„Tak, to ja!” – chciał wykrzyknąć, poirytowany faktem, że go nie poznaje. Tamtego dnia przecież prowadzili przez dobrych kilka minut rozmowę. Musiała ją pamiętać. „Gdyby obnosiła się Pani z emblematami innego klubu, mając przykładowo szalik, jak my teraz, to … zerwałbym go z Pani i wyprosił z autobusu” – teraz lekko zaczerwienił się na wspomnienie swoich słów tamtego dnia, gdy spotkali się po raz pierwszy. Dopiero teraz dotarło do niego, że nie były specjalnie miłe. Ani grzeczne. A ona tylko się uśmiechała. I wtedy i teraz.

- Czyżby Los postawił po raz kolejny na mojej drodze Zaciekłego Kibica? – lekko zadziorne tony zabrzmiały w jej głosie.

- Czyli jednak pani mnie poznała? – odparł, próbując ukryć lekkie zadowolenie z faktu, że i ona go zapamiętała.

- Nie jestem pewna, czy pana znam, ale … ma pan na sobie szalik klubowy – lekko dotknęła materiału, poruszając powietrze przy jego twarzy. – A tak na poważnie. Czy naprawdę mogliśmy się już spotkać? W jakich to niby okolicznościach? – intensywnie zielone oczy z domieszką czerni przyczajonej na obrzeżach tęczówek, niemal skanowały jego ciało.

- Autobus. Śpiewy. Mecz. Rozmowa – prawie zacytował na wdechu. Co się z nim działo? Kobieta nawet nie była w jego typie. Generalnie gustował w blondynkach, choć i te o ciemnych włosach potrafiły zwrócić jego uwagę. A ta, nie dość, że była chyba kilka lat od niego starsza, to jeszcze miała włosy o czerwonych iskrach przeskakujących w blasku świateł latarni z pasma, na pasmo. Co więc w niej było takiego, co przez następne dni od ich ostatniego spotkania nie pozwalało mu o niej zapomnieć? „Oczy. I to magiczne spojrzenie źrenic” – cicho podpowiadał mu umysł.

- Ach! Już pamiętam – kobieta roześmiała się wesoło, a jemu nie wiadomo dlaczego nagle zrobiło się jakoś cieplej na duszy. – Nadal byłby Pan zdolny do tego, aby wyprosić mnie z autobusu, pozbawiając atrybutów innej drużyny, niż ta której Pan kibicuje?

- Owszem. Dziś nawet bardziej, niż wtedy – też się roześmiał, po czym niespodziewanie przyciągnął ją do siebie i posadził sobie na kolanach. Z satysfakcją ujrzał zaskoczenie na jej sympatycznej twarzy. Zdążył też przeszkodzić jej w wyrwaniu się z jego objęć. Próbowała się wyswobodzić z jego uścisku jeszcze przez chwilę, po czym zastygła w bezruchu. – Jak pani widzi, jestem silniejszy. Na dodatek późna pora, o której pani porusza się po mieście sprawia, że pasażerów jest niewielu. Myśli pani, że ktoś nas teraz zobaczy i pospieszy z pomocą? – oczywiście się z nią droczył. Był ciekawy, jak się zachowa. Czy tym razem się przestraszy? Czy się podporządkuje? Czy może jednak zacznie krzyczeć?

- Proszę mnie puścić. Narusza pan moją przestrzeń – wyszeptała cicho, siedząc nadal nieruchomo.

- Nie mogę tego zrobić. Naraziła mi się pani po raz kolejny. Tym razem muszę podjąć zdecydowane kroki – obejmował jej plecy, przyciskając nieznacznie do siebie. Biło z niej ciepło i ten sam zapach perfum, które zapamiętał z ostatniego spotkania. Ta bliskość dawała mu zaskakujące uczucie przyjemności. Nie było w nim nic drapieżnego. Nawet przez myśl mu nie przeszło, aby ją skrzywdzić. Chciał tylko mieć ją blisko siebie i chłonąć tą bijącą z niej energię. – Ostatnim razem zadałem pani pytanie, na które nie otrzymałem wtedy odpowiedzi. Czekam na nią teraz – popatrzył na nią uważnie, próbując odgadnąć, co tym razem zrobi.

- Na jakie pytanie? – wydawała się prawdziwie zaskoczona. – Proszę mi wybaczyć, ale nie wiem o czym pan mówi. A jeszcze ta sytuacja - tu wymownie spojrzała na siebie siedzącą mu na kolanach i przyciśniętą do niego jego własnymi dłońmi - nie jest dla mnie zbyt komfortowa. Rozprasza mnie pana zbyt duża bliskość i nie mogę się skupić. A gdy myśli zbyt szybko tańczą mi w głowie, zaburza to u mnie procesy pamięciowe - że tak to ujmę – uśmiechnęła się do niego delikatnie, poruszając w nim jakąś nieznaną mu do tej pory wrażliwość. 

Niewiele rozumiał z jej słów. Był prostym chłopakiem i wcale mu nie przeszkadzała świadomość takiego stanu rzeczy. Żył w zgodzie ze sobą i własnymi przekonaniami. Żył z pewnością inaczej, niż ona. Byli po prostu inni. Każde z nich miało odmienne doświadczenia. Ale łączyło ich coś. Coś, czego wcześniej sobie zupełnie nie uświadamiał. Wrażliwość. Ukrywał ją w sobie. Bał się, że będzie traktowana jak jego słabość. A on, potomek odważnych górników nie mógł przecież okazać, że jest inny niż pozostali. Pozbawiłby się w ten sposób szacunku. A facet, który nie wzbudza szacunku ma przechlapane na wielu frontach. To m.in. z tego powodu uciekł z rodzinnego miasteczka. Kochał je, ale nie mógł tam dalej żyć. Dusił się w tym małomiasteczkowym bajorku bez widoków na inną przyszłość niż ta, która była udziałem jego rodziców.

- Na jakie pytanie chciałby pan uzyskać odpowiedź? – kobiecy głos zabrzmiał tuż przy jego uchu, wyrywając go z poprzednich myśli. Powoli wracał do świadomości. – I czy ja mogę wreszcie usiąść na swoim poprzednim miejscu?

- Nie. W żadnym wypadku – ciaśniej objął ją ramionami i zmusił tym samym, aby zbliżyła się do jego twarzy. Omiótł go zapach mięty oraz ziołowego szamponu do włosów. Prawie odurzył widok rozchylonych w niemym zaskoczeniu ust. Jakże miał ochotę scałować z nich ten wyraz zaskoczenia. Powstrzymał go jednak błysk rozbawienia w jej oczach. „Czy ona się mną bawi, czy ja nią?” – pytanie pojawiło się nagle i tak samo szybko umknęło, pozostając na razie bez odpowiedzi.

- To czego właściwie pan oczekuje ode mnie? – spojrzała na niego poważnym wzrokiem, w którym próżno byłoby szukać śladów wcześniejszego rozbawienia. – Jakie było to pytanie? Miejmy to już za sobą - westchnęła.

- Będziemy się całować? – wyrwało mu się, zanim zastanowił się nad tym, co mówi.

- Raczej nie – odparła z lekkim uśmiechem i bez trudu wyswobodziła się z jego ramion. Zrobiła to w tak naturalny sposób, jakby wcześniej siedziała na jego kolanach z własnej woli, a nie zamknięta w jego objęciach.

Michał odniósł wrażenie, że przestaje panować nad czymkolwiek. Gdzieś ulotniła się jego zwyczajowa nonszalancja i pewność siebie. Nie wierzył w żadną magię, o której opowiadała mu w dzieciństwie babcia. A przynajmniej nie dawał temu wiary do tej chwili. Teraz już sam nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Ta kobieta była chyba kimś innym, niż mu się wcześniej zdawało. Miała w sobie jakąś budzącą respekt siłę. I coś jeszcze, czego nie potrafił nazwać.

- Do widzenia – słowa nie zdążyły wysiąść razem z nią z tramwaju i brzęczały mu w głowie przez kolejne minuty dalszej podróży do domu. Potem powracały przez następne noce, prowokując go do bezsenności. „Do widzenia” – wciąż obracał w myślach te dwa wyrazy, przekonując siebie, że nie oznaczały definitywnego pożegnania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz